Nie świtało.
Ellen obróciła się na bok. Gdzieś w tej czarnej dziurze powinno wschodzić słońce – ale nie. Nadal nic. Ile godzin już leżała? Stwórco jedyny, a jeśli to tylko minuty? Niebo było trochę zachmurzone, gwiazdy znikały i znowu się pojawiały. Nie żeby w ogóle wiedziała, czego tam szukać.
Na oddech Stwórcy, nie świtało.
Jak długo człowiek mógł nie spać? Czy raczej – wytrzymać bez snu? W którymś momencie to chyba zabijało, prawda? Ellen zacisnęła powieki, tak mocno, że przed oczami zatańczyły białe iskry. Wyraźniejsze niż to całe chrzanione niebo i gwiazdy. Może jeszcze parę godzin. Ile można czekać? Jasna cholera.
Z powrotem na drugi bok. Coś zgrzytnęło, koc zsunął się z Ellen. Zimno. Jak bardzo na południu byli? Ellen przesunęła dłonią gdzieś za swoim tyłkiem. Może brak snu jej nie zabije, ale którejś nocy zamarznie? O, koc. Zacisnęła na nim palce i szarpnęła z powrotem. Ciepło miękko opadło na plecy.
Podobno zamarznięcie było nawet przyjemne. Po prostu się zasypiało. Ironio.
Ellen skrzyżowała ręce – niewygodnie, ale jakoś tak, tak przytulniej? – i podciągnęła nogi bliżej piersi. Shegar sapnął głucho, chyba zmienił pozycję. Prawie ściągnął z niej ten przeklęty koc. Może trzeba było zostawić stopy pod jego brzuchem.
Mieszane sygnały, Ellen. Nie zamarzniesz, jak będziesz siedzieć w cieple.
Umieraj, umieraj, umieraj. Trochę szybciej.
Szlag by to.
Coś zwinęło się w jej brzuchu i – o nie. Zdławiła szloch w gardle, trochę bolało, wgryzła się w wargę i mocniej skuliła. Żadnego płakania. Wystarczy tej zaczerwienionej twarzy, pulsującego bólu głowy i... Cholera. To łza, prawda? Ellen wyrwała rękę spod siebie, jakim cudem przycisnęła ją własnym ciałem do ziemi?, i wściekle otarła twarz. Zapiekło.
Wszystko było głupie. Popłacze sobie. Rano wstanie. Przeżuje jakiś suchy chleb. Wsiądzie na tego biednego konia. Pojedzie za Duncanem. Nie powie niczego chociażby relatywnie sympatycznego. Położy się wieczorem. Nie zaśnie. Popłacze sobie.
Cudownie bezsensowne. Po co ona się w ogóle podnosiła.
I żeby było jeszcze lepiej – jeszcze zabawniej – tam był... był Fergus.
Spotka go. Musiała go spotkać.
I, i co?
Gdybyś umiała umrzeć trochę lepiej...
Jakieś dziwne kwiknięcie uleciało z jej gardła. Chyba jej. Nikt inny nie kwiczał w tym obozie, mieli dwa konie, psa i dorosłego faceta, którego snu nic nie mogło zakłócić.
Pieprzony szczęściarz.
Ellen wcisnęła twarz w drugi koc. Drapał jak cholera, śmierdział końskim potem i ziemią, i czymś jeszcze, ale nie było niczego lepszego na poduszkę. Jeszcze parę nocy i któraś kończyna po prostu jej odpadnie od tego sypiania na twardej ziemi.
Co ona tu robiła. Co ona tu robiła.
Ellen Cousland, młodsze dziecko Bryce'a Couslanda, na glebie, pod śmierdzącym kocem, zmarznięte i...
Tyle możliwości. I co jeszcze? Bezdomne? Osierocone? Zupełnie samo, tchórzliwe, słabe, beznadziejne i...
Dlaczego nie świtało. Dlaczego ciągle nie świtało.
Kiedyś wreszcie musiało...
— Ellen.
Pisnęła. Naprawdę to...
CZYTASZ
Szara Strażniczka
FanfictionUczeni wierzą, że smok w nazwie aktualnego wieku oznacza ogromne, bardzo ważne zmiany dla całego Thedas. Czy to prawda - trudno orzec. Jednak niewielkie państwo na południu przekonuje się, że w tej legendzie tkwi ziarnko prawdy. Ferelden po raz kole...