Nie mam czasu, nie mam czasu.
W Wysokożu ostatnio nikt nie miał na nic czasu.
Ellen wściekle kopnęła kamyczek. Potoczył się po bruku, odbijając się od ścian, i wpadł do jakiejś dziury. Nad dachami niosły się zniekształcone głosy. Brakowało tylko spanikowanego biegania od komnaty do komnaty.
Z drugiej strony, może nikt jej nie znajdzie, jak Howe wreszcie się zjawi. O ile się zjawi, na razie nie szło mu najlepiej. Albo utknął na tych swoich bagnach pod Amarantem, albo... cholera wiedziała.
Ellen westchnęła. Przekartkowała ściskaną książkę – zostało jeszcze parę rozdziałów, Garahel zbierał oddziały, żeby wyruszyć na Starkhaven i odbić je z łap mrocznych pomiotów. Jak to się działo, że całe narody nie potrafiły się ogarnąć, i musiał przyjść jakiś jeden typ, potrząsnąć nimi i dopiero spróbować coś osiągnąć.
— Potrzebujemy więcej ludzi przy bramie, jeśli ruch się nasili...
Chwila.
Ellen poderwała głowę. Sir Gilmore przemaszerował obok razem z drugim gwardzistą. Nawet jej nie zauważył. To dobrze wróżyło ukrywaniu się przed Howe'm.
— Sir Gilmorze? — rzuciła za nim.
Nic.
Sir Gilmore skręcił, dalej coś mówiąc, jego głos mieszał się z echem kroków. Albo naprawdę jej nie słyszał, albo... cóż. Została zignorowana przez swojego dowódcę straży.
Ellen wydęła usta, zatrzaskując książkę. Nie będzie się prosić. Zapomniał, nie chciał, nieważne. I tak nie potrzebowała tego treningu. Przynajmniej w spokoju dokończy czytanie. Szara Straż była zdecydowanie ciekawsza od tych komentarzy o jej pracy nóg.
Drzwi od kapliczki były uchylone. Ellen ostrożnie zajrzała do środka. Przy ołtarzu klęczało kilku gwardzistów, a matka Mallol prowadziła modły. Wokół unosił się trochę natrętny zapach kadzideł, taki korzenny. Ktoś musiał je wymienić na świeże, ostatnio śmierdziało mniej.
Ellen wślizgnęła się do środka i przesunęła do ławy pod ścianą, blisko rozpalonych lamp. Nie powinna rzucać się w oczy, będzie miała spokój i – co najważniejsze – nikt jej tu nie będzie szukał. Oby. Wcisnęła się w kąt między murem a filarem, usadowiła wygodniej i poszukała rozdziału z Garahelem.
Ten to miał pod górkę. Pomioty podczas Czwartej Plagi przeszły szturmem przez całe Thedas – a jemu udało się zmobilizować Szarą Straż. To się nazywał upór.
— Stwórco, przygotuj dla nas miejsce — rozlegało się wokół z głuchym pogłosem. — Uwolnij nasz świat od grzechu. Wybacz nam nasze występki.
Ellen wywróciła oczami.
Gdyby Stwórca naprawdę planował wziąć sprawy w swoje ręce, już dawno by się za to zabrał. Miał sporo pola do popisu, patrząc chociażby po Plagach. Jasne, mógł się poczuć urażony, że magistrowie zbezcześcili mu Złote Miasto, ale jedna – góra dwie! – Plagi to chyba dość, żeby ludzie wyczuli aluzję?
— Wybacz nam wszystkim, Stwórco — odezwali się chórem gwardziści.
Tak, jasne, ale to był piąty czy szósty rozdział?
Ellen przebiegła wzrokiem pierwsze akapity. Cóż. Garahel, tak, pomioty – też się zgadzało. Ale nie widziała niczego o Starkhaven... jak sobie zaraz zepsuje niespodziankę, czytając coś, czego jeszcze nie powinna, to...
— Ellen.
O szlag.
Ellen gwałtownie zatrzasnęła książkę, prostując się. Matka Mallol stała nad nią z tym swoim grzecznym uśmiechem, jak kat czekający na skazańca.
CZYTASZ
Szara Strażniczka
FanfictionUczeni wierzą, że smok w nazwie aktualnego wieku oznacza ogromne, bardzo ważne zmiany dla całego Thedas. Czy to prawda - trudno orzec. Jednak niewielkie państwo na południu przekonuje się, że w tej legendzie tkwi ziarnko prawdy. Ferelden po raz kole...