Rozdział 15

5 2 0
                                    

                                      Czarny

—Czołem wesoła kompanio!–rzekł Anton wychodząc z szoferki.

—Dobrze, że już jesteście – odpowiedział Adam przyglądając się nowo przyjezdnym.

    Gdy tylko reszta osób, które przyjechały pierwszym transportem wysiadły, wszyscy wspólnie zabrali się do rozładunku. Mniejsze skrzynie mężczyźni nosili pojedynczo, a co większe to parami. W pierwszym rzucie przyjechało głównie jedzenie i kilka mebli. Zjawiło się sześć osób łącznie z Antonem. Dwoje z tej grupy będzie musiało wrócić do bazy jeszcze kilka razy. Adam nie odstępował staruszka na krok. Chciał mu przekazać informacje o znalezionych kasetach w taki sposób aby nikt inny tego nie usłyszał. Udało się to dopiero w schronie po dostarczeniu pierwszych skrzyń. A te były układane w pierwszym pomieszczeniu, jedna na drugą.

     Adam pociągnął staruszka za rękaw i puścił mu wymowną minę, że chce z nim porozmawiać. Anton zareagował na wieść o kasetach dwojako. Był zaskoczony i lekko zmartwiony, lecz nie dał po sobie tego poznać.

—Posłuchaj...–zaczął staruszek.—Zabawimy tutaj góra miesiąc, aż do czasu gdy powietrze będzie zdatne do oddychania bez filtrów, a promieniowanie lekko opadnie. Wtedy wyruszymy na poszukiwania bezpiecznego schronienia. Nie ważne jak daleko będziemy musieli zajść, pojechać czy nawet płynąć. Jeżeli to co mi powiedziałeś okaże się prawdą, będziemy się starać pomóc ludziom to znosić, a w razie ostateczności będziemy ich wiązać.

     Po tym wszystkim Adam spojrzał na Antona wzrokiem pełnym niepewności, ale jednak z zaufaniem. Po chwili staruszek ruszył w stronę schodów aby zabrać kolejną skrzynię. A wtedy zza rogu wyłoniła się Tatiana z papierosem w ustach, a drugim za uchem. Chłopak był niemal pewny, że zielonooka perfidnie podsłuchiwała, zamiast porozmawiać razem z nimi. Dziewczyna była bardzo spokojna biorąc pod uwagę to co wiedziała. Wypuściła dym z ust i również wyszła na zewnątrz.

     Chłopak nie do końca wiedział co ma ze sobą począć. Wiedział, że powinien pomagać z ładunkiem, ale coś trzymało go tutaj... pod ziemią. Adam postanowił się rozejrzeć po kompleksie. Wyciągnął latarkę z kieszeni i ruszył w głąb egipskich ciemności. Szedł tak wzdłuż korytarza pełnego drzwi do pokoi mieszkalnych, jednak jedne z nich wzbudziły jego ciekawość. Miały przykręconą tabliczkę z nazwiskiem doktora, którego kasety odsłuchiwał. Chłopak postanowił zajrzeć do środka. Mieszkanie, bo tak można by je nazwać, praktycznie niczym nie różniło się od takich z bloków, w których bywał. Dywan na podłodze, drugi na ścianie, wersalka, dwa fotele oraz święty obrazek nad wejściem. Adam rozsiadł się w jednym z foteli i zaczął myśleć nad sobą. Jednak w momencie w, którym usiadł poczuł ogarniające go zmęczenie. Nawet nie zauważył kiedy opadły mu powieki.

—On tu jest... Przybył by nas zniszczyć... Nie można mu pozwolić... Oni nigdy się nie zmieniają... Zatrzymać go...

     Adam otworzył oczy i dostrzegł, że znajduje się w tunelu metra. Nie było tu żadnego światła, lecz mimo to było dość jasno. Dało się zauważyć wszystko pod nogami oraz na cztery metry w przód. Między podkładami torów spokojnie falowała mętna woda. A co jakiś czas po szynach przebiegało kilka szczurów. Chłopak wstał i zaczął iść przed siebie próbując trafiać nogami w podkłady. Kroczył tak już pewien czas, gdy przed sobą dostrzegł dziwną postać. Była wyższa od niego przynajmniej o głowę, oraz miała nienaturalnie długie ręce. Jednak była jedna rzecz, która przykuła uwagę chłopaka najbardziej. To coś było całe czarne. Doskonale było widać, że to nie kwestia ciemnych ubrań w pół mroku tunelu, bo to nie miało ubrań... To ewidentnie był jeden z czarnych. Potwór zaczął iść w stronę chłopaka, a ten początkowo sparaliżowany po chwili odzyskał władzę w nogach i rzucił się do ucieczki. Adam z trudem trafiał nogami w podkłady, kilka razy prawie się przewrócił. Z każdym krokiem poziom wody nieznacznie się podnosił. Po jakiejś minucie biegu szyny zniknęły pod wodą, a chłopak musiał już biec na ślepo. Niestety niedługo po tym Adam stracił grunt pod nogami i cały wpadł do wody. Wedy zamknął oczy, a gdy je z powrotem otworzył ujrzał piwniczne korytarze. Ruszył wzdłuż nich ale po chwili usłyszał za sobą kroki oraz czerwoną aurę bijącą od stwora. Chłopak zaczął biec przed siebie a następnie skręcił w prawo, później znowu w prawo i jeszcze raz w prawo. Skręcił tak jeszcze trzy razy.

—To nie ma sensu, kręcę się w jebane kółko.

      Adam obrócił się i zaczął wracać po swoich śladach. W końcu stanął przed długim i mrocznym korytarzem. Ruszył wzdłuż niego początkowo truchtem, a później już biegł. Po chwili potknął się o wystający z podłogi pręt i upadł przed czyimiś butami. Były to ciężkie podkute trepy jakie sam nosił. Gdy chłopak podnosił głowę aby spojrzeć na tą osobę usłyszał głos Wojtka.

—Jeżeli jest wrogie, zabij to...–mówiąc to Wojtek rzucił przyjacielowi stary rewolwer, jeszcze taki bez wysuwanego bębenka.

    Adam obrócił się na kolanach i wycelował w zbliżającą się czarną postać. Wycelował w środek klatki piersiowej po czym pociągnął za spust. Pocisk przebił potwora na wylot, a z powstałej dziury zaczęła się sączyć smolista maź. Czarny to odczuł ponieważ zachwiał się na nogach.

—Śmierć...–stwór przemówił, lecz chłopak usłyszał go w swojej głowie.—Dlaczego...? Odpowiedz...!

    Po ostatnim z pocisków wizja się zakończyła, a Adam obudził się oparty o drzwi w pokoju doktora. Czarny leżał na podłodze z wyciągniętą w stronę chłopaka prawą ręką.

Przeżycie 2026Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz