Rozdział 52. - Antivański Kruk

91 5 211
                                    

Grupa popaprańców? Jest.

Nieprzytomny skrytobójca? Jest.

Zapomniała o czymś?

Ach, tak. Zdrowy rozsądek. Ciekawe, gdzie go zgubiła.

Ellen popatrzyła w stronę Stena. Po raz... dobra, prawdopodobnie setny. Ich jeniec zwisał jak worek kartofli z mocnego wierzchowca Stena, jego jasna głowa kołysała się w rytm stępa. Niby nie był świadomy, ale że się jeszcze nie porzygał...

— Nie ucieknie. — Sten obrócił się do niej. — Możesz odetchnąć.

— Nie mów takich rzeczy głośno — żachnęła się Ellen. — Lubią się mścić.

Sten zmarszczył czoło. Może nie zrozumiał. To ich Qun chyba nie wyznawało żadnego boga, nie? Albo coś popieprzyła. Nieważne.

— Jest dobrze związany? — westchnęła.

Sten skinął głową.

— Sprawdzałem sznury dwukrotnie.

No dobra. Może faktycznie im nie pryśnie. W tej pozycji zresztą byłoby trudno, no i w razie czego mogli przerzucić go na Taikę. Zanim spróbowałby choćby kichnąć, kobyła zadeptałaby go na śmierć.

Z drugiej strony, cały ten cyrk byłby wtedy bez sensu. Misterny plan wyciągnięcia z niego prawdy każdymi dostępnymi sposobami wziąłby w łeb.

Właściwie czy Ellen miała prawdziwy plan?

Oczywiście, że nie.

Niewykluczone, że w czasie przesłuchania spanikuje tak bardzo, że się rozpłacze i pieprzonego elfa uwolni. Istniała też możliwość, że nie dowie się niczego, co mogłoby im pomóc w Denerim... albo gdziekolwiek, kiedykolwiek.

No i co z nim potem? Zabić?

Ellen zagryzła wargę.

Umiała zabić. W walce. Ale bezbronną osobę? Skrępowaną? Dobra, próbował ją kropnąć, tylko to było inaczej. Ellen mogła zareagować – no i to zrobiła. Z całkiem niezłym skutkiem, jak widać.

Nieważne. Zacznie się tym martwić, kiedy będzie musiała.

— Wiesz — lekki głos Leliany przerwał ciszę — przypominasz mi panią Cecylię.

Ellen obróciła się w siodle.

— Co...?

— Kogo? — Wynne patrzyła na Lelianę, nie kryjąc zdumienia.

Leliana uśmiechnęła się zakłopotana.

Och. Nie mówiła do Ellen. Może to i lepiej? Ellen powoli się wyprostowała, zsuwając ręce z przedniego łęku na szyję Taiki. Ciepła.

— To była orlesiańska dama, moja matka służyła u niej aż do śmierci. Pani Cecylia pozwoliła mi zostać, nie wyrzuciła mnie na ulicę. Trochę ją przypominasz. Otacza cię aura szlachetności.

Ach, wszystko jasne. Na pewno nie mówiła do Ellen.

— Och, dziecko. — Wynne roześmiała się cicho. — Daleko mi do szlachty.

— Przekonałam się, że szlachectwo to nie kwestia pochodzenia. — Leliana brzmiała bardzo stanowczo. — Spotkałam ludzi wysokiego rodu, którzy byli małostkowi i źli. Nawet prawdziwych degeneratów! Ale są też ludzie pełni godności i wdzięku. Niezależnie od tego, kim się urodzili.

— Cóż — na cholerę się odzywasz, to nie twoja rozmowa, Ellen — jak dla mnie to brak szlacheckiego pochodzenia stanowczo pomaga w nie byciu małostkowym i złym.

Szara StrażniczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz