"Ocalenie" wyszedł z nadprzestrzeni niedaleko kolejnej planety. Tym razem był to gęsto zapełniony układ planetarny o dwóch słońcach - żółtym i czerwonym, a także dziesięciu planetach.
Ta, która interesowała załogę to piąta planeta od słońc. Według wszelkich badań tylko na niej panowały warunki do rozwoju życia. Była to brązowa kula, najmniejsza ze wszystkich, z widocznymi niebieskimi kreskami. Znajdowały się na niej rzeki, co oznaczało, że planeta nadawała się do życia i mogła okazać się ich potencjalnym nowym domem i szansą, szansą dla całej ludzkości. Nowy początek.
Statek potrzebował uzupełnić akumulatory. Kapitan Mincent ustawił statek w bezpiecznej odległości od żółtego giganta, a następnie rozłożył kolektory. Wtedy z dachu statku wyłoniły się panele słoneczne, dzięki którym baterie statku zaczęły się ładować. W tym samym czasie dwa transportowce odłączyły się od fregaty "Ocalenie". Na okręcie został tylko kapitan Mincent, reszta załogi zeszła na planetę.
Powierzchnia nie była tak piękna jak poprzednio. Planeta Rastforg - bo tak nazwali ją na cześć jej odkrywcy - profesora Arnolda Rastforga, była pokryta skalistymi, łysymi glebami, rojącymi się od przepaści i wzniesień. Rzeki były ogromne, ale rzadkie i oddalone od siebie na wiele kilometrów.
Jack wyszedł z transportera i przeładował broń. Nie był tak optymistycznie nastawiony jak poprzednio. Ostatnio zginęli ludzie, więc teraz nie mógł dopuścić by podobny scenariusz się powtórzył.
Było ich sześcioro. Tai, Cassidy i Lockdown zajęli się badaniami, Jennifer została na jednym ze statków, a pułkownik Simons i Winter trzymali straż z bronią w rękach. Teren był przejrzysty, więc pozwolili sobie na oddalenie się od reszty.
- Masz metalową rękę - zagadnął gruboskórny pułkownik. - Dlaczego?
- Miałem żonę i dziecko - ciężko westchnął - żyliśmy spokojnie, w jednej z kopuł. Któregoś dnia mutanty... Najpierw zabiły nasze dziecko, a potem... - urwał - moja żona poświęciła się dla mnie - wypowiedział z największym trudem.
- Rozumiem, moje kondolencje - rzekł pułkownik, a Winter skinął głową. - Mi zabiły brata i matkę - powiedział wojskowy. - Poprzysiągłem, że za wszelką cenę postaram się je zniszczyć.
- Rozumiem - odpowiedział cicho Winter, w nadziei, że wojskowy go nie usłyszał. Obaj mężczyźni poczuli lekkie wibracje. Ziemia się ruszała! Jack podniósł broń. Domyślał się, że to nie jest trzęsienie ziemi. Nawet na innych planetach coś takiego nie mogło zwiastować niczego dobrego.
Nagle, tuż przed nimi, wyrósł kopiec skalny. Wyglądał jak większa wersja kretowiska, tyle, że w tym przypadku kret musiałby mieć co najmniej dwa metry wzrostu! Wyszedł z niego mutant. Był inny niż te z jakimi do tej pory Jack miał do czynienia. Miał złotawy kolor i był dużo większy.
- Uwaga! - krzyknął Simons w stronę załogi. Potwór przypuścił brutalny atak. Najpierw odrzucił Wintera i Simonsa, a potem skupił się na bezbronnych naukowcach. Zabił Lockwodna, przebijając jego ciało łapą. Biedak nawet nie zdążył zareagować. Kiedy mutant wyciągnął kończynę z jego ciała oczom pozostałych ukazały się powykrzywiane i połamane kości. Flaki walały się wszędzie. Mężczyzna wykrwawił się w męczarniach. Cassidy próbował uciekać, ale potwór dopadł go i przerwał w pół. Kiedy był przed Taiem Winter już biegł w jego stronę.
- Uciekaj, Yu! - krzyknął i zamachnął się metalową ręką, wymierzając potworowi potężny cios w głowę. Bestia odsunęła się zamroczona. Tymczasem pojawił się kolejny potwór, który zaatakował Simonsa. Wyrwał mężczyźnie blaster z rąk i odgryzł mu głowę. Winter spojrzał wokół siebie. Widział kałuże krwi.
- Do transportera! - krzyknął Jack. Tai wbiegł do maszyny. Na jego nieszczęście pomylił je. W tej nie było pilota. Jennifer siedziała w drugim transportowcu. Za Japończykiem do maszyny wbiegł potwór. W krótkim czasie rozerwał mężczyznę na kawałki. Świeża krew rozbyzła po całym statku. Winter podbiegł do statku i wrzucił granat do środka.
- To za Taia! - krzyknął rzucając granat. Ładunek rozerwał statek na kawałki i potwora razem z nim. Jack wbiegł do drugiego transportowca.
- Leć! - rozkazał Jennifer. Kobieta natychmiast odpaliła silniki i podniosła maszynę w górę. Nagle coś zakołysało maszyną. Jack wyjrzał i zobaczył uczepionego mutanta, który wspinał się po statku. Potwór wszedł przed kokpit pilota i otworzył paszczę ukazując ją w całej okazałości Jennifer. Kobieta była przerażona. Jack natychmiast otworzył śluzę.
- Co robisz?! - krzyknęła kobieta. Jack wyciągnął blaster i strzelił w potwora, ale monstrum miało zbyt silny pancerz. Wtedy strzelił w łapy bestii, która puściła statek i spadła na powierzchnie planety. Transportowiec był uszkodzony. Jennifer robiła wszystko co mogła by wzlecieć wyżej, bezskutecznie.
- Daj mi radio! - polecił jej Jack. Kobieta natychmiast wykonała polecenie.
- Mincent! - krzyknął przez radio Winter.
- Słyszę was.
- Musisz zejść "Ocalenie" niżej. Nie damy rady polecieć w górę.
- Przyjąłem, schodzę.
- Patrz! - krzyknęła Jennifer. Wtedy Jack wyjrzał za okno. Potwory wyszły z podziemi i wchodząc na siebie starały się dosięgnąć statku.
- O nie - szepnął Winter. Wtedy też usłyszał dźwięk silników, "Ocalenie" przybyło. Fregata wypuściła dwie liny z przyssawkami na końcach które wciągnęły transportowiec na górę. Kiedy to już zrobili "Ocalenie" zaczęło się wznosić. Jack i Jennifer weszli na mostek fregaty dołączając do Mincenta.
- Odlatujemy - zarządził kapitan.
- Jeszcze nie - powiedział Winter i podszedł do innego pulpitu. Znajdował się tam czerwony guzik osłonięty szklaną powłoką. Mężczyzna otworzył ją i położył palec na guziku. - Za Simonsa, Taia i wszystkich zabitych przez te potwory - szepnął i wcisnął guzik. Wtedy z "Ocalenie" wypadła sporych rozmiarów skrzynka. Kiedy znajdowała się niedaleko powierzchni planety eksplodowała. Ciepło zmieniło w proch znajdujące się tam bestie, a siła podmuchu zabiła te które znajdowały się dalej. Na powierzchni planety wytworzył się wielki, radioaktywny grzyb. Winter patrzył z satysfakcją na powierzchnię oddalającej się planety. Oczami wyobraźni widział smażące się potwory.
Skurwiele dostaną za swoje, za tych wszystkich ludzi, za wszystkie życia które odebrały, za całe cierpienie, które wyrządziły, za każdy niezdatny do życia centymetr ich planety, za to wszystko niech się, kurwa, smażą! - to była pierwsza myśl Jacka kiedy wybuch dotarł do jego uszu. Poczuł dziwną, wręcz chorą satysfakcję. To też wywołało krzywy uśmiech na jego twarzy.
***
Nie mógł znać sytuacji na Ziemi, bo niby skąd. A ta była krytyczna.
Generał Flack bronił ostatniej kopuły na planecie, która była atakowana przez niezliczone hordy potworów. Ostatniego bastionu ludzkości. Zewsząd przybywały nowe rodzaje mutantów, które nie oszczędzały nikogo na swojej drodze.
- Generale! Melduje, że padły ostatnie zabezpieczenia! - krzyknął jeden z żołnierzy. Struktura kopuły pękła. Teraz to tylko kwestia minut.
Flack rozejrzał się po pokoju dowodzenia. Wszystkie ekrany, każda kamera rejestrowała przedzierające się przez zabezpieczenia gady. One nie były ludźmi, z nimi nie dało się dogadać, nie miały żądań, one chciały po prostu niszczyć. Nie była to bezmyślna rozwałka jak dawniej, teraz... to była czysta eksterminacja.
Generał usiadł w fotelu i otworzył butelkę piwa. Zaczerpnął łyk i oparł szkło o kolano. Jacy ludzie byli głupi myśląc, że są panami świata, jak strasznie się mylili. Podobno ludzie w XXI wieku sądzili, że to ludzie przyczynią się do zniszczenia naszej planety. Mieli rację, ale na pewno żaden z nich nie podejrzewał w jaki sposób to nastąpi. Kurwa, nie mogli, nie mieli jak się tego domyśleć. A on musiał oglądać apokalipsę z pierwszego szeregu.
- Teraz jedyna nadzieja w "Ocaleniu" - szepnął bez większego przekonaniu.
Jego ostatnią myślą było to, że nie da zrobić z siebie krwiożerczego potwora. Kiedy do jego kwatery wdarł się pierwszy mutant mężczyzna przyłożył pistolet do głowy i strzelił.
CZYTASZ
Wyprawa "Ocalenie"
Fiksi IlmiahZniszczony, postapokaliptyczny świat, opanowany przez wirusa idealnego, świat, którego nic nie jest w stanie już uratować. W ostatnim akcie desperacji ludzkość wysyła misję w kosmos mającą na celu odnalezienia pomocy lub nowego domu dla dogasającej...