Część 4

62 8 4
                                    


Jack zasłonił Lisę i wyciągnął pistolet. Strzelił kilkakrotnie w potwora. Celował w korpus. Bestia nawet nie drgnęła. Nagle rozdziawiła pysk i machnęła ręką, odrzucając Jacka. Mężczyzna uderzył o ścianę budynku. Sparaliżowana strachem Lisa nie mogła nic zrobić. Stała przed potworem, nie mogła się ruszyć, nie potrafiła.

Jack podniósł się na łokciach. Nie miał siły. Spojrzał na swoją, prawą dłoń. Krwawiła. Winter uniósł wzrok. Zobaczył nad sobą potwora, który kilka chwil wcześniej znajdował się obok jego żony. Potwór reagował na krew. Jack kazał Lisie uciekać.

Stwór biegł za nim. Był coraz bliżej. Jack upadł i przewrócił się na plecy. Widział jak potwór doskakuje do niego i otwiera oślizgły pysk. Czuł, że to już koniec.

Nagle potwór odszedł od niego. Winter wytężył wzrok. Zamarł. Lisa kaleczyła swoje ciało metalowym kawałkiem blachy!

Nacinała swoje ciało tworząc coraz rozleglejsze rany. Potwór zmienił kierunek, zainteresował się krwią. Spojrzenia pary się spotkały. Jackowi wydawało się jakby oczy Lisy mówiły: "kocham cię".

Chwilę później było już po wszystkim. Potwór złapał Lisę za głowę i skręcił kark. Z gardła Jacka wydobył się głuchy dźwięk. Kątem oka zobaczył jak bestia zatapia kły w martwym ciele kobiety. Jack nie wytrzymał. Emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Skoczył ku potworowi i podjąwszy z ziemi metalową, grubą rurę, uderzył go z całej siły w głowę, powalając na ziemię. Zaczął bez opamiętania bić mutanta. Nie przestał nawet wtedy kiedy potwór przestał się ruszać. Rozwalił jego wynaturzoną czaszkę, rozbił ją na miliony kawałków. Szał minął dopiero wtedy kiedy nie mógł już utrzymać broni w rękach.

***

Jack obudził się. Jego oczy zaczęły penetrować pomieszczenie w którym się znajdował. Był to niewielki, pusty, szary pokój. Nie było w nim prawie niczego. Leżał na starym łóżku szpitalnym, a jego sztuczna ręka spoczywała na szafce obok łóżka.

Wstał i zobaczył, że pod posłaniem znajduje się świeże ubranie. Był to czarny, przylegający do ciała uniform z nieznanym Jackowi logiem w kształcie przekręconej litery "V". Obok niego leżał długi, brązowy płaszcz łudząco podobny do jego ubrania, ale nie zniszczony. Zgadując, że ktoś zostawił je dla niego ubrał je i podszedł do drzwi pomieszczenia. Wtedy otworzyły się one, a za nimi Jack zobaczył mężczyznę z lekko siwiejącymi włosami, ubranego w identyczny jak on uniform.

- Jack Winter? - spytał.

- Tak - odpowiedział sucho Jack.

- Nazywam się pułkownik Joshep Simons - przedstawił się mężczyzna. Mocny głos potęgował wrażenie jakie robiła jego kwadratowa twarz i mocne rysy. Winter pomyślał, że to idealny wojskowy: tępy z wyglądu, twardy i wysoki.

- Proszę za mną.

Mężczyzna obrócił się i podążył korytarzem. Jack posłusznie poszedł za nim. Uznał, że lepiej nie protestować. Nadal nie wiedział gdzie był i jak się tu znalazł. Chciał spytać o to mężczyznę, ale zobaczył, że ma przyczepiony do paska pistolet, przez co postanowił go nie denerwować.

Szedł za pułkownikiem, aż dotarł do niewielkiej sali, w której stał okrągły stół. Mężczyzna usiadł a wolnym miejscu, a Winterowi wskazał drugie. Przy stole znajdował się jeszcze jeden nieznajomy. Sądząc po emblematach był to generał.

- Panie Winter - zwrócił się do niego generał, który nie podał nazwiska, chodź na plakietce widniało nazwisko Flack. - Jest pan niezwykłym człowiekiem. Zabił pan tyle bestii co cała moja armia. Z oficjalnych danych wynika...

Wyprawa "Ocalenie"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz