Rozdział 10

277 23 10
                                    

Idąc na środek trzęsły mi się ręce. Pilnowałam, aby nie upuścić łuku czy strzał. Miałam nadzieję, że usłyszę jakieś wiwaty, które dodadzą mi  otuchy. Niestety nastało wielkie milczenie. Rozglądałam się po twarzy obozowiczów. W ich oczach widać było strach, ale i też nadzieję. Od moich strzałów zależało, czy raz na zawsze pokonam Adarę. Ona stała prawie za mną i się uśmiechała. Pewnie myślała, że stchórzę lub się upokorzę. Jedne oczy przykuły moją uwagę. Patrzyły na mnie gniewnie, aż z obrzydzeniem. Ich właścicielem była osoba po, której bym się tego nie spodziewała. Lucas. Stałam jak wryta. Nagle chłopak odszedł od ściany i szedł w moim kierunku. Co on robi? Podszedł do mnie i złapał mnie mocno za nadgarstek. Jęknęłam z bólu. Chciałam się uwolnić, ale szybkim ruchem przewalił mnie na ziemię. Wbił swoje kolano w moje płuca. Ledwo mogłam oddychać.

- Lucas! Lucas! Co ty wyrabiasz?

Nie odpowiedział mi, tylko patrzył na mnie swoim zimnym wzrokiem. Chwilka to nie był on. To musiała być jedna ze sztuczek jego dziewczyny. Chciała za pewne wygrać walkowerem. Nie ma mowy. Zaczęłam się wyrywać chłopakowi, ale był silniejszy. Nikt nie słyszał mojego wołania o pomoc, bo przykrył mi usta swoją ręką. Zobaczyłam, że biegnie do mnie Melody ze swoim rodzeństwem. Lucas jeszcze ich nie zauważył, więc miałam chwilę czasu na obmyślenie planu. Dzieci Aresa były coraz bliżej. Spojrzałam na syna Apolla i ugryzłam go w rękę. Odwracając w ten sposób jego uwagę. Patt wraz z Melody złapały go i mocno trzymały, aby im się nie wyrwał.

- Margaret strzelaj! Nie utrzymamy go długo!

Po chwil zrozumiałam co do mnie mówiła. Szybko wzięłam łuk z ziemi i pobiegłam do tarcz. Musiałam celnie trafić do wszystkich dziesięciu tarcz w mniej niż minutę. Zaraz ruszy stoper.

Pięć sekund, cztery, trzy, dwa, jeden … Pierwsza strzała poleciała prosto w środek pierwszej tarczy. Każdy kolejny strzał był celny. Była 55 sekunda a mi została tylko jedna strzała. Wycelowałam w dziesiątą tarczę, która była najdalej. Słychać było jak wszyscy wstrzymują oddech. Zamknęłam oczy, nie chciałam patrzeć. Nagle usłyszałam okrzyki nastolatków.

- Obozowicze! Ogłaszam, iż córka Ateny znana jako Margaret Pearl wygrywa nasz turniej na najlepszego łucznika! Wielkie brawa!- krzyczała córka boga wojny.

Podbiegła do mnie, złapała mnie za ręke i podniosła ją do góry. Wygrałam. Wszystko było pięknie, gdyby nie głośny krzyk Adary.

- Nieeeeeeeeeeee!!! Nie mogłam z nią przegrać!! Zapłacisz za to!

Jej słowa przerwał cichy szmer. Wokół Lucasa i paru innych obozowiczów pojawił się zielony dym. Unosił on ich do góry. Co się dzieje? Nie wyglądało to dobrze. Na niebie pojawiły się pegazy. Zobaczyłam Szarlotkę. Podleciała w moją stronę. Szybko usiadłam na jej grzbiecie i wzbiłyśmy się razem w powietrze. Radosne okrzyki przemieniły się we wrzaski. Przypomniały mi się słowa Thomasa. Mówił on, że jeśli Adara zostanie w czymś pokonana jej wszystkie czary prysną. Jak widać teraz się to działo. Niebo stało się czarne. Leciałam tak wokół wszystkich, gdy nagle jakiś głos powiedział coś po staro grecku i wszystkie mgły zniknęły. Ci co w nich byli nie unosili się już, lecz zaczęli spadać. Najwyżej był Lucas. Zlatywał on z niebezpieczną prędkością. Kazałam Szarlotce podlecieć do niego. Miałam nadzieję, że go złapię. W ostatniej chwili mi się to udało. Nie chciałam wracać na arenę z nieprzytomnym chłopakiem w ramionach, więc postanowiłam polecieć gdzieś w ustronne miejsce.  Pegaz zabrał nas na koniec plaży przy jeziorze tuż koło lasu. Dałam radę zejść.

Ja-heroskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz