11

1.7K 107 55
                                    

Nadszedł czas meczu, w czasie którego żadna z drużyn nie chciała dać za wygraną. Uparcie biegałem za piłką i starałem się przebić przez "żelazną ścianę". Niestety wszystkie moje starania nie wyszły na dobre, Date Tech zdobywało dzięki temu coraz więcej punktów, a ja czułem coraz większą frustrację. Mimo tej całej frustracji byłem zadowolony z samej gry, uwielbiałem grać w siatkówkę. Nawet choćbym przegrywał, zawsze będę szczęśliwy, że mogłem się mierzyć z przeciwnikiem. Sam nie dałbym rady, dlatego za moimi plecami stoi cała drużyna gotowa, żeby mnie poratować. Cieszyłem się z tej możliwości, której nie miałem w poprzedniej szkole.

Gra zakończyła się naszą przegraną, jednak nie byłem smutny z tego powodu. Przeciwna drużyna nas opuściła, idąc do swojej szkoły, a ja z resztą Karasuno analizowaliśmy mecz z pomocą trenera.

- Hinata, przed tobą jeszcze sporo pracy nad sobą. - powiedział na samym końcu Ukai w moją stronę. Odkiwnąłem mu głową, dając mu znać, że zdaję sobie z tego sprawę.

- Kageyama! Powystawiaj mi kilka piłek! - krzyknąłem, gdy czarnowłosy wychodził z hali.

Odwrócił się z poważną miną, co sprawiło, że cofnąłem się o krok.

- Najpierw pójdę się napić. - kiwnął w stronę wyjścia.

Bez słowa za nim podążyłem. Chłopak kupił w automacie mleko i napój o smaku grejpfruta. Mleko sobie zostawił, a mnie podał drugi napój.

- Dzięki. - powiedziałem, odbierając puszkę.

Otworzyłem ją, a ponieważ była nabuzowana, ciecz wylała się gwałtownie, spływając po mojej dłoni na ziemię. Kageyama zaśmiał się na ten widok.

- Zrobiłeś to specjalnie! - wykrzyknąłem, oskarżając go o to, co się stało.

- Nic nie zrobiłem. - oburzył się.

Zazgrzytałem zębami, nie będąc pewnym czy mu wierzyć, czy nie. Odkładając puszkę na ławkę, poszedłem wytrzeć mokrą dłoń w chusteczkę. Gdy wróciłem do chłopaka, zauważyłem, że zgniótł karton po mleku i wyrzucił go do kosza. Wrócił sam na salę, a ja szybko wypiłem napój i pobiegłem na salę. Tobio siedział, bawiąc się jedną z piłek. Turlał ją po podłodze raz w jedną, a raz w drugą stronę. Podniósł głowę, wyczuwając moją obecność.

- To możemy zacząć. - powiedział, po czym rozpoczęliśmy nasze ćwiczenia.

- Nie chciałbyś odwiedzić ze mną pani Tachibany? - spytałem, gdy wychodziliśmy z sali.

Chłopak na mnie spojrzał, zastanawiając się przez moment.

- Okej. - powiedział, po czym poszedł się przebrać, a zaraz za nim ruszyłem.

Zapukałem do drzwi pokoju staruszki, gdy dotarliśmy do szpitala. Zastanawiałem się jak długo będzie tutaj leżeć.

- Dobry wieczór, proszę pani. - powiedział Kageyama, gdy tylko weszliśmy do pokoju.

Ja także się z nią przywitałem i przedstawiłem ich sobie.

- Więc to twój chłopak, Shoyo. - powiedziała z uśmiechem, a ja zrobiłem się cały czerwony na twarzy.

Jeszcze nie uzgadnialiśmy tego faktu, więc nie wiedziałem czy mogę nas tak nazywać. Jeśli powiem 'nie' to Tobio mógłby uznać, że go nie lubię. On właściwie nie wie co o nim myślę. Jednak gdybym powiedział 'tak' podejrzewam, że byłby na mnie zły za podejmowanie za niego decyzji. Chociaż uważam, że pewnie chciałby mówić o mnie jak o swoim chłopaku. Byłem wewnętrznie rozdarty, nie wiedząc która opcja jest lepsza.

Podczas mojego natłoku myśli kobieta oczekiwała odpowiedzi. Nie potrafiłem jednoznacznie jej odpowiedzieć na to. Zerknąłem na Kageyamę kątem oka. Nie widziałem dobrze jego twarzy, jednak z jego lewego profilu mogłem stwierdzić, że miał rumieńce. Poczułem gorąc w całym ciele, a moje dłonie były już wystarczająco spocone. Wytarłem je o spodnie i zaśmiałem się cicho.

- Przepraszam, to było nie na miejscu... - powiedziała z lekkim uśmiechem, skacząc wzrokiem ode mnie do czarnowłosego.

- Nic się nie stało. To nie jest pani wina... - powiedziałem, nie chcąc, aby czuła się winna.

- Nie chcielibyście zjeść trochę ciastek? Zostały mi z lunchu. - zaproponowała, wskazując słodkości leżące na stoliku.

Wzięliśmy po jednym, w ciszy je zjadając. Niezręczna atmosfera wisiała w powietrzu, a w pomieszczeniu robiło się goręcej. Bałem się poruszyć ze swojego miejsca, nie chcąc przerywać tej ciszy.

Po kilku minutach pani Tachibana spytała nas o szkołę i siatkówkę, przez co atmosfera nieco zelżała, a ja poczułem jak kamień spada mi z serca. Mimo tego pamiętałem o słowach sprzed kilku minut.

Kageyama wyszedł z sali kupić nam coś do picia. Zostałem sam ze staruszką.

- Dlaczego pani jest w szpitalu tak długo? Wszystko w porządku z pani zdrowiem?

Zauważyłem na twarzy kobiety cień goryczy i bólu. Ten widok mnie trochę zmartwił i zacząłem się obawiać odpowiedzi.

- Wszystko dobrze? - dopytałem, gdy nie otrzymałem odpowiedzi.

- Shoyo, zostało mi już niewiele czasu. Mam raka płuc... - powiedziała podłamanym głosem.

Poczułem, jakby świat właśnie mnie kopnął w brzuch. Wydawało mi się, że pani Tachibana coś jeszcze do mnie mówiła, ale nie byłem w stanie zrozumieć tego. Podłoga pode mną się zapadła, a ja wraz z nią spadałem w nicość. Spadałem tak, dopóki nie wrócił Tobio. Zamrugałem kilka razy oczami, wracając do rzeczywistości. Nie mogłem uwierzyć, że kobieta mnie niedługo opuści.

- Ale... - zacząłem, będąc bliski płaczu. Nie przejmowałem się już obecnością chłopaka. - ...przecież da się jeszcze coś zrobić, prawda? - spytałem, patrząc na kobietę załzawionymi oczami.

Jej wzrok nie różnił się od mojego. Jej twarz wyrażała cierpienie, którego nie mogłem powstrzymać. Spuściła głowę, nie patrząc na mnie. To dało mi do zrozumienia, że jest już za późno na jakiekolwiek działanie. Chłopak stojący za mną położył dłoń na moim ramieniu.

Czas odwiedzin się zakończył, więc zostaliśmy wyproszeni zaraz po tym, jak doszedłem do siebie. Opuściliśmy szpital z czarnowłosym nie wymieniając słowa. Gdy doszliśmy do rozdroża, gdzie zawsze się rozdzielamy, idąc w swoje strony, chłopak mnie mocno przytulił. Zaskoczył mnie tym gestem, ale poprawił on nieco mój humor. Zacisnąłem dłonie na materiale jego bluzy na plecach. Czułem ciepło jego ciała, jego szybko bijące serce oraz jego charakterystyczny zapach, którego nigdy nie potrafiłem nazwać.

Pociągnąłem nosem, będąc wdzięczny za taką osobę. Co prawda sporo się kłócimy o błahostki, nie zwracając uwagi na otaczający nas świat, ale nie zostawimy siebie w potrzebie. Tobio był mi teraz bardzo potrzebny, ponieważ teraz wracałbym sam, czując się coraz gorzej.

Chłopak poklepał mnie po plecach pocieszająco. Uśmiechnąłem się delikatnie. Staliśmy wtuleni w siebie przez pewien czas, a potem rozeszliśmy się do swoich domów. Zostaliśmy sami z własnymi myślami i problemami.

The Brightness of Sun // KAGEHINAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz