Część 2

94 10 6
                                    

Wybrzeże Ameryki Północnej, rok 2122

Zimne, puste pola. Jałowa ziemia, zubożała i wyschnięta stała się popękaną pustynią niezdolną do zamieszkania przez prawie żadną żywą istotę. Blade słońce przedzierało się przez zielonkawe, trujące chmury dymów. Nie było już takie jak dawniej. Słońce stało się jakby zimniejsze. W ciężkim, trującym powietrzu unosiły się pierwiastki metali i opary żrących chemikaliów, gotowe nieść śmierć wszystkim istotom.

Na horyzoncie tego zniszczonego świata pojawił się samotny jeździec. Przemieszczał się na motocyklu. Pojazd nie posiadał kół, zamiast na nich poruszał się za pomocą niewielkich silników repulsorowych zamontowanych na podwoziu. Podczas jazdy wydawały z siebie ciche buczenie.

Mężczyzna miał na sobie granatowy kombinezon przylegający do ciała, brązowy, zniszczony płaszcz, a na głowie hełm przypominający ludzką twarz, z przezroczystą szybką z przodu. Poruszał się szybko, nie rozglądając na boki. Chciał jak najszybciej wrócić do kopuły.

Jako jeden z nielicznych miał odwagę, lub był na tyle głupi, by wychodzić na zewnątrz. Przecież za każdym razem ryzykował życie.

Przyśpieszył, a po kilku minutach dotarł do celu.

Na horyzoncie spostrzegł wielką, blaszano-szklaną kopułę, wyrastającą z ziemi. Była prawie idealnie gładka, nie licząc kilku anten, służących do komunikacji, umieszczonych na samym szczycie. Mężczyzna odnalazł wzrokiem niewielki otwór w kopule. Wjechał do niego i znalazł się w hangarze.

Zszedł z pojazdu i zdjął hełm. Był opalonym mężczyzną, dobrze zbudowanym o wysportowanej sylwetce, czarnych, długich włosach, zaroście, mocnych rysach twarzy i szarych oczach.

Przeszedł przez bramkę, z której wydobył się metaliczny głos:

- Identyfikacja. Identyfikacja.

- Jack Winter - powiedział mężczyzna. - Pozwolenie na opuszczenie kopuły nr. 21-04-20-18.

- Zgodność - rozległ się automatyczny dźwięk z bramki. Winter wszedł do środka. Znalazł się na czymś co w założeniu miało przypominać ulicę. Była to wąska dróżka przecinająca ścisło poustawiane obok siebie niskie budynki. Zarówno droga, jak i kwadratowe domy zbudowane były całkowicie z połyskującego metalu. Oświetlenie zapewniały lampy LED-owe zawieszone nad sklepieniem. To było przedmieście wielkiego miasta.

Dopiero kilka kilometrów dalej zaczynały się prawdziwe molochy. Tam znajdowały się wielkie wieżowce i megablokowiska w których mieszkali bogacze lub, w przypadku tych drugich, poupychane masy biedaków. Winter nigdy tam nie był, tacy jak on nie mieli tam wstępu, albo po prostu nie mieli po co się tam zapuszczać.

Pieprzeni bogacze nawet po apokalipsie mieli lepiej niż zwykli zjadacze chleba - pomyślał, ale szybko odgonił od siebie tą myśl. Nie było sensu tego roztrząsać, skoro i tak wiedział, że nie może nic z tym zrobić.

Jack przeszedł spory kawałek zanim dotarł do swojego budynku. Wszedł do niego, a następnie skierował się do sektora 2108 który zajmował. Jego mieszkanie nie różniło się od zewnętrznej zabudowy. Ściany pomieszczenia wykonane były z zardzewiałej stali, podobnie jak wszystkie meble domowe. Gdzieniegdzie widać było porozrzucane notatki, niedokończone rysunki i kilka zniszczonych mierników. W rogu pomieszczenia mężczyzna hodował własne rośliny.

Było tam kilka ziemniaków, pomidor, fasola, a także kwiat maku. Uprawa roślin była surowo zakazana, ale jednak ryzyko było warte. Żywe organizmy stanowiły potencjalne zagrożenie. Jack doskonale o tym wiedział, lecz świadomie postanowił łamać zasady. Jego hodowla pozwalała mu nie martwić się o jedzenie, które stało się towarem deficytowym, a ta właśnie niewielka plantacja pozwoliła mu przetrwać w tym świecie.

Codziennie widział jak dziesiątki ocalałych ludzi walczą z głodem. Nie wiedział co było gorsze, śmierć, przeistoczenie czy przeżycie i ciągła walka o przetrwanie. Winter usiadł przy niewielkim biurku i wyciągnął swój dziennik - gruby notek posklejany z przypadkowych rodzajów kartek. Otworzył na niezapisanej stronie i poruszył długopisem:

"26 kwietnia 2122 roku, kopuła T-800

Dziś po raz kolejny byłem u podnóża gór. Badania nad mutantami nie przynoszą większych skutków. Bestie są trudne do pokonania i cały czas mutują, mam wrażenie, że teraz szybciej niż poprzednio.

Zaobserwowałem, że w zależności od dostarczanego materiału genetycznego dawcy ich struktura zmienia się. Stają się coraz groźniejsze. Dzisiaj zauważyłem też coś jakby... chciały działać w grupie. To bardzo niepokojące i wymaga dalszych obserwacji".

Winter zatrzasnął notes i rzucił go na szafkę, po czym położył się na łóżku. Leżąc zdjął prawą rękawiczkę. Skrywała ona jego metalową protezę dłoni. Odczepił ją, położył na szafce by nie przeszkadzała, a potem szybko zasnął. Wiedział, że kiedy rano wstanie czeka go kolejny dzień w piekle, które zgotowało im poprzednie pokolenie.

Wyprawa "Ocalenie"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz