Rozdział 13

243 19 3
                                    

Opuścili wyspę bez przeszkód. Vigo już wprawdzie zorientował się, że jego cenny więzień zniknął, ale los sprzyjał tego dnia Jeźdźcom. Tuż po wschodzie słońca niebo zasnuły ciemne chmury i deszcz lunął z całą mocą skutecznie kryjąc kilkoro jeźdźców. Zła pogoda miała jednak i negatywne konsekwencje o czym wszyscy przekonali się po niespełna pół godziny.

Choć każde z nich miało na sobie skórzany strój do latania ocieplony od środka futrem i wzmocniony smoczymi łuskami, po niedługim czasie doszczętnie przemokli. Na domiar złego wiatr siekł ich twarze ciskając w nie małymi, ale przerażająco zimnymi kropelkami. Ash klęła pod nosem, jak to ona. Reszta jednak zachowała milczenie. Nikt jakoś nie palił się do rozmowy.

Gdy minęło południe Felix wreszcie zdecydował się przerwać milczenie.
- Powinniśmy się gdzieś schronić! - Krzyknął najgłośniej jak potrafił, ale wiatr i tak porwał jego słowa tak, że pozostali ledwo go dosłyszeli.
- Nie ma mowy. - Odkrzyknęła Ash również starając się przekrzyczeć nawałnicę. - Jeśli się zatrzymamy złapią nas. -
- Nie wyruszą przy tak złej pogodzie. - Przekonywał Felix starając się brzmieć przekonująco, choć całkowitej pewności nie miał.
- Poza tym i tak nas nie znajdą przy takiej pogodzie. Ledwo widzimy siebie nawzajem.- Dodał Natan całkowicie popierając tok myślenia przyjaciela. -Ruszymy dalej kiedy to wszystko nieco przycichnie. - Obiecał Felix spoglądając prosząco na Ash. To do niej należała ostateczna decyzja i wszyscy lecieliby dalej gdyby tak zdecydowała. Ona jednak przewróciła oczami i mruknęła pod nosem coś niepochlebnego o smoczych jeźdźcach, którym przeszkadza zwykła mżawka. Ostatecznie skinęła głową na znak zgody i wszyscy zaczęli się rozglądać za miejscem na postój.

Było to niezwykle trudne zadanie zważając na ograniczoną widoczność i zmęczenie, ale w końcu udało im się znaleźć suchą jaskinię osłoniętą od wiatru i nawałnicy. Przebrali się w suche ubrania rozwieszając kombinezony do latania tak by wyschły. Spróbowali nawet rozpalić ogień, ale nawet gorące oddechy ich smoków niewiele mogły zdziałać wobec całkowitego braku suchego drewna na opał. Siedli więc wszyscy ciasno przytuleni do ciał swoich wierzchowców, które również stłoczyły się w jednym miejscu by grzać się nawzajem. Wyjątkiem jak zwykle była Ash, która wtuliła się co prawda w bok Pogrom'a, ale w pewnym oddaleniu od pozostałych. Szczerbatek także ułożył się nieco na uboczu obejmując wciąż nieprzytomnego Czkawkę skrzydłem, by przekazać chłopakowi jak najwięcej swojego ciepła.

Nawet Alys wdzięczna była za tą odrobinę ciepła przekazywaną jej przez otaczające ją bestie. Wciąż bała się ich, ale ostatecznie pragnienie ciepła wygrało ze strachem.

Dopiero po kilku godzinach deszcz ustał nieco, a wiatr przycichł. Jeźdźcy wzbili się w powietrze tym razem tworząc szyk. Widoczność znacznie się poprawiła, a oni nie chcieli ryzykować wpadnięcia w zasadzkę będąc całkowicie nieprzygotowanym. Tak więc pośrodku ulokowany został Szczerbatek dźwigający pod brzuchem swojego pana. Po bokach i od spodu osłaniały go wrzeńce: Fala z Alanem na grzbiecie, Krzemień służący chwilowo za wierzchowca Alys i Tsumani. Przed nimi w oddaleniu kilkunastu metrów leciała Ash na Pogromie i Natan na Nocnej Furii imieniem Light. Orszak zamykał Felix na Paprotce i Aria na Kadarze, której złoto-srebrne łuski lśniły w przebijających przez chmury promieniach słońca.

Spędzili w powietrzu następne sześć godzin. Droga była niezwykle monotonna, a że cały czas lecieli wyłącznie nad bezkresną tonią oceanu zdawało się, że nie posuwają się do przodu ani o cal.
- Daleko jeszcze? - Jęknął Alan przeciągnąć się w siodle. Jego towarzysze zareagowali ciężkimi westchnieniami i mamrotaniem pod nosem Zadał to pytanie już chyba piąty raz z rzędu.
- Na pewno bliżej niż pół godziny temu. - Odparła cierpliwie Aria. Nikt inny nie maił ochoty się odezwać.

Wszyscy byli zmęczeni i z trudem trzymali się w siodłach. Smoki zresztą miewały się niewiele lepiej. Byli już jednak naprawdę blisko celu, zresztą nie było żadnego miejsca, żadnej wyspy w okolicy na której mogliby się zatrzymać i odpocząć.

Minęło jeszcze pół godziny nim zobaczyli na horyzoncie upragniony dom. Natychmiast zapanowało ożywienie i zdawało się, że nawet smoki zaczęły żywiej machać skrzydłami. Wszyscy odetchnęli z ulgą na widok znajomych kształtów.

Wylądowali w samym centrum wioski. Niezwłocznie otoczyły ich rzesze gapiów ciekawych przebiegu misji. Ash spojrzała na nich zmęczonym wzrokiem i odeszła wraz z Pogromem do swojej chaty. Mieszkańcy nie zrazili się jednak, bo w gruncie rzeczy takiej właśnie reakcji po niej oczekiwali, zamiast tego zaczęli wypytywać pozostałych członków wyprawy. Nie dowiedzieli się wiele.

Alan jak zwykle przepadł zabierając ze sobą swoje wrzeńce i Alys, której jeszcze w czasie lotu zaproponował pokój u siebie. Zgodziła się, choć niechętnie przekonana perspektywą mieszkania z dala od wioski. Felix w asyście matki, która również była uzdrowicielką zabrali Czkawkę do lecznicy niedaleko centrum wioski, by zapewnić mu fachową opiekę. Szczerbatek naturalnie potruchtał za nimi. Na placu pozostali tylko Aria i Nataniel, którzy marząc w obecnej chwili jedynie o długim śnie obiecali, że opowiedzą wszystko w ciągu kilku najbliższych dni, gdy tylko wypoczną także udali się do swojego domu.

****

- Bardzo z nim źle? - Zapytała Ena syna gdy wreszcie udało im się ułożyć Czkawkę na łóżku w lecznicy. Chłopak nie chciał być niegrzeczny, ale mimowolnie przewrócił oczami na te słowa.
- Dlaczego wszyscy zadają mi ciągle to samo pytanie. - Jęknął. Kobieta uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi.
- Jest pokiereszowany i stracił mnóstwo krwi. Najbardziej martwiłem się raną na brzuchu, ale Alys doskonale ją szyła. Poza tym zmiarzdżona stopa, ale i z tego powinien się wylizać. Najważniejsze teraz to dać ciału czas na zregenerowanie się. - Ena słuchała tej wypowiedzi powoli kiwając głową. W zamyśleniu przygryzła wargę.
- Idź odpocząć. - Powiedziała wreszcie spoglądając znacząco na chwiejącego się ze zmęczenia syna. - Zajmę się nim. - Chłopak już chciał już zaprotestować, ale matka położyła mu rękę na ramieniu skutecznie go uciszając.
- Obiecuję, że zawołam cię gdy będę potrzebowała pomocy. - Felix uśmiechnął się do niej blado w podzięce i udał się do swojego mieszkania nad lecznicą.

****

Astrid chodziła w tę i  z powrotem po swojej kajucie. Gdy dotarła do brzegów Berk wraz z zebranymi posiłkami z okolicznych posterunków łowców smoków przywitał ją niewiarygodny harmider. Wikingowie krzyczeli i biegali. Część osady paliła się, z części pozostały jedynie zgliszcza.
- Co się tutaj stało? - Zapytała ostro dozorcy portu.
- P-pani, tu... Jeźdźcy Smoków nas zaatakowali, porwali jeńca. - Odpowiedział pospiesznie mężczyzna, po czym oddalił się czym prędzej w swoją stronę widząc wściekłość na twarzy wojowniczki.

Astrid zaklęła pod nosem. Spóźniła się. Odwróciła się w stronę swojego drakkara i pozostałych czterech, które zdołała zmobilizować. Ich załogi zaczęły już schodzić na keję.
- Wracać na statki. - Rozkazała najbliższemu z wikingów. - Ruszamy w pościg. -
- Pani, ale burza. -
- To był rozkaz, nie tobie go kwestionować.- Krzyknęła, aż zapiekło ją gardło. Przerażony mężczyzna czym prędzej pobiegł spełnić polecenie.

____________________________________
Hej, mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. Zachęcam do zadawania pytań pod poprzednim rozdziałem.
W najbliższym czasie nie będzie następnej części, ponieważ płynę na tygodniowy rejs w trakcie majówki i mam nadzieję odpocząć od ekranu. Wam już teraz życzę udanej przerwy od nauki.
Do następnego!

Dusza SmokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz