Panuje ciemna noc. Jest środek nocy i wcale nie jest aż tak zimno.
Dean…..Zielonooki brunet, bardzo dobry, młody łowca. Skurczybyk, nawet piekło go nie zatrzymało. Według legendy wydostał się z niego, bo mu się znudziło.
Prawda była nieco inna. Do dziś nikt z nich nie jest pewny jak to się stało, że po prostu wyszedł z grobu.
Nie szukali na to odpowiedzi. Dali sobie jasno do zrozumienia, że koniec sprzedawania duszy demon w tej rodzinie…..Właśnie wraca na złomowisko z łowów. Normalnie wracałby z Samem, ale po robocie jego brat pojechał z Bobbym dlatego, że starszy postanowił skoczyć jeszcze do klubu na panienki.
Coś nie pykło, bo klub był zamknięty...jak i każdy inny w mieście.
Dean się nie przejął i kupił sobie w barze burgera, którego teraz sobie jadł za kierownicą.
Z bardzo dobrym humorem słuchał swojej ulubionej kasety w swojej czarnej impali.Dziwnym trafem radio zaczęło szumić, szmerać, a nawet piszczeć.
Winchester sięgnął do pokręteł, ale nic to nie dało.-Skurczybyk.
Przeklął cicho. Takie szmery nie wróżą nic dobrego. Jeszcze tyle brakowało, żeby mu duch wsiadł do ukochanej impali.
Już miał zaparkować na poboczu, kiedy dostrzegł dziwne światło, jakby spadająca gwiazda urządziła sobie skoki na główkę. Kilka metrów dalej. Za drzewami.
Na twarzy Deana pojawił się dziwny grymas. Zatrzymał samochód, zabrał swój pistolet i od razu ruszył do bagażnika po strzelbę.
Nie miał pojęcia co uderzyło niedaleko, ale chciał to sprawdzić.
Przeładował broń jedną ręką i ze skupioną miną zaczął kierować się w miejsce, gdzie nastąpiło zderzenie tego czegoś z ziemią.To miejsce było jakieś takie dziwne. Coś faktycznie uderzyło w ziemię i przejechało po ziemi kilka, jak nie kilkanaście metrów.
Ślad wydrążonej ziemi nie wyglądał, żeby miało to być coś dużego.Nie mając niczego ciekawszego do roboty zaczął iść tym śladem.
Za dużo nie widział. Było ciemno.
Rosa na trawie moczyła jego buty. Wietrzyk leciutko wiał.Jedynym źródłem światła był księżyc na rozgwieżdżonym niebie.
Wszystko wyglądało zupełnie normalnie.Miłą ciszę przerwał dźwięk telefonu Deana.
-Co jest Sammy?
-Gdzie jesteś?
-Wpadłem na coś ciekawego. Znaczy to coś wpadło na mnie. Sprawdzam to.
-Jakie coś?
-Takie coś. Jakbym wiedział to bym ci powiedział. Jebło z nieba i poleciało kilka metrów do przodu. Idę zobaczyć co to.
-Zaczekaj na nas. Dojedziemy do ciebie.
-Nie ma potrzeby. Jak jebło z nieba to pewnie już nie żyje, albo jest tak pokiereszowane, że palcem nie ruszy.
-Widzisz jakieś niecodzienne rzeczy? Nie unosi się coś wokół miejsc, gdzie to coś było?
-Właśnie nic nie ma. Jest zwyczajnie, ale jakby...cieplej? Jaśniej? Przyjemniej? Piękna noc jest dzisiaj.
-Dean?
-Sammy?
-Nie żartuj sobie poważnie pytam.
-Wiem, wiem. Dobra kończe.
-Dean.
-Baj.
I się rozłączył. Uśmiechnął się, bo widział przed oczami jak jego braciszek z irytacją obraca oczami i wyzywa go od dupków.
-Ehr. Jak będę się tak skradał to się prędzej zestarzeje, niż tam dotrę.
Powiedział sobie w myślach i przyspieszył kroku.
Im był bliżej tym pewność siebie raz znikała, a raz miał jej aż na pęczki.Kiedy zobaczył jakby ledwo widoczny dym wiedział, że już jest przy celu.
Im był bliżej tym widział więcej.
Widział sylwetkę. Mężczyzny leżącego na brzuchu.-Co do cholery?
-Ehhr.
Sylwetka zatrzęsła się. Dean przygotował się do ewentualnego strzału.
Mężczyzna próbował się podnieść na łokciach.
Jednak jedyne co zdołał zrobić to obrócić się na plecy z bolącą miną i warknięciem. Było ono dosyć głośne, ale jak inaczej zareagować kiedy prawdopodobnie masz połamane kości itd.
Oboje w tym momencie nie zdawali sobie sprawy z tego co tak naprawdę się stało.Dean nachylił się nad ciemnowłosym mężczyzną. Odzianym w brudną od ziemi białą koszulę, spodnie od garnituru, krawat i jasnobrązowy płaszcz.
Mierzył do niego i patrzył mu w przymrużone oczy.-Coś ty za jeden?
-Ukryj…
Wychrypiał.
-Co?
-Ukryj mnie…Nie mogę wstać...potrzebuje czasu. Nie mogą wiedzieć, że tu jestem.
-Kto?
-Demony...ukryj mnie...proszę.
No i stracił przytomność. Ciekawe. Na prawdę. Gościu wie o demonach. Trzeba go przed nimi ukryć, czyli jest przeciwko. Skoro jest przeciwko nim to teoretycznie grają w jednej drużynie...albo jest obłąkany, zaprzedał duszę i teraz ucieka.
Zajebiscie mu to wychodzi, bo dosłownie pofrunął i teraz jebnął w ziemię.Nie wiedząc co za bardzo o tym myśleć upuścił broń i poszedł do niego.
Jak na gościa który przejechał ryjem po ziemi kilka metrów nie wyglądał wcale źle.
Dean pomyślał nawet, że mężczyzna jest dosyć przystojny.Ukląkł przy nim i odgarnął jego włosy z czoła.
Zrobił to jakoś automatycznie, bezmyślnie. Odchrząknął i zaczął próbować go podnieść.
Udało mu się przerzucić jego ramię przez swoją szyję i zaczął męczącą drogę do samochodu.
Sam jej początek był nawet prosty, bo gościu wcale nie był ciężki, ale jak idzie się tak kilka minut to człowiek musi się zmęczyć.
***No witam groszki pachnące!
Mam nadzieję, że są tu jacyś fani Supernatural i shipu Destiel czyli Dean/Castiel.
Żałuję, że nie wzięłam się za ten serial wcześniej. Na prawdę długo to odwlekałam, ale lepiej późno niż wcale! Bo jest zajebisty!
Miłego czytania!
CZYTASZ
Anioł dla Ciebie [DESTIEL]
FanfictionDean Winchester to młody łowca, który zdążył zostać legendą. Mówią o nim jako takim skurczybyku, że nawet z piekła spierdolił. Na świat wydostały się setki tysięcy, jak nie miliony demonów. Na ziemi zrobił się niezły burdel, który trzeba ogarnąć. P...