Ogromna, skąpana w jasnym świetle sala rozpraw, rozbrzmiewała szmerem setek głosów. Podeksytowane szepty, stonowane nawoływania, oraz okazjonalnie głośniejsze przepychanki o dogodne miejsca, tworzyły dziwny klimat napiętego oczekiwania.
Każdy z dziennikarzy obecnych na rozprawie wyglądał tak, jakby właśnie ogłoszono wcześniejsze Boże Narodzenie, a prezentem miał być skandal większy, niż jakikolwiek inny wcześniej.
Oto po dwóch przeciwnych stronach barykady, stawali przeciwko sobie ulubieńcy magicznego świata i wszyscy oczekiwali, że załapią się na jak najwięcej łakomych i przede wszystkim brudnych kąsków z życia, jak się wydawało nieskazitelnego sławnego trio.
Nawet rozstanie Harrego Pottera ze swoją, jak mogłoby się wydawać przeznaczoną mu od początku wybranką, Ginny Weasley nie wywołało aż tak wielkiego poruszenia. Ba, nie przypominała sobie, żeby procesy powojenne przyciągały aż takie tłumy.
- Nie dam rady! - niemal zapłakała, kiedy jako jedni z ostatnich weszli z Blaisem do sali, jak jej się wydawało jej kaźni, a klikanie i błyski fleszy natychmiast spotęgowały wrażenie chaosu.
- Musisz - Zabini szepnął wprost do jej ucha. - Nie dawaj im tej satysfakcji. Pamiętaj, że właśnie o to chodzi twojemu choremu mężulkowi - przypomniał, kiedy w akompaniamencie gwaru, jaki tworzyli dziennikarze, doprowadził swoją klientkę i zarazem, czego nie wahał się przyznać, przyjaciółkę do przeznaczonego im miejsca na przodzie sali, nieco po prawej jej stronie.
- Łatwo ci mówić - odgryzła zestresowana. - To nie ty za chwilę będziesz opowiadał publicznie o swoim najgorszym koszmarze, ku uciesze żądnej krwi gawiedzi...
- Zapewniam cię, że tak to poprowadzę, że to istotnie ja będę o tym opowiadał - choć starał się, jak mógł, żeby jakoś ją uspokoić, widział, że i tak jest coraz bardziej zdenerwowana. - Pamiętaj, że to nie ty masz powody do wstydu, a ten chory psychol, który katował cię przez całe lata.
Chciał dodać jeszcze jakieś słowa otuchy, jednak ktoś przerwał mu wypowiedź. Molly Weasley, przechylając się z miejsca dla świadków, znajdującego się bezpośrednio za ich plecami, po matczynemu objęła Hermionę ramieniem.
- Pamiętaj kochanie, że masz za sobą wszystkich nas - zapewniła czule. - Nie pozwolimy cię więcej skrzywdzić, nikt z nas już nigdy więcej do tego nie dopuści! - zapewniła gorliwie, Hermiona zaś odwracając się do kobiety, aby podziękować za wsparcie, uchwyciła wzrokiem swojego teścia, który stojąc obok Molly żarliwym potakiwaniem głową, zgadzał się ze swoją żoną.
Poczuła, jak wzruszenie zacisnęło ciasną obręcz na jej sercu. Miała za swoimi plecami cały sztab przyjaznych jej ludzi. Rodzinę, z którą przecież nawet nie łączyły jej więzy krwi.
Pokrzepiona tym widokiem, odważyła się rzucić ukradkowe spojrzenie w stronę przeciwległej części sali, gdzie swoje miejsce zajmował Ron. Dysproporcja pomiędzy ich "drużynami" była tak rażąco miażdżąca, że tylko kompletny, nieskalany myślą idiota mógłby jej nie zauważyć.
Podczas, kiedy świadkowie jej obrony zajmowali dwie szerokie ławy za jej plecami i zdaje się, że niewiele było między nimi przestrzeni, w pierwszym rzędzie za plecami Ronalda i Parvati siedziały zaledwie dwie osoby. Nieznany jej mężczyzna, oraz wyniosły i zupełnie obojętny na otoczenie Draco.
Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy złośliwa satysfakcja uderzyła w nią z siłą armatniej kuli. Przez te wszystkie lata gehenny, jej mąż robił wszystko, aby odseparować ją od ludzi, a tymczasem to on został praktycznie sam. I kłamstwem byłoby powiedzenie, że wyglądał w tej chwili na zadowolonego, lub choćby pewnego siebie.
CZYTASZ
Jutro może wszystko...
FanfictionWczoraj nie pozwala o sobie zapomnieć, Dziś nigdy nie ma czasu, A jutro... jutro może wszystko! Kiedy wydaje się, że życie Hermiony Granger nie przyniesie jej już nic dobrego, a codzienność stała się pasmem krzywd i bólu, na jej drodze pojawia się o...