1. Piękna jak Afrodyta..

72 6 1
                                    


Viviane :


- Dzień dobry - uśmiecham się lekko, gdy wchodzę do kuchni, w której siedzą moi rodzice.

- Dzień dobry, Viviane - pierwszy odzywa się mój tata, robiąc przerwę w jedzeniu tostów.

Rozglądam się po sterylnie wyglądającym pomieszczeniu. Wszystko zachowane jest w kolorze śnieżnej bieli, która idealnie komponuje się z delikatnymi, złotymi dodatkami. Podchodzę do mamy, która jest w trakcie przygotowywania drugiego śniadania. Uśmiecham się, widząc jak wsuwa do pojemników po małej karteczce. Od kiedy pamiętam, przywiązywała uwagę do najmniejszych szczegółów; takich jak właśnie krótkie notki mówiące o tym, jak bardzo nas kocha czy zabawnych minkach.

Muskam wargami jej policzek i nakładam sobie do miski owsiankę, dodając do niej owoce i miód. Siadam niedaleko taty, zaczynając jeść. Dziękuję rodzicielce skinieniem głowy, gdy podaje mi kubek ciepłej herbaty.

- Dzisiaj wolne ? - nuci tata, upijając trochę kawy.

- Tak, dzięki Bogu - wzdycham z leniwym uśmiechem.

- Mam do ciebie prośbę, a właściwie zaproszenie - mówi, marszcząc lekko brwi.

- Och, tak ? - unoszę brew - Co to takiego ?

- Cóż, dzisiaj późnym wieczorem muszę pojawić się na dosyć ważnym bankiecie. Chciałbym, żebyś mi towarzyszyła, przy okazji poznasz kilka ciekawych osób. Nie będzie nudno, obiecuję. Myślę, że nawet może Ci się spodobać - mruczy, wkładając naczynia do zmywarki.

- W porządku - kiwam głową. Nie do końca zadowolona z pomysłu.

Ostatnim razem, gdy byłam na jednym z takich spotkań, było okropnie. Wszyscy byli ode mnie o wiele starsi, a ja czułam się jak idiotka; byłam jedyną osobą w moim przedziale wiekowym. Niestety, ale sztywni ludzie, wytrawne wino i niesmaczne przekąski to nie moje klimaty.

- O której mam być gotowa ? - pytam, kończąc swoje śniadanie.

- O dwudziestej musimy tam być, więc dobrze jakbyś była gotowa około wpół do ósmej - posyła mi przyjazny uśmiech.

- Dobrze - kiwam głową i wkładam miskę po owsiance do zmywarki - Idę się trochę ogarnąć i zobaczę, czy Luna pojedzie ze mną na zakupy. Chciałabym rozejrzeć się za nową suknią - unoszę kącik ust.

Wychodzę z pomieszczenia i idę w górę po białych, drewnianych schodach wyłożonych po środku szarym dywanem do swojego pokoju.

Wchodzę do środka, a średnich rozmiarów puszysty, kremowy dywan przyjemnie łaskocze moje stopy. Podchodzę do biurka, na którym leży mój telefon i wybieram numer do Luny - mojej najlepszej przyjaciółki.

- Hej - uśmiecham się, gdy odbiera po trzech sygnałach; siadam na łóżku.

- Hejka, co tam ? - krzywię się na hałas w tle, spowodowany przez jej młodsze rodzeństwo.

- Nic nowego, chciałam się zapytać, czy miałabyś czas i ochotę na małe zakupy za jakąś godzinę ? - nucę, opadając plecami na materac.

- Tak, mogłabyś po mnie przyjechać ? Mój samochód jest w warsztacie.

- Jasne, nie ma problemu. Coś poważnego ?

- Nie, rutynowa kontrola.

- Okej, tak jak wspominałam będę za około godzinę.

Po pożegnaniu się z dziewczyną kieruję się do łazienki. Biorę szybki, odświeżając, następnie wykonując swoją poranną rutynę. Ubieram na siebie czerwoną, materiałową spódniczkę w malutkie białe i nieregularne kropki z małym rozcięciem na nodze i wysokim stanem, sięgającą mi powyżej połowy uda, do tego ubieram biały sweterek, rozpinany z przodu; kończący się tuż przed spódniczką. Do tego zakładam drobną, złotą biżuterię w postaci delikatnych bransoletek i naszyjnika oraz kilku pierścionków.

Podchodzę do lustra, wykonując minimalistyczny makijaż, podkreślając go lekko zabarwionym błyszczykiem. Spryskuję się perfumami z nutą drzewa sandałowego. Biorę czarną, małą torebkę ze złotym logiem Gucci na przodzie. Wrzucam do niej najpotrzebniejsze rzeczy i schodzę gotowa na dół, związując po drodze swoje blond włosy w wysokiego kucyka.

- Wychodzę ! - wołam, ubierając białe, krótkie Converse przy drzwiach.

- Dobrze. Uważaj na siebie ! - dobiega mnie przyjemny głos mojej mamy.

- Zawsze - nucę i wchodzę do garażu przejściem z domu, otwierając jasną bramę pilotem. Wsiadam do białego Mercedesa i wyjeżdżam, zamykając za sobą bramę.

***
Parkuję na parkingu w centrum, następnie kupuję bilet i wkładam go za szybę. Razem z brunetką idziemy ulicami Nowego Jorku, poszukując odpowiedniej kreacji dla mnie.

Po drodze wchodzimy do jednej z kawiarni po mrożoną kawę.

- Nadal nie rozmawiacie z Niallem ? - nucę, zerkając na nią.

- Nie - burczy; widocznie dalej są pokłóceni. - O co tak właściwie poszło ?

- Ach, po prostu nie może zostawić mnie w pieprzonym spokoju. Jest takim pieszczochem. Za każdym razem marudzi, gdy nie spędzam z nim czasu. Nie mam ani prywatności, ani chwili spokoju. - wzdycha cicho.

- To urocze - nucę, unosząc kąciki ust i upijając trochę karmelowej kawy.

- Tak, to prawda, ale to jest urocze tylko do czasu. Później naprawdę robi się uciążliwe.

- Mogę sobie wyobrazić - mruczę - Spróbuj z nim na spokojnie porozmawiać i przedstaw jasno swoje oczekiwania i ustalcie jakieś kompromisy.

- Wiem. Muszę to zrobić, ale nie potrafię się do tego zebrać - nuci, bawiąc się swoimi palcami.

- Powiedz mu, że potrzebujesz trochę czasu. Pozbieraj swoje myśli do kupy i powinno być okej. - uśmiecham się ciepło.

- Pewnie tak - kiwa głową.

***

- O mój boże - słyszę podekscytowanie w głosie Luny. - W tej będziesz wyglądać cudownie ! Musisz ją przymierzyć.

Obracam się przodem do niej, gdy jesteś w jednym z domów mody. Trzyma w dłoni wieszak z czarną, jedwabną sukienką do kostki z diamentami na cienkich ramiączkach. Unoszę kącik ust i podchodzę bliżej.

- Mogę ją przymierzyć - wzruszam ramionami.

Gdy podchodzi do nas jedna z osób pracujących w obsłudze sklepu, podaję swój rozmiar, gdy sięgam po szklankę wody.

Po chwili idę do osobnego pokoju, w którym ubieram na siebie elegancką kreację.

Spoglądam w lustro i uśmiecham się delikatnie. Delikatny materiał ładnie układa się na moim ciele, a kryształy połyskują interesująco w sztucznym świetle. Mój dekolt jest bardzo subtelnie odkryty wraz z obojczykami i ramionami.

Chwilę później pojawia się za mną Luna, uśmiechając się szeroko.

- Wyglądasz pięknie - mówi, obserwując mnie uważnie. Kiwam głową w zgodzie.

- Biorę ją.

***

Gdy czarny Mercedes zatrzymuje się przed głównym wejściem do dużej sali bankietowej, mój tata pierwszy wysiada. Zachowując się jak prawdziwy gentleman, podaję mi dłoń, pomagając mi wysiąść. Przechodzimy przez czerwony dywan, pozując dla fotoreporterów.

Następnie wchodzimy do środka w towarzystwie kojących dźwięków fortepianu. Ubrana we wcześniej kupioną sukienkę, sandałki na cienkiej szpilce z czerwoną pomadką na ustach i luźno rozpuszczonymi włosami opadającymi na moje łopatki schodzę po marmurowych schodach, rozglądając się po pomieszczeniu.

Naprzeciw wejścia i schodów znajduję się ozdobna scena z kobietą; grającą na białym instrumencie w przydymionym świetle. Zaraz przy scenie znajduje się parkiet, wykonany z tego samego materiału co podłoga i ściany; kremowego marmuru. Po lewej stronie pomieszczenia znajduję się szwedzki stół z różnymi potrawami i deserami oraz długi podświetlany bar. Resztę pomieszczenia zajmują pięknie przyozdobione stoliki z białymi liliami, pasującymi obrusami i zastawą. Natomiast po prawej stronie można łatwo dostrzec ogromne okna z wyjściami na taras.

Zajmujemy wyznaczone dla nas miejsca przy jednym ze stolików. Jak się okazuję, siedzimy ze znajomymi taty z jego branży.

Na początku jest w miarę dobrze, organizator przemawia na początku powód, dla którego tu jesteśmy, jakie są tego cele, zapowiada również licytację charytatywną, która ma odbyć się w ciągu zebrania i życzy nam mile spędzonego czasu.

Za poleceniem taty przechodzę się z nim, po sali poznając równie ważnych przedsiębiorców. Po kolejnej godzinie bezczynnego stania przy jego boku, po cichu się oddalam. Podchodzę do baru, zamawiając jednego z moich ulubionych drinków, po czym wychodzę na taras.
Jest ozdobiony różnymi kwiatami w ogromnych wazonach. W różnych od siebie odległościach rozstawione są kanapy z niskimi stołami, na których palą się świeczki. Spoglądam w górę w rozgwieżdżone niebo i siadam na jednym z siedzeń.

Wystukuję opuszkami palców rytm muzyki na podłokietniku, patrząc na średnio widoczne miasto. Uważnie obserwuję migoczące światła. Upijam trochę alkoholu przez słomkę, przyglądając się pomalowanym na czerwono paznokciom.

Z zamyślenia wyrywa mnie głęboki głos.

- Jesteś piękna jak Afrodyta, a siedzisz tutaj sama. Zadziwiające.

Spoglądam na wysokiego bruneta, stojącego niedaleko mnie. Ubrany jest w czarny dopasowany garnitur z tego samego koloru koszulą, rozpiętą do okolic mostka. Mogę dostrzec tatuaże jaskółek wychylające się spod ciemnego materiału przy widocznych kościach obojczykowych.

- Widocznie nikogo nie potrzebuję - spoglądam na jego twarz.

Jego szczęka i kości policzkowe są ostro zarysowane, idealnie komponując się z pulchnymi, średniej wielkości ustami. Ciemne brwi, idealnie podkreślają czysto-zielone oczy, wpatrujące się w moje; niebieskie. Jego włosy sięgają mu do ramion, będąc czekoladowymi lokami. Są w lekkim nieładzie, co jednak nie zaburza jego tajemniczego i dostojnego wyglądu.

- Może jeszcze nie zdałaś sobie z tego sprawy ? - mruczy, zajmując miejsce na fotelu, naprzeciw mnie. - Jak masz na imię, kwiatuszku ?

- Viviane. - odpowiadam grzecznie, powstrzymując uśmiech. Jest trochę starszy ode mnie; na pewno kilka dobrych lat. - A ty ? Jak się nazywasz ? - odwracam wzrok, powracając nim do panoramy miasta przykrytego płachtą nocy.

- Harry Styles - odpowiada, kładąc dłonie, z sygnetami na palcach w połowie swoich ud i przesuwając nimi, aż do kolan.

Następnie jego uwaga skupia się na szklance, w której znajduje się jego trunek; whisky. Sunie opuszkiem palca po krawędzi szkła, nie pomijając żadnej z górnych krawędzi, kwadratowego naczynia.

Na jego ustach pojawia się mały uśmieszek, gdy zauważa, że obserwuję jego dłoń.


Darlin' //hsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz