Część 3

65 8 11
                                    


Winter szedł po jednej z nielicznych szerokich ulic w kopule T-879. Aleja zbudowana była z jasnej kostki, a metalowe budynki posiadały szklane elementy. Kupulę zbudowano na miejscu dawnego miasta Los Angeles, które teraz było tylko wspomnieniem dawnych czasów, których nikt już nie pamiętał. Sama nazwa przetrwała tylko dzięki wszechobecnym reklamom.

Jack szedł trzymając za rękę swoją żonę, Lisę, piękną kobietę o smukłej sylwetce, jasnej skórze, pięknych oczach w niebieskim kolorze i bardzo delikatnych rękach. Szli przytulając się do siebie. Przed nimi biegała mała dziewczynka. Ich córka, Mila. Była podobna do swojej matki, a na głowie nosiła dwa warkoczyki. Sielanka.

Nagle wszystko się zmieniło. Rozległ się dziwny dźwięk. Ludzie zatrzymywali się i z niepokojem patrzyli na szczyt drgającej kopuły. Nagle pojawiła się na niej niewielka rysa. Ludzie zamarli. Z niepokojem patrzyli na powiększające się. Jack był jednym z nich. Ścisnął wtedy Lisę mocniej za ramię.

Struktura kopuły pękła, a do środka zaczęły wypełzywać dziwne stworzenia. Poruszały się na dwóch kończynach, lecz do wspinaczki używały czterech. Miały chudą sylwetkę, która uwidaczniała wszystkie kości ludzkiego szkieletu. Bestie miały czerwoną skórę, a ich głowy przypominały baranie czaszki z wielkimi zębami.

W oka mgnieniu potwory dopadły córkę Wintera. Jack biegł do niej, lecz było za późno. Zginęła w paszczy potwora. Pożarta przez pieprzonego mutanta. Jack patrzył jak makabryczny stwór zabiera jego jedyne dziecko. Znieruchomiał. Sparaliżowała go mieszanka strachu i chęć odwetu, który był niemożliwy. Wszystkie możliwe mieszanki uczuć i myśli kłębiły się w jego głowie ostatecznie wykrzykując jedno słowo: Mila.

Po chwili nastąpiło ożywienie. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni pistolet laserowy i zaczął strzelać w kierunku bestii. Jego szaleńczy ostrzał trwał kilka sekund, do puki bestia nie padła martwa dziurawa jak sito. Jego żona rzuciła mu się do nóg.

Płakała. Paraliżowały ją te same emocje, które jeszcze chwilę temu opanowały Jacka. Nie potrafiła wykonać żadnego ruchu. Winter podniósł ją. Nie chciała się ruszyć, ale pociągnął ją za sobą. Razem uciekali w kierunku ich domu. Nie zatrzymywali się, nie mogli. Widzieli nieszczęśników, którzy zostali dotknięci działaniem tajemniczego wirusa. Ciała zakażonych dostawały konwulsji, wiły się i zginały w patologiczne kształty. Na koniec głowa człowieka eksplodowała, a z niej wyłaniał się niewielki wężowaty stwór. Pasożyt rósł w zastraszającym tempie zjadając człowieka i stawał się trzymetrowym potworem, podobnym do tych które napadły kopułę.

Śmierć była dużo lepszym rozwiązaniem. Wtedy przynajmniej twojego miejsca nie zajmował krwiożerczy potwór.

Para dopadła do domu i zaryglowała drzwi. Jack podał, nadal roztrzęsionej żonie, kombinezon i kazał założyć. Kobieta robiła to niezdarnie. Ręce trzęsły się jej tak, ze nie była w stanie sama sobie poradzić. Wtedy Jack złapał ją obiema rękami za twarz i spojrzał prosto w oczy.

Kobieta szlochała. Nie było czemu się dziwić. Właśnie przeżyła jedną z największych tragedii jaką tylko mogła doświadczyć. Nikt nie może przyjąć tego bez emocji, nawet w tak popapranym świecie, w którym przyszło im żyć. Jack uspokoił ją.

- Musimy trzymać się teraz razem. Musisz mi pomóc, sam nie dam rady - powiedział spokojnie. Lisa pokiwała głową. Wiedziała, że to prawda, ale potrzebowała jeszcze chwili by uspokoić się na tyle by być w stanie cokolwiek zrobić.

Razem udało im się ubrać żonę Wintera. Wybiegli, kierując się do hangaru. Plan Jacka był prosty: dostać się do hangaru i uciec jednym z pozostawionych tam pojazdów.

Wyprawa "Ocalenie"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz