8

365 26 0
                                        

Rafał padł, ale jęki i skomlenie Castiela nie ustało. Potrzebował chwili, aby przestać dławić się łzami. Cały czas się trząsł.
Dopiero po paru minutach przestał wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki, oprócz głośnego dyszenia.

-Cas? Wporządku?

-Dean?

Wychrypiał.

-Tak Cas. To ja, czekaj pomo..

-Nie! Nie patrz na mnie. 

-Cas. Spokojnie…

-Nie! Nie mogę ich schować. Nie patrz na nie. Proszę..nie patrz na mnie...Ja nie jestem już…

-Castiel. Csiii...będzie dobrze. Jesteś cały czas tym samym moim aniołem.

Dean uklęknął przed nim i ujął dłońmi, mokra od łez twarz anioła. 

-Zajmę się nimi. Spróbuję jakoś opatrzyć okej? Nie zrobię nic bez twojej zgody. Zaczekaj troszeczkę. 

Cas nie miał siły się przeciwstawić. Nie ruszał się i próbował opanować oddech.
Po kilku minutach Winchester wrócił z torba, która miała być w obecnej chwili apteczką.
Stanął za nim i zmierzył wzrokiem ogromne, pocharatane skrzydła.
Nie myślał czy to co ma w zwyczaju działać na ludzi pomoże aniołowi, ale musiał coś zrobić.
Namoczył szmatkę płynem dezynfekującym, kótry ma przys[ieszyć gojenie.
Nachylił się delikatnie i już miał przyłożyć nasączony materiał do rany, kiedy usłyszał nie znaczy jęk.

-Csii Cas. To tylko ja. Mogę ci pomóc? Krwawisz.

-Nie patrz na mnie...jestem…zbrukany..i..

-To nic nie znaczy Cassie. Mogę?

Anioł skinął tylko głową i zacisnął mocno powieki. Winchester przyłożył delikatnie szmatkę do rany i ten syknął z bólu.

-Sory. Wytrzymasz? 

-Mhm.

Było ciężko. Z każdym przetarciem Castiel wręcz krzyczał, ale ciszej niż wcześniej.
Oprócz tego czuł się….wstydził się. Tak. Jego organizm zalewała fala wstydu. Był zbrukany. Coś co jest najważniejszą rzeczą jaką posiada, najcenniejszą. Coś co miało być zawsze ukryte, coś czego nawet on nie ośmielał się dotykać.
Miał to chronić. Dzięki temu mógł walczyć. Przenosić się w szybkim tempie po całym świecie i nie tylko. 
Anielskie  skrzydła są...potężne, delikatne i bardzo unerwione. Są jak świątynia. Osobista. Tak bardzo, że..trudno to ująć słowami. Teraz jego świątynia została zbrukana krwią, zniszczona...Nikt nie powinien tego widzieć, a Dean...teraz starał się ją wyczyścić.
Mimo, że był to ten piękny mężczyzna o zielonych oczach...Cas czuł wstyd.

-Gotowe. Możesz...możesz nimi ruszyć, albo chociaż schować?

-Nie mogę...spróbuje je schować, ale to trochę potrwa..mógłbyś..pozbierać pióra?

Wydyszał Cas.

-Po co?

-Są niebezpieczne i cenne. 

-Dobrze.

Dean zbierał piórka, a Cas z krzykiem wyginał plecy w łuk próbując je schować. 
Po kilku minutach udało się.
Dopiero teraz udało mu się wstać. Ledwo się trzymał.
Zeszli do samochodu w ciszy. 
Cas nie mógł się oprzeć plecami o oparcie, dlatego zaparł się ramieniem o drzwi i patrzył przez boczne okno.
Powoli docierało do niego więcej informacji.
Czuje ból, ale nie może ruszać skrzydłami. Są nieużyteczne...on jest bezużyteczny.
Do nieba najszybsza trasa zamknięta. Do szybkiego przemieszczania się i znikania również. 
Właśnie został permanentnie zwolniony ze służby niebiańskiej.
Ta myśl sprawiła, że pojedyncza łza spłynęła po jego policzku.

-Cassie? Okej?

-Nic nie jest okej. Dean zabij mnie. Proszę..ja tego…

-Hej. To tylko skrzydła…

-Nie Dean. To nie są tylko skrzydła. Czuje je, ale nie mogę ich używać. Nie mogę nimi ruszać. Są zniszczone. Zbrukane. Nie jestem już aniołem Pana. Jestem bezużyteczny. Nie mogę nic.

-Tracąc kontrolę nad skrzydłami tracisz moce?

-Nie zupełnie, ale bez nich…

-Jesteś cały czas tym samym świetnym aniołem. Żołnierzem. Skoro Bóg cie takiego nie chce..jego strata. Jesteś mój. Nawet bez mocy...jesteś tyle samo wart. Bo jesteś mądry, doświadczony i jesteś mój. Słyszysz? Ja swoich nie opuszczam.

-Nie rozumiem jak możesz na mnie patrzeć.

-Nie jestem aniołem. Nauczę cię być człowiekiem. Żebyś mógł się tutaj dopasować, ale dalej jesteś aniołem i dobrym żołnierzem. Będzie dobrze.

-Dzięki Dean.

Zielonooki delikatnie chwycił dłoń Casa.
Resztę drogi jechali w ciszy. Zamyśleni. Dean nie rozumiał co się z nim dzieje. Jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego, tak silnego..nie miał tak poważnej potrzeby pocieszenia go..w ogóle kogokolwiek.
Zorientował się,  że pierzasty problem jest poważny, a przede wszystkim bardzo mocno oddziałującym na psychikę Castiela.
Całą drogę trzymał go za dłoń. Co jakiś czas zerkał i serce mu się krajało.
Anioł kurczowo trzymał torbę pełną jego piór, które odpadły. 

-Jesteśmy.

Powiedział po czym wyszli z impali. W ciszy udali się do pokoju. 
Było już naprawdę ciemno i drogę oświetlały im latarnie oraz księżyc.
W pokoju było ciemniej, bo jedynie wspomniany księżyc dawał delikatne światło przez okno.
Twarz Casa w tym świetle zahipnotyzowała Deana. 

Castiel poszedł do łazienki. Chciał odetchnąć, schłodzić kark wodą...jednak, kiedy zerknął na swoje odbicie w lustrze. Było mu po prostu źle. Nie umiał patrzeć w to odbicie, ale też nie mógł przestać patrzeć.

-Jestem żałosny, nic nie znaczący…

-Cas nie jesteś. Nie dla mnie. Udowodnię ci to.

Anioł dla Ciebie [DESTIEL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz