Rozdział 1

138 13 38
                                    

Halo, Halo 🙃 jest tu ktoś? Melduję, że żyję😘. Tak długo mnie tu nie było, że nie wiem, czy ktokolwiek tu zajrzy. Ehhhh... Przepraszam za długą nieobecność. Mam nadzieję, że poniższy tekst zrekompensuje Wam, moją nieobecność. 😘😘😘







Uniosłem głowę i dostrzegłem metalowy szyld z napisem: Zakład karny. Dopiero, kiedy znalazłem się za murem, dotarło do mnie w jakim miejscu byłem. Nigdy nie zapomnę przeszywającego zgrzytu bramy, która zamykała się za plecami, informując tym samym, że wkraczam do piekła. Na nic zdały się wyjaśnienia w sądzie oraz zapewnienia o mojej niewinności.

— Tłumaczę, że byłem osobistym ochroniarzem Gianny. Nigdy bym jej nie skrzywdził. Kochałem ją. — Słowa, które kierowałem w stronę sędziego najwidoczniej do niego nie docierały. Odnosiłem nawet wrażenie, że mężczyzna wcale mnie nie słuchał, a jedynie udawał, bo musiał.

— Tak, zgadza się. Z papierów wynika, że posiada pan taki zawód i pracuje w agencji ochroniarskiej. — Zastanowił się przez chwilę i spuścił głowę, aby odszukać coś w dokumentach. — Twierdzi pan, że ją kochał, a jednak dopuścił się pan do zbrodni. Miłość do klientki to złe połączenie.

— Nie zabiłem jej. Zamiast szukać prawdziwego mordercy doszukujecie się czegoś, czego nie ma. — Byłem u kresu wytrzymałości, nie wiedziałem, co począć. — Mówiłem już, że Gianna od jakiegoś czasu obawiała się o własne bezpieczeństwo. Dostawała dziwne listy.

— Nie mamy dowodów na to, że zamordowana rzeczywiście otrzymywała jakieś anonimy. Z wywiadów śledczych jasno wynika, że w jej mieszkaniu nie znaleziono niczego, co świadczyłoby o prawdomówności pana słów. Czy jest pan mi to w stanie wytłumaczyć?

— Przysięgam, że jeszcze niedawno...— nie dokończyłem, ponieważ słowa niekontrolowanie ugrzęzły mi w gardle. Nie miałem pojęcia, gdzie podziały się te wszystkie listy, które dostawała Gianna. Dałbym sobie rękę uciąć, że ona ich nie wyrzuciła.

— Wszystko wskazuje na to, że to pan ją zabił, panie Mayer. Zeznania świadków ewidentnie wnioskują na pańską niekorzyść. Tym bardziej, że tuż przed tragedią doszło między wami do kłótni i przepychanki. Zaprzeczy pan? — zapytał, podpierając się łokciami o blat ogromnego biurka, stojącego po środku sali.

—To była zwykła wymiana zdań, nic więcej. Nie było w tym żadnej przemocy. — Sąsiadka Gianny, która niby przez przypadek słyszała naszą ostatnią kłótnie, zeznała, że zachowywałem się agresywnie w stosunku do dziewczyny. Nie było to prawdą, ponieważ nigdy nie podniósłbym ręki na kobietę, a ona stwierdziła, że wtedy prawie ją uderzyłem i byłem chętny zrzucić ją ze schodów. Daję słowo. Większej bzdury nie słyszałem. Ta wścibska baba chciała mnie jedynie bardziej pogrążyć. Czułem się jak śmieć.

Głowa parowała od natłoku myśli, pchając mnie w otchłań szaleństwa. Ktoś ewidentnie próbował mnie w to wszystko wrobić. Starałem się nie wybiegać za bardzo w przyszłość, ale strach przed wieloletnią izolacją, stawała się nie do zniesienia. Przez sekundę nawiedzało mnie nawet przekonanie, że z biegiem czasu stanę się niewolnikiem własnych urojeń i popadnę w obłęd. A przecież w takim miejscu wcale nie było o to trudno. Nie chciałem tak skończyć. Nie mogłem. Musiałem jakoś udowodnić swoją niewinność. Ale jak? Skoro ani jedna osoba nie była po mojej stronie.

Za wrotami rozpościerał się duży parking. Za nim spacerniak i drzewa oplecione drutem kolczastym. Nieopodal stało kilka wysokich wież strażniczych. Kiedy patrzyłem na nie z dołu musiałem zmrużyć powieki, bo oślepiało mnie ostre światło słoneczne. Gdybym tylko mógł, przysłoniłbym oczy ręką. Niestety nie miałem takiej możliwości. Z kajdanek zaciśniętych na nadgarstkach odchodził gruby łańcuch, którego koniec zapięty był do metalowych bransolet oplatających kostki u mych stóp. Przeklęte, znacznie utrudniały mi chodzenie.

SkazanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz