Rozdział 12.5

23 2 7
                                    

                                                            Nadzieja

        Ciszę spowodowaną tymi wydarzeniami przerwał dopiero huk błyskawicy zza okna. Burza rozpętała się tak silna, że nie dało się dostrzec bloku na przeciwko. Pokój zaczął wypełniać szum uderzających kropel deszczu o rdzewiejący parapet.  W tym samym czasie czarny zaczął się rozmywać. Po prostu niknął w oczach, ale Adam wiedział, że to nie koniec. Wiedział, że ten był pierwszy ale na pewno nie ostatni...

—Co tu się kurwa stało?–zapytał zdziwiony Marek.

—Ja... Nie mam zielonego pojęcia...–odrzekł mu Adam pocierając skroń dymiącym jeszcze pistoletem.

       W tym czasie obudziła się Tatiana, a gdy zobaczyła czarnego na podłodze wyraźnie się przestraszyła, lecz nic nie powiedziała. Czekała ona na rozwój sytuacji ze strony męskiego grona.

—Nie pamiętam ostatniej godziny. Siedzieliśmy z chłopakami w salonie, gdy nagle zakręciło mi się w głowie i wtedy film się urwał. Obudziłem się dopiero teraz przez strzały.–kontynuował Marek.

      W tej same chwili w drzwiach pojawił się Piotrek oraz Mickiewicz. Równie zdziwieni co Tatiana. Stali tak w przejściu i przyglądali się leżącym zwłokom.

Po tym Adam zabrał głos.

—Dobra, olać to ciepłym moczem. Mamy misję do wykonania, co nie?–chłopak zaczął się rozglądać po pokoju uważnie lustrując twarze swoich kompanów.—Trup to trup, nic szczególnego... Teraz musimy tylko poczekać aż ten deszcz przestanie lać, bo inaczej nie przejdziemy trzydziestu metrów.

     Wszyscy zgodnie przytaknęli kiwnięciem głowy. Wnet jak na zawołanie, niebo zaczęło się rozpogadzać a deszcz tracił na sile. Widząc to grupa zebrała swoje rzeczy i zebrała się przed drzwiami wyjściowymi.

—Mamy do przejścia jeszcze dwa osiedla, tak na oko z dwa kilometry będzie. Tylko tym razem spróbujmy nie wejść do gniazda wartowników, jak poprzednio...–Piotrek wymownie spojrzał po towarzyszach.–A pro po nich, pewnie kilku dalej siedzi na klatce. Nie są na tyle głupie aby łazić w deszcz po podwórku.

—Racja–przytaknął mu Marek.—Dobra, Adam z Mickiewiczem odsuwacie szafy a ja  z Piotrkiem i Tatianą wychodzimy i czyścimy schody, potem do nas dołączacie.

       Wszyscy wykonali plan perfekcyjnie, a przy jego realizacji życie straciło tylko dwóch wartowników.

       Grupa wiedziała, że nie może sobie pozwolić na większe opóźnienia, ponieważ i tak już byli w plecy z czasem. Teraz liczyła się każda minuta. Mijali oni kolejne i kolejne bloki. Każdy tak samo obskurny. Początkowo szli normalnym tempem, rozglądali się i starali zapamiętać drogę. Lecz parę razy zdawało im się że widzą kogoś lub coś... w oknach. A z każdym takim przeczuciem zaczęli się upewniać, że coś tam faktycznie żyje. Wtedy masz przerodził się w trucht, a potem w bieg. Nie było już czasu na podziwianie post apokaliptycznych blokowisk czy wygiętych w dziwne pozy drzewa. Teraz każdy skupiał się na tym aby nowi mieszkańcy nie postanowili wyjść im na powitanie.

                                          *47 godzin do bombardowania*

—Dawajcie, widać już uniwersytet, już blisko!–krzyknęła Tatiana wskazując ręką na wyłaniający się szary budynek.

      Pochód wbiegł do głównego holu zatrzymując się na jego środku. Budynek wcale się nie zmienił od ostatniej wizyty. Adam podszedł do recepcji w poszukiwaniu kolejnej mapki z rozkładem budynku. Niestety Anton zapomniał oddać mu swój egzemplarz. 

—Jest! Dziadostwo, jak by nie mogli powiesić jednej wielkiej mapy na ścianie.–stwierdził Adam ocierając kartkę z kurzu. —Dobra... gdzie jest YOU ARE HERE... O mam... Tutaj mamy archiwa, więc schron powinien być gdzieś... Tutaj.–po chwili błądzenia palcem po kartce Adam w końcu wskazał grupie gdzie znajduje się ich cel.

Wszyscy podeszli do lady aby się dokładnie przyjrzeć.

—Jesteście gotowi na to co ma nadejść?–powiedział Mickiewicz przyglądając się towarzyszom.

—Chyba nie mamy wyboru...–odpowiedziała mu Tatiana.–Eh... Nie ma to jak ratować własny świat, a bardziej to co z niego zostało.

—Racja skarbie.–odrzekł Adam.—Nie pozostało nam już nic innego jak poinformować starego, że mamy to czego potrzebujemy.

Po chwili Marek wyciągnął z kieszeni krótkofalówkę i zaczął wywoływać starego.

—Henryk, jesteś tam? Odbiór. Dotarliśmy do uniwersytetu i kierujemy się do schronu. Słyszysz mnie?

Z urządzenia dochodzi tylko szum.

—Henryk! kurwa, jesteś tam? Słyszysz mnie?

Po chwili da się usłyszeć kaszel, a po nim głos Henryka.

—Jestem i słyszę was, przyjąłem.

—Co się tam u was odwala?

—Dzisiaj wszystko co mogło pójść źle, to tak poszło. Przygotowaliśmy pierwszy transport z żywnością, ale rozhulał się ten cholerny deszcz. Jebany był tak radioaktywny, że całość poszła do wyrzutu. Kończymy właśnie składać nowy pakunek. Zaraz pierwszy transport wyruszy.

—Przyjąłem, będziemy kontaktować się na bieżąco.

       Grupa zaczęła się zagłębiać w mroczne korytarze niegdyś pięknego uniwersytetu. A teraz? Jest to jedynie cień samego siebie. Piękne kolorowe ściany, fantazyjne mozaik, wystawne żyrandole. To już tylko relikty przeszłości, ale czy ktoś chce ją pamiętać? Jak będziemy opowiadać potomnym o przeszłości? O naszej historii... Historii rasy, która nawet nie potrafi się do końca wyrżnąć. A może jest to tylko Boska próba, która ma oczyścić świat? Może kiedyś się tego dowiemy, o ile Bóg dalej żyje albo nie zapomniał o nas jeszcze.

      Tatiana wyjęła z kieszeni niebieską kredę i zaczęła kreślić na ścianach strzałki aby było łatwiej odnaleźć drogę do holu. Atmosfera w tym miejscu była bardzo nieprzyjemna. Może to był tylko wiatr, albo głosy umarłych, który byli już bardzo stęsknieni za innymi ludźmi.

Po kilku minutach marszu grupa stanęła przed lekko uchyloną grubą, stalową śluzą.

—Przynajmniej wiem, że właścicieli tam nie ma.–Mickiewicz zaczął się śmiać pod nosem.

—To prawda, ale dlaczego ich tu nie ma?–zapytał go Marek.

—Najlepszą dla nas wersją będzie ta, w której skończyły im się zapasy, poszli po nie i już nie wrócili. I dopiero my tutaj przyszliśmy, a nikogo przed nami tutaj nie było.–odpowiedział mu akcentując ostatnie kilka słów.

—Obyś się nie mylił kumplu...–to powiedziawszy, Marek ponownie wyciągną krótkofalówkę i wywołał starego.

Z urządzenia jednak dochodziło jeszcze więcej szumów niż w holu.

—Kurwa jego mać...

—Uspokój się, przecież dookoła jest tyle betonu, mogą być zakłócenia.–powiedział Piotrek.

—Racja, racja. Dobra, jeszcze raz... Henryk, odbiór!

—Słyszę was sła... Pow...–z radia dochodziły tylko szczątkowe słowa, a bardziej ich urywki.

—To nie gadka. Henryk, jeżeli mnie słyszysz. Wchodzimy do schronu, mamy go.

Z urządzenia dochodziły już tylko trzaski.

—Już nie ma odwrotu... Schodzimy i robimy swoje. Potem wracamy odebrać pierwszą dostawę.–powiedział Adam. Wiedział on jak wielka odpowiedzialność spoczywa na jego i ich barkach. To własnie od nich zależy wszystko.

Gdy drzwi otworzyły się szerzej, ze środka dobiegł  ich zapach wilgoci. Nie był to dobry znak...

                                                  *46 godzin do bombardowania*



Przeżycie 2026Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz