Rozdział 2

80 10 16
                                    

Hejo, hejo, dawno mnie tu nie było. Nawet nie będę się usprawiedliwiać. Po prostu chyba potrzebowałam czasu.
Wniosłam zmiany do dwóch poprzednich rozdziałów, także zapraszam tam, przed przeczytaniem poniższego tekstu.
Nie przedłużając, życzę przyjemnej lektury.
Do następnego ❤️


Cela, do której trafiłem nie tylko śmierdziała grzybem, ale i uryną. Nieprzyjemny zapach wydobywał się zza bordowej kotary zawieszonej na metalowym pręcie przy suficie. Podejrzewałem, że właśnie tam znajdowała się prowizoryczna toaleta.
Całe pomieszczenie przypominało kantorek na bezużyteczne graty, błagający o to, by ktoś natychmiast zrobił tam porządek. Wszakże nie oczekiwałem rarytasów, bo budynek już na samym wejściu wyglądał źle, ale też nie przypuszczałem, że miejsce, gdzie miałem spędzać każdą sekundę, będzie w jeszcze gorszym stanie. Poczułem na ciele dziwny chłód oraz narastające wewnątrz mdłości, które resztkami sił próbowałem powstrzymać.

Pustka w sercu i wszechogarniająca nicość po stracie ukochanej nawiedzała mnie w każdej sekundzie. Brakowało mi Gianny. Nie mogłem pogodzić się z jej śmiercią, jak i również znieść faktu, że człowiek, który ją zamordował wciąż był na wolności, a jedyną osobą, która mogła coś zrobić byłem ja, skazany na wiele lat za jej morderstwo. Na samą myśl o zemście zaciskałem mocno szczękę, obiecując sobie, że ten sukinsyn za wszystko mi kiedyś zapłaci.

Zobaczyłem obdarte ściany do gołego muru. Daje słowo, można było na nich policzyć niemalże wszystkie cegły.
Koślawa prycza, stojąca obok okna zasłoniętego kratami nie zachęcała, aby zdrzemnąć się na niej choćby na pięć minut. Miałem wrażenie, że dwa biegające po niej obrzydliwe karaluchy, czuły się tam, jak ryby w wodzie, a ja pośród nich byłem jak intruz.
W kilku miejscach podłoga wyglądała tak, jakby ktoś wylał na nią coś w rodzaju gęstej, zielonej zupy lub kisielu i pozostawił tak na kilka tygodni. Nie. Wcale nie byłem pedantem.
Wielokrotnie zdarzało mi się bałaganić we własnym mieszkaniu zawsze jednak, kiedy Gianna zostawała na dłużej, starałem się w miarę wszystko ogarnąć, przed jej przyjściem, no chyba, że to była niezapowiedziana wizyta.

W prawym rogu dostrzegłem niewielki stolik oraz krzesło, na którym siedział mężczyzna z przydługimi włosami związanymi niedbale w kucyk. Rozciągnięty podkoszulek ledwo zakrywał rozległe blizny na ramionach, które od razu rzucały się w oczy. Z wielkim zainteresowaniem przeglądał jakieś gazety i zupełnie nie zareagował na moje pojawienie się w celi. Zlekceważył nawet słowa strażnika, bezskutecznie próbującego mu coś przekazać. Zachowywał się tak, jakby miał swój własny świat, a teraźniejszość w ogóle nie istniała. Poruszał krzaczastymi brwiami oraz marszczył czoło w trakcie, przeglądania kolejnych stron. Ciche gwizdy wydobywały się z jego ust, działając mi na nerwy. Obawiałem się, że z biegiem czasu stanę się taki sam, jak on. Pusty i obojętny na wszystko.
Nie mogłem do tego dopuścić.

Nurtowało mnie wiele pytań, lecz to ostatnie nie dawało mi spokoju. Dlaczego w pomieszczeniu było tylko jedno łóżko, a nas dwóch? Chciałem nawet zapytać o to klawisza, jednak nie zdążyłem, ponieważ ten niekontrolowanie popchnął mnie w przód jak bezużyteczną rzecz. Zachowałem swoim ciałem, utrzymując równowagę, jednocześnie unikając upadku. Przechyliłem głowę w kierunku strażnika. Byłem gotów naprawdę na wszystko. W odpowiedzi usłyszałem tylko kpiący śmiech oraz zgryźliwe słowa.
Z zadowoleniem na twarzy powiedział, abym się rozgościł i bez uprzedzenia zatrzasnął drzwi z wielkim hukiem. Przez ułamek sekundy pomyślałem, że zaszła jakaś pomyłka. Próbowałem go nawet przywoływać, waląc pięścią w metalową powłokę.

Przecież nie mógł odejść za daleko - pomyślałem.

Moje próby niestety nie przyniosły żadnych rezultatów. Odpuściłem zrezygnowany, słysząc za plecami głos współlokatora.

SkazanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz