7.

1.8K 92 53
                                    

Dziewięć dni. Tyle właśnie czasu minęło od dnia, w którym mąż znów ją skatował. Tyle czasu spędziła w szpitalnym łóżku, w tej cholernej nieprzeniknionej ciemności, ponieważ nerwy w jej oczach ciągle jeszcze nie podjęły pracy. 

Pięć dni. Tyle czasu minęło od czasu, kiedy pierwszy raz zjawił się w jej sali. Czas, który pomału zaczął zmieniać jej życie. Kilka spędzonych wspólnie godzin, które rozproszyły samotność.

Jeden dzień. 24 godziny, które zupełnie zmieniły życie. Jedna doba, która sprowadziła kolejnego sprzymierzeńca. Krótkie spotkanie, a tak wiele...

Leżała w swojej prywatnej ciemności, w głuchej ciszy wypełniającej salę i rozmyślała o zmianach, jakie miały zajść wkrótce, dzięki temu, że wybrała akurat ten szpital. Kilka krótkich dni dało jej nadzieję, taką która nie pojawiała się w jej życiu już od bardzo długiego czasu. W końcu odważyła się powiedzieć komuś prawdę, a on...

Pomógł jej! Choć nigdy w życiu nie spodziewałaby się tego akurat z jego strony, to pomógł jej! Dał jej ten promień światła, którego tak bardzo potrzebowała, ten impuls, który w końcu dał jej kopa i cóż... możliwości, których do tej pory nie miała.

W końcu miała jakieś perspektywy. W końcu jutro nie napawało jej takim przerażeniem. I choć do tej pory nie miała nawet świadomości, że tego nie robi, teraz odetchnęła pełną piersią. Będzie mogła żyć, naprawdę żyć, a nie tylko wegetować!

    - Chyba pierwszy raz odkąd tutaj trafiłaś, widzę u ciebie taki szczery uśmiech - znajomy męski głos dobiegł do niej od wejścia. Nie spodziewała się go dzisiaj. A w każdym razie nie tak wcześnie. Zwykle przychodził dopiero po wieczornym obchodzie i zostawał z nią do późnego wieczora.

    - Właśnie uświadomiłam sobie, że mam się z czego cieszyć - odpowiedziała szczerze i znów uśmiech wykwitł na jej twarzy.- Jeszcze wczoraj byłam szarą kurką, zwykłą ofiarą, a jutro... jutro znów będę miała swoje życie! - wyszczerzyła się, mając nadzieję, że zrozumiał jej metaforę.- A w ogóle, co tu robisz?

    - Wciąż jestem twoim lekarzem, pamiętasz? - zaśmiał się i usłyszała, jak siada na swoim stałym miejscu.- Muszę czasem pojawić się tutaj w normalnych godzinach - zażartował i włożył coś do jej dłoni. - Jedz, potrzebujesz witamin.

    - Przyjąłeś sobie za punkt honoru utuczenie mnie? - zapytała, okręcając w dłoniach owoc. Był okrągły i gładki, więc domyślała się, że to jabłko. Jej podejrzenie potwierdziło się, kiedy palce natrafiły na ogonek, przy którym ciągle wisiał jeden listek.- Jabłko? - zapytała podsuwając owoc pod nos. Miał pyszny zapach, słodki i taki świeży. Natychmiast poczuła, jak ślina napływa jej do buzi.

    - Utuczenie cię trochę, byłoby najlepszym, co mógłbym dać światu, przynajmniej przestałabyś straszyć kośćmi - zakpił. - I tak, to jabłko. Zielone, jeśli chodzi o ścisłość - dodał wyniośle.

    - Dziękuję, bardzo je lubię - przyznała.

    - Wiem, byłaś jedyną osobą w Hogwarcie, która je jadła. Poza mną oczywiście - zaśmiał się. - To była kolejna rzecz, przez którą cię nie lubiłem. Wyżerałaś moje jabłka - zaśmiał się, a ona zatopiła zęby w owocu, a po brodzie pociekł jej żółtawy sok. Wycierając go dłonią, prychnęła w odpowiedzi na jego słowa. - Ale zmieniając temat, zaraz będzie tu Zabini, podobno ma dla ciebie coś od Notta - wyjaśnił, a jej uwadze nie umknął fakt, że nazwisko starego kolegi prawie wywarczał.

Już wczoraj, kiedy Blaise Zabini zjawił się u niej pierwszy raz, z miejsca informując, że czy jej się to podoba, czy nie, on został właśnie jej adwokatem, wyczuwała napięcie w blondynie za każdym razem, kiedy padało nazwisko Nott. A padało dość często, ponieważ Blaise opowiadał jej o nim i o tym, że po starej znajomości zgodził się na współpracę przy jej rozwodzie. Okazało się, że plan Zabiniego zakłada, że będą potrzebne jakieś brudy na jej poważanego w środowisku męża. I do tego właśnie potrzebowali Teodora.

Jutro może wszystko...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz