2

348 27 7
                                    

Doszedł do samochodu już ciężko dysząc. Posadził mężczyznę na przednim siedzeniu obok kierowcy i poszedł zanieść strzelbę do bagażnika.
Wrócił do na miejsce kierowcy i przekręcił kluczyk w stacyjce.
Ruszył w dalszą drogę.
Co jakiś czas spoglądał na twarz nieznajomego.
Wydawało mu się jakby już kiedyś miał do czynienia z tym człowiekiem.
Jakby kiedyś go spotkał.
Zerknął na swobodnie leżącą dłoń mężczyzny. Coś mu nie pasowało.

Westhnął.

-Zwariuję w tej ciszy.  

Ponownie włączył kasetę, ale nawet ulubiona muzyka nie sprawiła, że poczuł się lepiej.
Zdezorientowany wyłączył całkowicie radio i kierował się prosto na złomowisko.

Jedyny dźwięk jaki słyszał to opon jadących ze stałą prędkością po starym asfalcie i oddechu nieznajomego, został przerwany przez dzwoniący telefon Deana.

-Co jest Sammy?

-Nie zadzwoniłeś... jak zwykle. Co to było?

-Wygląda na człowieka, ale coś jest z nim nie tak.

-Demon? Czekaj, czyli wieziesz to coś?! Dean!

-Tak wiozę go ze sobą. Jest nieprzytomny.

-Dlaczego?!

-Prosił, żeby go ukryć...przed demonami. Nie wiem o co chodzi, ale chce się dowiedzieć. Zaraz będziemy.

-Co?!

-Ogłuchłeś Sammy?

-A ty zgłupiałeś. Od kiedy wpuszczasz do swojej ukochanej coś nieludzkiego?

-Mam cały bagażnik nieludzkich rzecz. Zaraz będziemy. Powiedz Bobbyemu.

-Bobby mówi, żebyś się pierdolił.

-Nawzajem.

Rozłączył się i schował telefon do kieszeni.
Facet całą drogę leżał bez ruchu.
Cisza jaka im doskwierała, pobudzała szare komórki Deana.
Zaczął myśleć, że faktycznie nie wpuściłby nic dziwnego do auta...dlaczego więc zgodził się pomóc temu czemuś…Teraz do niego dotarło, że to może być demon.
Zdezorientowany wyciągnął z kieszeni kurtki piersiówkę z wodą święconą.
Cały czas dzieląc uwagę na drodzę i na potencjalnym zagrożeniu chlusnął wodą w faceta.
I nic. Nic, a nic się nie stało. 
To sprawiło, że mógł odetchnąć z ulgą...Na chwilę.

W końcu dojechał do Bobby'ego. Wyciągnął mężczyznę z samochodu i podreptał z nim do środka. 

-Jestem! 

Powiedział wchodząc i pierwsze co zrobił to położył na sofie nieprzytomne ciało.
Bobby wszedł i pierwsze co to oblał nieznajomego wodą święconą. 
 
-Co to za cholerstwo przyprowadziłeś?

Krzyknął starszy.

-Nie wiem. Jechałem sobie i nagle coś jebło niedaleko. Okazało się, że to ten facet. Jedyne co usłyszałem od niego, to prośbę żeby go schować. Gościu spadł z nieba. Równie dobrze mógł spaść mi na maskę. Wtedy bym go zabił od razu.

-Spadł z nieba?

Zdziwił się Sam.

-Nie, z samolotu. Jakby to był zwykły człowiek, nie wyglądałby jakby spadł ze schodów.

-Może...to anioł?

-Sammy? Anioły. Nie. Istnieją.

-To jak wyjaśnisz spadającego faceta z nieba? Może upadł?

-Tak, potknął się o chmurkę i spadł z niej.

-Wiesz, że chodzi mi o upadłego anioła. wiesz. Nieposłuszeństwo..

-Mówisz, że mamy na kanapie drugiego Lucyfera?

-Skończcie pierdolić oboje dzieciaki. Musimy się dowiedzieć czym jest to draństwo, a nie gadać o głupotach z sekcji religijnej. Najważniejsze to wykluczyć demona. Skurczybyk może być silny i nie reagować na wodę. Trzeba narysować pentagram i czekać, aż się obudzi, a potem odesłać do..skąd się wziął.

Jak kazał tak zrobili. Nad kanapą na suficie narysowali pentagram będący klatką na demony.
Całą noc pełnili straż nad dziwnym jegomościem. Zmieniali się.
Z samego rana siedzieli przy stole. Dean i Bobby do śniadania popijali piwo, a Sam kawę.
Nie byli jakoś specjalnie zmęczeni wartą nad nieznajomym. Cały czas tylko nie dawała im ta sprawa spokoju.
Sammy cały czas grzebał w księgach szukając czegoś na facetów spadających z nieba.
Ciszę przerwał kaszel i odgłosy z drugiego pokoju.
Wszyscy jak na zawołanie udali się tam.
Mężczyzna ledwo siedział. Spojrzał na sufit, a potem na trzech facetów.

-Coś jest nie tak…

Wychrypiał niskim, tajemniczym głosem. Dean, aż poczuł ciarki na całym ciele.

-Może nam wytłumaczysz. Jakiś diabeł?

Odezwał się najstarszy.

-Diabeł? Jestem aniołem.

-Kim?

Zdziwił się Dean.

-Jestem Castiel i jestem aniołem, ale coś jest nietak. Nie mogę wstać. Wolniej się regeneruję, czuję ból…

-Jak to się stało, że znalazłeś się na ziemi?

Zapytał Sam.

-Ja...spadłam...O nie.

Nagle pogoda się zmieniła. Zrobiła się straszna ulewa i burza. Nagle trzasnął piorun i za aniołem pojawił się ogromny cień w kształcie skrzydeł. Jedno było wyprostowane, a drugie jakby złożone.
Castiel zerknął do tyłu i burza się uspokoiła, a on oddychał ciężko.

-To nie możliwe. To nie tak miało być.

Powiedział cicho.

-A jak miało być?

-To nie wam mam się tłumaczyć. Jesteście łowcami prawda? Dean Winchester. Znacie go? Jeśli tak pomóżcie mi go namierzyć. Ze złamanym skrzydłem nie znajdę go sam.





Anioł dla Ciebie [DESTIEL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz