5

1.8K 98 134
                                    

Byłem zdumiony tym, co zobaczyłem po przebudzeniu...

Po pierwsze - co się stało?

Po drugie - gdzie jestem? 

Usiadłem na łóżku, w którym spałem tej nocy. Rozejrzałem się wokół. Naprzeciw łóżka były drzwi, do których od razu podszedłem. Cicho opuściłem pokój. Po zobaczeniu salonu uświadomiłem sobie, że byłem u naszej sąsiadki Tachibany. Po chwili wszystko sobie przypomniałem. To, jak źle się czułem; jak głowa mi pękała; jak pani Tachibana znalazła mnie przed moim domem. 

- Już wstałeś? Może zjesz ze mną śniadanie? - spytała ciepło, pojawiając się w zasięgu mojego wzroku. 

Spojrzałem w stronę kuchni, na lodówkę. Na jej widok zaburczało mi w brzuchu. 

- Dziękuję za wszystko. - powiedziałem, kłaniając się jej. 

- Nie trzeba... - powiedziała, a jej uśmiech się poszerzył. - Pomożesz mi umyć i pokroić warzywa. 

Jak powiedziała - tak zrobiłem. Była zadowolona z mojej pomocy. 

- Wiesz, dziecko... - zaczęła, przerywając krojenie pomidora, na jej twarz wstąpił cień goryczy. - Miałam wnuka w twoim wieku... Był taki sam jak ty. Tak samo uśmiechnięty...

Słyszałem, że starsza pani miała wnuka, ale był jakiś wypadek i straciła go. Niestety nic więcej mi o tym nie wiadomo. 

- Zawsze mi pomagał, tak jak ty teraz... - ponowiła krojenie drżącą dłonią.  - Sakuta... Popełnił samobójstwo dokładnie rok temu. 

- Bardzo mi przykro... - powiedziałem. - Jeśli nie będzie Pani to przeszkadzać, to będę do Pani przychodził tak często, jak się da. - zaoferowałem. 

Nie chciałem, by ta staruszka była zupełnie sama. 

- To bardzo miłe z twojej strony. - spojrzała na moją twarz. - Może moje okulary są zbyt słabe, ale twoja twarz przypomina jego. 

Z jej oka poleciała jedna łza. Zaraz ją otarła i wróciła do przygotowywania śniadania. Wspólnie zjedliśmy posiłek, rozmawiając. Obiecałem przyjść też jutro. Wstąpiłem na chwilę do domu przed szkołą. 

- Shoyo, twój przyjaciel wczoraj przyszedł. Porozmawiaj z nim, gdy go spotkasz. - rzuciła moja mama, gdy tylko wszedłem do domu. 

- Kto przyszedł? - spytałem. 

- Przedstawił się jako Kageyama Tobio. Bardzo markotny z niego chłopak. Na pewno jest twoim przyjacielem? - dopytała mnie mama, ale moją głowę zaprzątało tylko to, że on tutaj był.

Był tutaj.

Pytał o mnie.

Rozmawiał z moją mamą.

Chciał mnie odwiedzić.

Martwił się o mnie?

- Shoyo? 

- Tak, tak. Jest moim przyjacielem - odpowiedziałem smutno. 

Szkoda, że nie kimś więcej... 

Zauważyłem, że mama zrobiła dziwną minę. Nic jednak nie powiedziała. Wręczyła mi moje drugie śniadanie, mówiąc, że mam się podzielić nim z Kageyamą w ramach podziękowań za troskę. Wyszedłem z domu, łapiąc za rower i szybko na niego wsiadając. Odjechałem w kierunku szkoły z szerokim uśmiechem. Kageyama był u mnie w domu! Podniosłem głowę w górę w stronę słońca. Przyjemnie ogrzewało moją twarz, a wiatr rozwiewał moje włosy. Pędziłem w dół z dużą prędkością. W ostatniej chwili wyhamowałem przed kilkoma osobami, które tędy przechodziły. Szybko przeprosiłem za nieuwagę i ponowiłem moją jazdę. W ostatniej chwili dotarłem do szkoły. 

Na lekcjach nie słuchałem nauczyciela, myślałem tylko o przerwie obiadowej. O tym, że będę go jadł z Tobio. To nie tak, że będziemy to robić pierwszy raz; ekscytuję się, ponieważ był w moim domu. Ciekawi mnie powód jego wizyty w moim domu. 

Nadeszła w końcu długo oczekiwana przeze mnie chwila - przerwa na lunch. Razem z Kageyamą wyszliśmy na zewnątrz. On kupił sobie mleko w automacie, kiedy ja usiadłem pod jednym z drzew na dziedzińcu. Po chwili do mnie dołączył, sącząc napój. 

- Byłeś chory. - powiedział to bardziej twierdząco, niż pytająco. 

- Tak. - odpowiedziałem, patrząc na moje drugie śniadanie. Byłem nieco zawstydzony. - Martwiłeś się? - spytałem z nadzieją. 

Odpowiedziała mi cisza. 

- Chyba. - powiedział w końcu. 

Ucieszyła mnie nawet ta odpowiedź. W głębi duszy wierzyłem, że się martwił, tylko nie chciał tego przyznać. W ciszy podzieliliśmy się moim śniadaniem. Kageyama był zachwycony jedzeniem. Zapytał czy jutro także się z nim podzielę. Oczywiście się zgodziłem. 

Jednak gdy jutro przyszło, siedział z Remi i to z nią jadł lunch. Zrobiło mi się trochę przykro, ponieważ mieliśmy razem zjeść. Bez namysłu poszedłem do zaawansowanej klasy, gdzie zastałem Tsukishimę. Siedział z Yamaguchim i słuchał muzyki na słuchawkach. Dosiadłem się do nich pomimo zirytowanego blondyna i jego kąśliwych uwag na mój temat.

- Wszystko gra, Hinata? - zapytał Yams. 

- Tak, wszystko gra. - odpowiedziałem bez krzty wiarygodności. 

Pomimo mojego paskudnego nastroju, nie ćwiczyłem gorzej. Powiedziałbym, że było odwrotnie. Biegałem szybciej, skakałem wyżej, a także używałem więcej siły, uderzając w piłkę. Próbowałem wyładować frustrację, która się we mnie zbierała od kilku dni. W końcu mogłem to zrobić. Zostałem pochwalony przez drużynę dzisiejszego popołudnia, po zakończonej rozgrywce. To poprawiło nieco mój humor. 

- Kageyama, powystawiaj mi trochę! - krzyknąłem, będąc tuż obok niego. 

- Nie tak głośno, głupku!

Mam deja vú... 

- Nie mogę dzisiaj, umówiłem się z Remi. - powiedział, wychodząc. 

co?

Wybiegłem za nim z opóźnieniem. 

- Dlaczego? Nie będziesz ze mną ćwiczyć od dzisiaj? - zawołałem za nim, lekko zawiedziony. 

- Od teraz nie zawsze. - powiedział i poszedł do pokoju klubowego się przebrać. 

Czyżby zostali już parą? 

Od kiedy?

Wróciłem na salę. Podniosłem jedną piłkę z parkietu, po czym mocno ją wyrzuciłem przed siebie. Usłyszałem cichy pisk. Spojrzałem w tamtą stronę, widząc Hitokę. 

- Przepraszam! - wykrzyknąłem. 

- Nic się nie stało. Nic mi nie jest. - powiedziała, machając ręką. - Daichi prosił, żebym przekazała ci, żebyś odpoczął na dzisiaj. Dopiero co wyzdrowiałeś i nie powinieneś się męczyć tak bardzo... 

- Zostanę tu jeszcze chwilkę. 

- Dobrze. To cześć! - odeszła, równając krok z Shimizu. 

Prawdopodobnie wracają razem. 

Klęczałem chwilę na sali, dopóki nie przyszedł Daichi ją zamknąć i zganić mnie za siedzenie tutaj tak długo. Wracając wstąpiłem do sklepu, wciąż pamiętając o pani Tachibanie. W markecie natknąłem się na Remi i Tobio. Oboje chodzili między alejkami, nie zauważając mnie. Postanowiłem wykorzystać, że byli sobą pochłonięci i śledzić ich. 

Wybacz, pani Tachibana, odwiedzę panią jutro, obiecuję. 

Wyszli nic nie kupując. Szedłem za nimi zachowując bezpieczną odległość, chowając się za śmietnikami czy krzakami. Starałem się być jak najciszej. Zatrzymali się na rozstaju dróg. Chyba odprowadzał ją do domu. Chcąc podejść bliżej, żeby ich lepiej słyszeć o czym mówią, postawiłem krok do przodu. Niechcący kopnąłem kamyk, który potoczył się pod ich nogi. Rozejrzeli się wokoło, szukając winowajcy zdarzenia. 

Chowałem się za płotem w innej alejce, licząc, że zostawią ten incydent w spokoju. Na szczęście tak było. Ze strachu się wycofałem i wróciłem do domu. 

The Brightness of Sun // KAGEHINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz