Geeeeeeeeeeeej

20 1 0
                                    

Był sobie komputerowy geek imieniem Sryptuneusz, znany jako KartonCat, który słynął z produkcji kartonowych pudełek do których zwykł wkładać swoje ofiary. Jego ofiarami padały dziewice, które były rozdziewiczone przez smoka. Owy smok został pokonany przez TurboDymoMana z 36.6, który był sławnym informatykiem czwartego kręgu ósmego okręgu szóstego kwadratu szesnastego półokręgu dwudziestego trójkąta drugiej elipsy siódmego rombu.
Ostatnio przeszedł na ciemną stronę mocy i wyszło z tego jedno wielkie gówno mangowe o smaku brzoskwini i banana z kawałkami czekolady w wielkim kolorowym rożku polanym słonym karmelem. Rayman postanowił, że skoczy ze szczytu Burdż Khalify, który został podbity przez Jamesa Bonda w 2020 roku, w roku w którym panowała pandemia Covid-19.
W tym czasie Globox wpierdolił całą garść grzybków halucynków, po czym urosły jemu wąsy niczym wąsy Cześnika z "Zemsty", które miały siwe zakończenia w kolorze złotego znicza. Wąsy zaczęły gwałcić jego krzesło siedzące nieopodal stromego wzgórza nad okrągłą chatą położoną 1000 mil od terenów zamieszkałych przez plemię Truru Turu, które słynęło ze zjadania swoich ofiar w kawałkach oraz wciągania ich do naczep ciężarówkowych, w których trzymało się mięso. A konkretnie, mięso z jaka.
Owy jak, niewiadomo jak, miał przy sobie złoty miecz, który miał magiczną właściwość. Polegała ona na tym, że miecz potrafił zmieniać się w statek. Statek nosił przepiękną nazwę: Szaweł Zielodruh. Nazwa ta miała związek z towarem, który był przewożony na nim.
Czyli marihuaną pod postacią majeranku oraz innych ziół używanych do męczenia piłki lekarskiej.
Plemię dodawało to zielsko do swoich potraw i po tym byli nadludzko silni, następnie ukrywali to zielsko w statku, który następnie był zamieniany w miecz.
Nagle ni z dupy, ni z pietruchy miecz zaczął rdzewieć. Po 30 sekundach miecz rozpadł się na drobne kawałeczki, więc przestał już istnieć. Przez ten incydent w osadzie wybuchły zamieszki. Krowy zaczęły zachowywać się jak ludzie, a łopaty zniknęły bez śladu. Miejscowi szamani podejrzewali, że na plemię został rzucony urok. Aby go zdjąć, należało udać się na szczyt Góry Wa Mać, aby zatańczyć rytualny taniec łopat na samym jej szczycie. Misji podjął się ksiądz z długim siurasem z pierwszego rozdziału, którego ministrant był dupą wołową. Wyruszył z samego rana, biorąc ze sobą grupę kilku wieśniaków. Wśród nich była Kunegunda, która potrafiła miotać kulami ognia. Był też Landzior władający kulami wody oraz Karolina panująca nad sześcianami ziemi. Gdy byli już w połowie drogi, cała załoga została okrążona i napadnięta przez plemię Stani-Mati, którzy byli ludźmi poważnymi. Gdy tylko zobaczyli, jak skąpo są ubrani, krzyknęli "BOŻE DANIEL". Na przedzie wyszedł wódz, na którego wołano Matiao Staniao, co w miejscowym języku znaczyło tyle, co "nie wahaj się, tylko całuj, bo tak działa wolny rynek".
Po czym poszedł się uczyć WoS-u pod cieniem topoli kładąc książkę między nogami i czekając aż łagodny wiaterek przewracać będzie strony. Czekał także, aż nauka sama wejdzie mu do głowy i nie będzie musiał się uczyć, czym jest totalspierdolizm lub viberum leto. Po godzinie, 32 minutach i 20 sekundach zasnął.
Z otwartym rozporkiem, trzymając siura w ręce, ponieważ przyśniły mu się dziewczynki z demonicznego haremu. Wśród nich były nimfy wodne, które były Siarkowymi Syrenkami! Miały na sobie bieliznę z czarnej koronki utkaną przez Diabolinę w czerwonej sukni po podłodze się ciągnącej jak gile z nosa goblina zrodzonego przez małżeństwo goblinki i ogra Shreka.
On też tam był.

Niekończąca się historiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz