Wszystko układało się wspaniale. Z Kennethem spędzała kolejne dni i z coraz większą rozpaczą patrzyła na znikające kartki kalendarza, nieuchronnie przybliżające ich do roztopów. Ponad wszystko nie chciała, żeby odchodził. Zaczynała się przywiązywać, a przytulanie się do niego dawało jej poczucie bezpieczeństwa i to kojące ciepło. Nie mogła narzekać na obecność mężczyzny w domu, już prawie zapomniała jak to jest – mieć kogoś pod ręką. Właśnie popijali kawę z termosu w przerwie, kiedy Kenneth naprawiał jej stary gruchot. Widziała, jak otula kubek z ciepłym napojem, grzejąc sobie ręce. Długo to ukrywał, ale w końcu odkryła, że nie najlepiej znosi zimne klimaty.
Wspominał coś o awansie i przeniesieniu się do stanu Pensylwania. Narzekał na zimny Bismarck, chociaż lata lubił. Kiedy usłyszała o tym, w jej sercu zrodziła się obawa. Gdyby wszystko się kiedyś ułożyło, udało mu się wyjaśnić całą sprawę i wróciłby do siebie, tak naprawdę, nie mieliby przeszkód, żeby wyskoczyć gdzieś w weekend. Kawa, przyjemny obiad albo koncert. Pensylwania była zdecydowanie za daleko, a świadomość tego, że mogłaby nie usłyszeć jego śmiechu, śpiewu, jego żartów, nie poczuć jego ciepła, zapachu, nie doświadczyć jego silnych ramion oplatających ją, wygodnego miejsca na ramieniu, gdzie zawsze układa głowę, kiedy słuchają razem muzyki, wbijała igły przerażenia w jej serce i żołądek. Wygrzebała mu stary kombinezon swojego ojca, który i tak był na niego odrobinę za mały. Pod spodem miał grube warstwy złożone z koszul i swetrów. Na czole miał smugę smaru, ale wyglądał na szczęśliwego. Wszystko zaczęło się od tego, że Kenneth zasugerował jej, że nie powinna wracać tak późno z miasta, zwłaszcza w lesie. Widziała, jak się z tym gryzł, podkreślając, że „nie chce jej pouczać ani urazić", ale najzwyczajniej się martwi i musiała go ciągnąć za język, zanim się do tego przyznał. Od tego wyznania, przeszła do tłumaczenia jak jej samochód zaczął rzęzić i padł na kilka dni przed tym, jak go znalazła w lesie. Kenneth oczywiście od razu zaproponował pomoc, a ona nie była aż tak zdziwiona, że zna się na samochodach.
— Pasuje ci — powiedziała, uśmiechając się. Coraz częściej było tak, że była przy nim radosna i szczęśliwa. Wszystko, brzmiało lepiej, kiedy myślała, że będzie to „razem z Kennethem". Spojrzał na nią z zapytaniem. — Pasujesz bardziej na mechanika niż na policjanta, serio.
Nie kłamała. W kombinezonie, wypchanymi kluczami w kieszeniach, ze smarem na twarzy wyglądał znakomicie i niezwykle przystojnie. Krótko ostrzyżone włosy i świeżo przycięta broda uwydatniały zarys jego twarzy, podkreślały idealne kształty nosa i ust. Bezpardonowo wpatrywała się w jego oczy, które śmiały się, dookoła nich powstawały delikatne zmarszczki przez uśmiech, który za chwilę wykwitł na jego pełnych ustach. Broda dodawała mu jego charakterystycznej zadziorności, akcentując idealną linię żuchwy, pasując mu niesamowicie do całej jego osobowości. Zaśmiał się chrapliwie i głęboko, a dla niej brzmiało to jak najpiękniejszy dźwięk. Wsunął się z powrotem pod samochód, a ona asystowała mu, podając konkretne narzędzia.
—Kiedy zamierzałaś go naprawić? — Dobiegł ją jego głos, lekko przytłumiony, spod samochodu. Podjął luźną rozmowę, co przychodziło mu z niezwykłą łatwością. Zawsze potrafił znaleźć odpowiedni temat, a Audrey nigdy nie mogła się przy nim nudzić. Codziennie odkrywali jakąś cząstkę siebie. Podobało jej się, że sobie ufają, tworząc na swój sposób dziwną, ale niezwykłą relację. Mogłaby się przyglądać godzinami jego oczom, tak spokojnym i pięknym. Nie miały jakiegoś nadzwyczajnego koloru, ale od razu przyciągnęły jej wzrok; ten spokojny, ciemny błękit z odcieniem szarości, który mieszał się z zielenią. Wzruszyła ramionami, po chwili reflektując się, że nie mógł tego zobaczyć.
— Pan Fredricksen... Jego syn, Carl zawsze zajmował się tym rzęchem. Uwielbia go i uważa za klasyk.
— Na pewno swoje lata już ma. Spotkałem się z podobnymi, jak... — usłyszała, jak nerwowo chrząka i mogłaby przysiąc, że gdyby stał obok niej, podrapałby się w tył głowy. Zdziwiła się, że nie musiała zadawać żadnych pytań, bo Kenneth kontynuował: — Jak pracowałem jako nastolatek w niszowym warsztacie. Żona właściciela prowadziła obok bar mleczny i często dostawałem tam jedzenie po taniości. Zawsze można było też coś wygrzebać... Poświecisz mi? I podaj mi kombinerki. Ciężko było tam pracować, ale zarobki nie były takie złe. Potrzebowałem pieniędzy, jak uciekłem z domu. A warsztat był miejscem, gdzie mogłem wykorzystać swoje marne umiejętności.

CZYTASZ
erased
Romansaistnieli tylko dla siebie - wymazani ze świata, chcąc wymazać przeszłość, zaszyci w głuszy, trafili na siebie