2.

2K 96 71
                                    

Nie wiedziała jak długo przebywała w bezpiecznej, cichej ciemności, gdzie żadna myśl, żaden sen, czy ból nie mogły przedostać się przez narkotyczną zasłonę zastosowanego na niej znieczulenia.

Wracała powoli z czerni własnego istnienia. Wiedziała, że leży na plecach, wyraźnie czuła pod sobą twardość materaca wyleżanego przed nią przez zapewne setki innych pacjentów szpitala Świętego Michała, nie mogła jednak zmusić swojego ciała do ruchu.

Miała świadomość tego, że jej ręce i nogi ciągle połączone są z jej ciałem, jednak wydawało się, że podane jej leki zerwały jakieś połączenie pomiędzy nimi, a jej mózgiem. Leżała więc głęboko w sobie zastanawiając się, jak odzyskać władzę nad swoimi kończynami, albo chociaż jak pokazać komuś, że już nie śpi.

Słuchała pikania jakiegoś urządzenia gdzieś po prawej stronie i usilnie próbowała zrozumieć fenomen, jakim było okropne pieczenie gardła, a właściwie całych jej dróg oddechowych, które wydawały jej się dziwnie jakoś rozparte. Zaczynała też pomału odczuwać ból głowy koncentrujący się gdzieś w okolicach jej oczu.

Póki co był niewyraźnym ćmieniem, może trochę szczypało, ale wiedziała, że w miarę upływu czasu ten stan ulegnie gwałtownemu pogorszeniu. Martwiło ją również, że nie jest w stanie otworzyć oczu, a może raczej to, że kiedy już to zrobiła, a przynajmniej tak jej się wydawało, zobaczyła jedynie ciemność. Merlinie, czyżby straciła jednak możliwość widzenia?

     - I jak tam? – gdzieś po lewej stronie, w pewnym oddaleniu od siebie usłyszała męski, dojrzały głos. Jak przez mgłę pamiętała, że chyba rozmawiała z jego właścicielem przed zabiegiem. To chyba był ten sam lekarz, który przyjął ją na oddział. – Pani Newton jeszcze się nie wybudziła? – zapytał, a ona uświadomiła sobie, że mówi o niej. W końcu tutaj była Jane.

     - Nie, jeszcze śpi. Parametry w porządku, wygląda na to, że potrzebuje po prostu nieco więcej czasu – odpowiedział kolejny głos, tym razem kobiecy, kryjący w sobie jakieś takie ciepło i niosący poczucie bezpieczeństwa. – Biedaczka, musiała naprawdę sporo wycierpieć – westchnęła kobieta.

     - I obawiam się, że to nie był pierwszy raz – westchnął doktor, jeżeli pamięć jej nie myliła przedstawił się jako Gregory Montgomery. – Jakoś po zobaczeniu jej skanów dziwnie nie jestem w stanie uwierzyć w przebieg wypadku, jaki nam przedstawiła – dodał, zapewne na widok jakiegoś pytania we wzroku swojej rozmówczyni, ale tego nie mogła być przecież pewna, bo do jasnej cholery nic nie widziała!

     - Myślisz, że kłamie? – usłyszała pełne napięcia pytanie kobiety. – Ale dlaczego?

     - Cóż, sądząc po jej wcześniejszych obrażeniach, wszystkich zrośniętych kościach, braku śledziony, uszkodzonej wątrobie i dziwnym, jak na upadek ze schodów rozmiarze jej obecnego urazu, to... - przerwał, a kobieta nadstawiła uszu, aby tylko dokładnie usłyszeć dalszy ciąg jego wypowiedzi, jednocześnie kuląc się w sobie na myśl, że mogłaby zostać zdemaskowana. – Cóż, jeśli nie jest w istocie najbardziej niezdarną i pechową osobą na świecie, to kusiłbym się o stwierdzenie, że... może być ofiarą przemocy domowej, co potwierdzałoby jedynie jej nerwowe zachowanie na izbie, o którym wspomniano w karcie przyjęć – wyjaśnił strapionym tonem, a w niej aż zamarło serce.

Właśnie takich wniosków chciała uniknąć, kiedy wybierała mugolski szpital.

     - Możesz mieć rację, jednak skoro do tej pory kłamała, to obawiam się, że nie przyzna się do tego nawet zapytana wprost – odparła kobieta, a Hermiona już wiedziała, że musi uciec z tego szpitala, jak najszybciej i nigdy więcej do niego nie wrócić. Była tu spalona, ponieważ cholernemu lekarzowi zachciało się być skrupulatnym i sprawdzać ją aż nader dokładnie.

Jutro może wszystko...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz