Rozdział 3

371 26 0
                                    

Minęło 5 lat odkąd Czkawka opuścił rodzinne Berk. Tak jak podejrzewał na wyspie nikt już o nim nie pamiętał. No może z wyjątkiem Pyskacza. Zaraz po powrocie do wioski wódz rozkazał wynieść wszystkie prywatne rzeczy byłego syna i spalić na stosie na głównym placu. Kowal próbował uratować choć część z jego projektów schowanych na zapleczu kuźni, ale na nic się to zdało. Wszystko spłonęło. Mieszkańcy wioski wyparli natomiast z pamięci wspomnienia o chłopcu i w ten sposób, przestał dla nich istnieć.

****

Czkawka leciał na Szczerbatku upojony wiatrem i wolnością. Obaj pędzili tuz nad powierzchnią wody ciągnąc za sobą przepiękny kilwater. Rozbryzgi fal uderzały w ich ciała zimnym deszczem. Chłopak dał znak przyjacielowi, a ten natychmiast wzbił się ponad chmury i zwolnił nieco.
- To co Mordko? Spróbujemy jeszcze raz? - Smok warknął z niezadowoleniem i przewrócił oczami, ale ostatecznie przytaknął łbem.
- Tym razem nam się uda. - Zapewnił jeździec, po czym odpiął się od siodła i powoli zsunął z grzbietu przyjaciela. Szczerbatek poczekał, aż Czkawka nieco się od niego oddali, a potem złożył skrzydła i dołączył do swojego jeźdźca. Uczucie towarzyszące spadaniu było niesamowite. Jakieś sto metrów nad powierzchnią morza Czkawka porozumiewawczo spojrzał na Szczerbatka i rozłożył sztuczne skrzydła. Spadał jeszcze chwilę, a potem materiał wypełnił się z głośnym trzaskiem. Krzyknął z zachwytu. Zawtórował mu ryk Szczerbatka trzymającego się nieco pod nim, by w razie czego móc go złapać.
- To niesamowite! - Krzyknął chłopak, a wiatr prawie zagłuszył jego słowa.

Lecieli tak dłuższą chwilę. Nagle znikąd pojawiła się sieć. Szczerbatek zaryczał ostrzegawczo. Było jednak za późno. Stalowa siatka zdążyła owinąć się wokół Czkawki, który spadł wprost do wody. Było widać jak szamocze się pod powierzchniął desperacko prubójąc  zaczerpnąć powietrza. Smok próbował dostać się do swojego jeźdźca, ale w powietrzu zaśpiewały strzały i bełty wystrzelone z łuków i ogromnych kuszy zamontowanych na pokładzie. Nocna furia musiała zachować dystans. Ryczała więc tylko z rozpaczą patrząc jak Czkawka jest wciągany na pokład.
- Szczerbatek uciekaj! - Krzyknął chłopak krztusząc się wodą. Smok posłuchał.

Otoczyło go dziesięciu wikingów dzierżących w dłoniach topory i maczugi. Nie miał szans, ale i tak dobył miecza. Ostrze zapłonęło. Mężczyźni się cofnęli. Ale zaraz ponownie postąpili do przodu. Czkawka odbił jedne cios, potem drugi z innego kierunku. Ranił jednego z napastników szybkim cięciem przez ramię. Doskoczyło do niego trzech naraz. Uskoczył przed miażdżącym ciosem topora wyprowadzonym z góry. Zablokował opadającą z prawej strony maczugę. Zrobił piruet wytrącając przeciwnikowi broń z ręki. Tamten cofnął się, ale jego miejsce zajęło dwóch następnych, a za nimi już podążali następni. Zbyt wielu.

Chłopak uniknął jeszcze kilku ciosów i ciął poziomo raniąc dwóch. Wtedy jednak jeden zaszedł go od tyłu i grzmotnął z całej siły płazem bojowego topora. Gwiazdy zatańczyły przed oczami Czkawki gdy osuwał się na deski. Nie zemdlał jednak. Chciał wstać, ale nie dał rady. Napastnicy dal bezpieczeństwa zarzucili na niego jeszcze sieć i z bronią w gotowości czekali na swojego przywódcę.

****

- Łapać tego smoka! - Krzyknęła Astrid wskazując na szybko oddalającą się czarną plamę na niebie. Jej podwładni wystrzelili kilka sieci, ale latający gad zwinnie ich uniknął. Jednak z nich trafiła natomiast małą sylwetkę nie przypominającą wcale smoka, a raczej człowieka tylko, że ze skrzydłami.
- Zaprzestać ostrzału! - Ryknęła znowu. - Zobaczmy co my tu mamy. - Ostatnie słowa skierowała do Becka i Sączysmarka towarzyszących jej po obu stronach. Słyszała jeszcze jak smok ryczy, a potem odlatuje z charakterystycznym świstem skrzydeł. Na pokładzie natomiast rozgorzała walka. Człowiek, którego złapali bronił się zacięcie, choć krótko przed przeważającą liczbą przeciwników. Astrid z niesmakiem musiała stwierdzić, że jej ludzie musieli uciec się do oszustwa by go pokonać.

Wszyscy troje podeszli do sieci leżącej na pokładzie. W środku znajdował się człowiek, ale jakiś dziwny. Hełm na głowie i czarny kombinezon, a pomiędzy jego nogami i pod ramionami zwisały płaty ciemnej skóry przypominające nieco smocze skrzydła. Postać poruszyła się powoli i jękneła cicho.
- Podnieście to coś. - Rozkazała Artrid. Do sieci natychmiast przyskoczyło czterech drabów. Dwóch uniosło i rozplątało stalowe liny. Pozostali pociągnęli oszołomionego chłopaka na nogi i odwrócili go twarzą w stronę Astrid.

Czkawka potrząsnął głową starając się odzyskać ostrość widzenia. Lewa strona jego ciała pulsowała tępym bólem. Jęknął gdy ogromne dłonie zacisnęły się na jego ramionach z siłą imadła.
- Spójrz na mnie. - Usłyszał znajomy głos, ale jakoś nie potrafił zidentyfikować właściciela. Krzywiąc się uniósł głowę i napotkał spojrzenie błękitnych tęczówek. Skądś znał te oczy.
- Jak się nazywasz? -
- Jestem Smoczym Jeźdźcem. - Odparł obojętnym tonem. Nie ważne, że ta dziewczyna wydawała mu się znajoma. Nie zamierzał nikomu ujawniać swojej prawdziwej tożsamości. Znało ją tylko kilka osób i Czkawka wolał, żeby tak pozostało.
- Co tu robisz? -
- Latałem z moim smokiem, a potem mnie zestrzeliliście. - Odpowiedział takim tonem jakby to było oczywiście. Dziewczyna skrzywiła się z gniewu. Postąpiła dwa kroki do przodu i uderzyła go z całej siły w brzuch. Zgiął się wpół i niewątpliwie poleciałby na ziemie gdyby nie dwa trzymające go osiłki. Zacisnął zęby z bólu.
- Odpowiadaj. - Warknęła przystawiając swoją twarz do maski.
- Przecież powiedziałem. Sami widzieliście.- Oburzył się chłopak. Oberwał jeszcze raz w to samo miejsce.
- Doskonale. - Prychnęła Astrid. - Rozbroić go i zdjąć mu ten kombinezon. Wszystko chcę widzieć w mojej kajucie za pięć minut.- Rozkazała i odwróciła się na pięcie z zamiarem odejścia.
- Jaki kurs? - Zapytał jeden z wikingów, widocznie sternik, albo kapitan okrętu. Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku i odwróciła w stronę pytającego.
- Płyniemy na Berk. Myślę, że wódz ucieszy się mogąc sam go przesłuchać. - Po tych słowach odeszła, a Sączysmark i Beck podążyli za nią.

Gdy tylko zniknęła pod pokładem do Czkawki podeszło jeszcze dwóch mężczyzn. Rozbroili go. Szarpał się i wyrywał, ale nic nie mógł poradzić. Unieruchomili go. Wciąż wierzgał i bronił się, ostatecznie jednak jego przeciwnicy dopięli swego i wrzucili go do ładowni obdartego ze wszelkich ubrań nie licząc spodni. Nawet buty mu zabrali. Z satysfakcją zauważył, że na rękach, torsach, a nawet twarzach większości jego obrawców widniały ślady jego paznokci, pięści i kopniaków. Dwoje miało nawet złamane nosy. Chłopak zaśmiał się w duchu. Mają za swoje. Nie zmieniało to jednak faktu, że pozostał praktycznie bez żadnej broni w samych spodniach zamknięty w ładowni na statku płynącym na Berk.

Westchnął cicho. Musiał mieć nadzieję, że Szczerbatek sprowadzi pomoc na czas. Postanowił przeszukać beczki znajdujące się w ładowni.  Nie znalazł żadnej broni, ale znalazł za to trochę jedzenia i wody, które niezwłocznie pochłonął. Nie wiedział w końcu kiedy następny raz będzie mógł coś zjeść. Potem ułożył się we w miarę wygodnej pozycji i postanowił trochę odpocząć. Z tego co mówiła tamta dziewczyna to na miejscu czeka go nielada spotkanie ze Stoikiem. W tym momencie wiedział już skąd znał tą dziewczynę, a także dwóch jej towarzyszy. To przecież była Artrid Hoferson, Sączysmark Jorgenson i Beck... jak on się nazywał... Nieistotne. Nigdy nie potrafił spamiętać nazwiska swojej macochy. Cóż wygląda na to, że czeka go rodzinne spotkanie po latach. Niespecjalnie miał na to ochotę, ale mówi się trudno. Nawet nie wiedział kiedy odpłynął do krainy snów.

____________________________________
Witajcie kochani,
napiszę krótko i na temat. Jeżeli macie jakieś uwagi do rozdziału, albo chcecie się podzielić swoimi przemyśleniami to zapraszam do komentowania. Jeśli natomiast rozdział wam się spodobał dajcie proszę gwiazdkę.
Do następnego rozdziału♥️

Dusza SmokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz