XIV Trudne decyzje

1.1K 85 41
                                    

To nie była najprostsza decyzja w jej niespełna dwudziestoletnim życiu. Gdy przestępowała przez nieruchome, krwawiące ciało Śmierciożercy, czuła jak coś w jej duszy pęka, coś się kruszy i zdała sobie sprawę, że jeśli teraz ucieknie, zmieni się w niej coś, na co nie wyrażała zgody.

Dlatego po przejściu zaledwie w dłoni dziewczyny, ale całkiem dobrze współpracowała, gdy lewitowała jej właściciela do sypialni na końcu korytarza. Snape wydawał się martwy − był śmiertelnie blady, zupełnie nieruchomy. Postanowiła jednak, że jest mu winna przynajmniej tyle: uchronić go przed zgonem na progu własnego domu.

Przecież nie wydał jej Lucjuszowi, prawda? Jakiekolwiek były jego pobudki, mogła być teraz martwa albo przynajmniej w znacznie gorszej sytuacji niż dotychczas, gdyby nie zaprowadził jej do skrytki.

Ostrożnie opuściła jego ciało na łóżko i usunęła krew z twarzy mężczyzny. Wtedy zobaczyła źródło krwawienia: spory ubytek skóry w okolicy skroni, wyglądający jak cięcie super-ostrym nożem.

Rozszczepienie.

Dostrzegła w jego zlepionych krwią włosach pył i tynk, to samo znajdowało się na czarnym, mugolskim płaszczu i spodniach Mistrza Eliksirów.

Przydarzyło mu się coś. Coś, co zmusiło go do teleportacji w stanie do tego procesu nieodpowiednim.

Pochyliła się nad jego twarzą. Zażył jakieś eliksiry, ale nie była specjalistką, nie ukończyła jeszcze nawet Hogwartu, zapach był zbyt nikły i zbyt zmieszany, by potrafiła rozpoznać jak działały. Jednak otrzymała jedną, bardzo ważną informację: Snape oddychał. Zbyt słabo, by dało się zauważyć ruch klatki piersiowej. Ale żyła, stracił mnóstwo krwi, jednak wciąż były szansę na uchronienie go przed śmiercią.

Dlaczego tak jej na tym zależało? Przecież ten człowiek przez dwa miesiące przetrzymywał ją wbrew jej woli, nie chciał zaufać, nie chciał rozmawiać...

Ty też nie chciałaś mu zaufać − wyszeptał w jej głowie cichutki głosik.

Tak. To była prawda. Obydwoje traktowali się wzajemnie z taką samą wrogością.

Nie potrafiła zostawić tak człowieka, którego winy nie była w stu procentach pewna. A pomimo przekonania, że Zakon ma co do niego rację, pomimo całej nienawiści − całkowitej pewności nadal nie miała. Nie chciała być sędzią, nie czuła się na siłach podjąć decyzji o jego śmierci.

Rzuciła zaklęcie gojące, najlepszy jakie znała. Rana przestała krwawić, ale ubytek skóry nadal myło widać.

Cholera...

Gdy − słaby i wycieńczony, ale jednak żywy − leżał pogrążony we śnie, posprzątała krew z hallu i zabezpieczyła drzwi wejściowe. Skoro Lucjusz pojawił się niezapowiedziany jakiś czas temu, mógł powtórzyć swój nalot, prawda?

Usiadła obok niego na krześle i przyglądała się jego bladej, postarzałej ponad wiek twarzy.

− Kim ty jesteś, Severusie Snape? − wyszeptała.

Nagle, gdy tak wpatrywała się w mężczyznę uderzyło ja coś, czego dotąd nie zauważyła.

Powtarzał w trakcie ich sprzeczek, że jego życie jest teraz najważniejsze. Że jeśli go do tego zmusi, zabije ją. Nie chciał jej pozwolić odejść, polegać na jakichkolwiek przesłankach, przysięgach (Nawet Wieczystą Przysięgę umiejętny i sprytny czarodziej potrafi obejść, Granger, a w Zakonie szuj i huncwotów akurat ie brakuje). A teraz, kiedy myślał, że umiera, kiedy sądził, że nikt mu nie pomoże...

Otworzył drzwi jej więzienia.

W jednej chwili wszystkie wątpliwości dotyczące słuszności jej decyzji zniknęły.

OBLIVIATE: Początek - Sevmione ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz