Prolog

213 16 26
                                    

Szkarłatna krew skapywała z moich dłoni, podczas gdy klęcząc na brukowanym chodniku miałem przed oczyma bezwładnie ciało obdarte z oliwkowej sukienki. Rozwarte lekko usta, wskazywały na to, że martwa kobieta tuż przed śmiercią chciała wydusić z siebie ostatnie słowo. Zapewne błagała o pomoc, a ja głupi nie potrafiłem uchronić jej przed śmiercią.

Jak mogłem tego nie przewidzieć? Jak mogłem zostawić ją wtedy samą? Nie pojawiłem się na czas. To moja wina. Żaden ze mnie ochroniarz. - Głos dudniący w głowie nie dawał mi spokoju. Chciałem, aby to wszystko okazało się złym snem, sennym koszarem, z którego lada moment się obudzę. Niestety nie mogłem na to liczyć. Rzeczywistość sprawiała, że nie potrafiłem znieść rozdzierającego serce widoku. Czułem się tak, jakby ktoś zepchnął mnie w najczarniejszą otchłań, skazując na wieczne katusze. Z każdą upływającą sekundą poznawałem smak dziwnej pustki, ilekroć się jej przyglądałem, a robiłem to nieprzerwanie, jak tylko dostrzegłem tragizm, który się tu rozegrał.

Zieleń lśniących tęczówek wciąż połyskiwała w świetle przydrożnej latarni, mimo że nie dawała już żadnych oznak życia. Delikatny podmuch wiatru rozwiewał rude loki, które tak bardzo kochałem wąchać i dotykać. Ile bym oddał, aby ponowie usłyszeć ten słodki śmiech przepełniony radością. Ten sam, który napajał mnie chęcią do życia.

Uniosłem głowę, wsłuchując się przez moment w dźwięki nadjeżdżającej policji oraz karetki. Wiedziałem, że już nie było dla niej ratunku. Od dawna nie czułem tętna. Czułem się wszystkiemu winien. Miałem w dupie, że posądzą mnie o całe zło i zakują w kajdany. Straciłem ukochaną, a mój świat runął w gruzach. Wiedziałem, że już nic nigdy nie będzie takie, jak kiedyś. Bez niej czułem się niczym. Przyciągnąłem wiotkie ciało do piersi. Zaciągając się słodkim zapachem przymknąłem na kilka sekund oczy, aby móc zapamiętać go jak najdłużej.

Schodziło się coraz więcej gapiów. Nie zwracałem na to uwagi.

- Gdybym tylko wiedział, że dzisiaj, po raz ostatni... - drżącą dłonią pogładziłem ją po chłodnym policzku - przytuliłbym cię, pocałował, po to, aby zobaczyć twój piękny uśmiech. Gianna! - uniosłem głowę ku ciemnemu niebu, z nadzieją, że przyniesie mi to jakakolwiek ulgę. Czułem się jeszcze gorzej. - Dlaczego akurat ona? Dlaczego mi ją zabrałeś, do cholery?! - krzyczałem ile sił, czując jak serce rozpada mi się na tysiące maleńkich kawałków. Wciąż była moja. Krucha i taka słodka. Chciałem trzymać ją w swoich ramionach w nieskończoność. - Gdybym tylko wiedział, nie powiedziałbym tego wszystkiego. Tak bardzo tego żałuję. To moja wina. Nie powinienem unosić się honorem i zostawiać cię samą. - Pociągnąłem nosem, niezdarnie, gładząc ją po lśniących włosach. Zawsze byłem twardy i nigdy dotąd nie zdarzyło mi się uronić ani jednej łzy, ale wtedy jakaś cząstka mnie pękła, niczym balon wypełniony wodą. Nie wytrzymałem. Zacząłem płakać jak dziecko. - Przepraszam. Byłem głupcem i jednocześnie zaślepionym bydlakiem. To ja powinienem tu teraz leżeć, nie ty. Nie ty, kochanie.

Moje myśli nieoczekiwanie przywołały słowa zmarłej babci, które dogłębnie tkwiły w mej pamięci. Żałowałem jedynie, że nie potrafiłem w porę z nich skorzystać.

" Życie pisze naprawdę różne scenariusze, mój kochany wnusiu i nie zawsze wszystko układa się tak, jakbyśmy tego chcieli. Nie unikniemy kolei losu. Pamiętaj, że w każdej sekundzie możesz zobaczyć, po raz ostatni osobę, którą kochasz najbardziej. Szanuj drugiego człowieka i nigdy nie czekaj na ostatnią chwilę. Jestem stara, ale doskonale wiem, co mówię. Zrób dziś to, co zamierzasz zrobić. Nie planuj, bo jutro może być już zdecydowanie za późno. Jeśli zaprzepaścisz swoją szansę, zawyjesz gorzkimi łzami, wspominając owy dzień".

- Morderca! - Z rozmyśleń wyrwał mnie kobiecy krzyk oraz liczne wyzwiska rzucane w moim kierunku. Doskonale wiedziałem do kogo należał. Nie miałem jednak odwagi, aby spojrzeć jej w oczy. Milczałem, wciąż wpatrując się w moją Gianne. - Ty sukinsynu, zabiłeś mi dziecko! To przez ciebie nie żyje! - wrzeszczała na całe gardło, jednocześnie dławiąc się łzami. - Morderca! Nie daruję ci tego!

Odwróciłem niepewnie głowę i wtedy dostrzegłem szarpiącą się w objęciach jakiegoś mężczyzny, Christen, matkę mojej ukochanej. Gdyby posiadała taką możliwość, z pewnością obrzuciłaby mnie kamieniami i robiłaby to dopóki nie uszłoby ze mnie życie. Odkąd pamiętam nie pajała do mnie sympatią. Dla niej zawsze byłem nikim. Zwykłym zerem, mimo że niewiele o mnie wiedziała. Zresztą o swojej córce również. Od niedawna zgrywała nadopiekuńczą, chcąc bardziej zbliżyć się do Gianny.

Nie odniosłem się do rzucanych przez nią oskarżeń. Wolałem milczeć, niż się z nią użerać i powiedzieć coś, czego potem bym żałował, a miałem wiele na języku.

- Choćbym miała przetrząsnąć całą Francję, znajdę najlepszego prawnika i posadzę cię na długie lata! Zgnijesz w pierdlu Meyer! Już ja się o to postaram! - krzyczała, wyrywając się z uścisku mężczyzny. Ruszyła do przodu chętna rzucić się na mnie z pięściami.

Nie zdążyła. Już po chwili zostałem odciągnięty od Gianny przez jednego z policjantów, który niemalże wyrósł nie wiadomo skąd. Przyciśnięto mnie przodem do podłoża i zakuto szybko w bransolety. Nie słuchałem tego, co do mnie mówił. Miałem w dupie policyjne regułki. Doskonale je znałem. Facet, widząc, że nie ma ze mną nijakiego kontaktu, szarpnął mną i zmusił bym wstał. Opornie uklęknąłem, ostatni raz przenosząc wzrok w stronę zwłok. Nie mogłem znieść tego widoku. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem wydusić z siebie słowa. Zacisnąłem tylko powieki, powstrzymując się przed uronieniem łez.

- Wstawaj! Głuchy jesteś?! - wrzasnął mundurowy. Dostrzegłem w nim znajomą twarz. Zmrużyłem oczy, ponieważ było ciemno, a ja mogłem się zwyczajnie pomylić. Popatrzyłem na niego kątem oka przez dosłownie ułamek i coś ewidentnie nie dawało mi spokoju.

Podniosłem się, ale nogi miałem jak z waty. Przechodząc obok grupy zgromadzonych ludzi starałem się ignorować ich pomruki oraz komentarze sugerujące, że nieważne, jak bardzo bym się starał, to i tak spędzę w pierdlu dobrych parenaście lat. Przez moment próbowałem nawet dostrzec jakieś różnice w tych wszystkich, śledzących mnie spojrzeniach. Niestety. Wszyscy patrzyli tak, jakby chcieli spalić mnie żywcem na stosie. Każdy, bez wyjątku miał mnie za mordercę, mimo, że w rzeczywistości nigdy nim nie byłem.

SkazanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz