Rozdział 14.5

60 13 182
                                    





Adrian



Prowadzę Victora do salonu. Na razie zostawiłem jego kamerdynera u niego, ech... w piwnicy. Ale po prostu muszę z nim porozmawiać na osobności. Jestem bardzo bliski zrobienia sobie z Victora wroga, a tego nie chcę. Nawet nie chcę myśleć o tym co zrobiłby z Michelle albo z Ester, gdybym go zdradził. Trzeba koniecznie wymyśleć coś innego.

Prowadzę go w stronę kanapy i każę mu usiąść. Z jego twarzy można wyczytać tylko pustkę, ale ja po prostu już wiem, że wymienia aktualnie w głowie sposoby, w jakie mógłby mnie zabić. Muszę szybko coś zrobić, by żaden z nich nie został faktycznie wprowadzony w życie.

— Posłuchaj, Victor. Porozmawiajmy — mówię, schylając się ku niemu.

— Teraz? Gdy jestem w takim stanie? — prycha, po czym dodaje — Naprawdę nie widzisz, że jestem na ostrym kacu? Jeszcze dodatkowo mnie skułeś.

— Tak. Ale to nie moja wina, V, że schlałeś się wczoraj, okey? — odpieram niewzruszonym tonem, po czym dodaję — Generalnie to sprawiasz mi ogrom kłopotów od kiedy tylko pamiętam. Jeśli więc nie chcesz trafić za kratki, to musisz mi coś przysiąc.

— Tobie serio na łeb padło, Adrian? — cedzi przez zęby, wstając z kanapy — Nie będę robić ci przysług, po tym jak prawie wpakowałeś mnie do więzienia!

— Dobrze ci radzę, Victor, nie rób sobie jeszcze więcej problemów — mówię opanowanym tonem, prostując się — Zauważyłeś już, że nie jestem taki głupi na jakiego wyglądam. Chcę ci tylko zaproponować ugodę. Nie sojusz, tak jak ostatnio, bo to spieprzyłeś, grożąc mojej córce...

— Twoja córka włamała mi się do samochodu!— cedzi przez zęby.

— Biorąc więc pod uwagę twoje niedopuszczalne zachowanie, liczę, że zgodzisz się na moje warunki — kontynuuję, nie zwracając uwagi na jego wymówki — Jeżeli chcesz bym udał, że nic się tutaj nie wydarzyło i nie oddał cię w ręce FBI, to musisz mi coś udowodnić.

— Nie mam ci zupełnie nic do udowadniania — oznajmia zimnym tonem.

— Ależ masz, jak najbardziej. Napiszesz mi na piśmie, że rezygnujesz z leczenia Michelle. Przekażesz ją komuś innemu. To będzie dowód na to, że już nigdy nie zrobisz krzywdy nikomu, kogo znam.

— Zaraz, Aaron... — mówi, patrząc mi w oczy — Możesz mi wiele zarzucić, ale akurat nikt inny nie zajmie się lepiej Michelle niż ja. Może i mam swoje problemy, ale naprawdę jestem w tym piekielnie dobry.

— Tak dobry, że od lat utrzymujesz ją w stanie ciężkiej depresji i zabraniasz wszystkim odwiedzin jej, huh? Przecież to widać jak na dłoni, że jesteś zazdrosny, że wybrała mnie i trzymasz ją pod kontrolą.

— Nie, nie. Stop, Aaron. Naprawdę nie mam sobie nic do zarzucenia w tym wypadku. Przecież dobrze wiesz, że oddzielam pracę od tego jaki jestem poza nią, prawda? Inaczej już dawno by mnie wyrzucili. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Pomyśl choć przez chwilę. Już dawno by mnie zwolnili a jakoś jeszcze mnie tam trzymają.

— Jakoś ci nie wierzę...

— AR, skazujesz ją na zgubę — oznajmia opanowanym tonem — Możesz zrobić wszystko, ale ja jestem serio jedyną osobą, która utrzymuje ją aktualnie przy życiu...

Drugie ObliczeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz