Chapter 6

354 27 19
                                    


✧.*ೃ༄. ˚ ✫ ˚ . ⋆

-Czy to jest w ogóle legalne, że tu pracuję? - spojrzałam na kuzynkę, która była akurat zajęta przygotowywaniem drinka. - Przecież ja nawet alkoholu nie mogę kupić, a co dopiero sprzedawać.

-Trafna uwaga - stwierdziła, wrzucając dwie kostki lodu do szklanki z pomarańczową cieczą. - Ale na szczęście wyglądasz staro i nikt tego nie zauważa - wzruszyła ramionami i ułożyła szklankę na tacy, niosąc go w stronę jednego ze stolików.

-Bardzo zabawne - mruknęłam pod nosem, przewracając oczami i zabrałam się za wycieranie blatu. Chwilę później Cami na powrót znalazła się obok. - Jakim cudem ty zawsze tak nachlapiesz? - zakpiłam. - I dlaczego ja po tobie wycieram? - oburzyłam się, wykrzywiając usta w delikatnym uśmiechu.

-Daj spokój - westchnęła. - Obsłużyłam już dzisiaj chyba ze sto osób, a czekają nas jeszcze dwie godziny - mruknęła z wyraźnym niezadowoleniem. - A skoro ty postanowiłaś zająć się sprzątaniem, nie zamierzam odbierać ci roboty - dodała z zadziornym uśmieszkiem. Pokręciłam głową.

-Jesteś niemożliwa - zauważyłam. - Może zrób sobie krótką przerwę? - zaproponowałam. - Nie ma teraz zbyt dużo roboty, raczej sobie poradzę - dodałam, zauważając, jak blondynce zaświeciły się oczy. Nim zdążyłam mrugnąć, do moich uszu dotarł trzask zamykanych drzwi, najprawdopodobniej tych od zaplecza. Uśmiechnęłam się kręcąc głową i wzięłam łyk wody, którą wcześniej nalałam sobie do szklanki.

-Mógłbym prosić o szklankę whisky? - do moich uszu dotarł głos o wyjątkowo specyficznej barwie, dopełniony w dodatku brytyjskim akcentem. Uśmiech natychmiastowo pojawił się na moich ustach, słysząc znajomą wymowę.

Jeśli chodziło o więzy krwi, to do Brytyjki było mi wyjątkowo daleko. Do czternastego roku życia mogłam cieszyć się mianem dumnej obywatelki Los Angeles, ale to wszystko się zmieniło, gdy los pozbawił mnie mamy. Jedyną osobą, która na tamten czas była w stanie mnie przygarnąć, to właśnie ciotka, zamieszkująca Londyn.

-Jasne - odparłam niemal automatycznie, podnosząc wzrok znad blatu.

Naprzeciw mnie siedział czekoladowooki szatyn, na którego ustach malował się szeroki uśmiech. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, mogłam stwierdzić, że brązowe tęczówki należały do jednych z ładniejszych jakie w życiu widziałam. Swoją drogą, bił z nich jakiś znajomy blask, zupełnie jakbym już gdzieś spotkała szatyna.

-Mam coś na twarzy? - zapytał, unosząc brew ku górze, a ja momentalnie się speszyłam, czując, jak zaczynam się czerwienić. Zdecydowanie mógł poczuć się bynajmniej nieswojo, gdy wpatrywałam się z w niego nie zachowując ani grama etyki ani przyzwotiości.

-Nie, przepraszam - pokręciłam głową, nerwowo chichocząc. - Po prostu... - ponownie podniosłam wzrok znad blatu. - Czy my się przypadkiem już gdzieś nie widzieliśmy? - zapytałam, usilnie próbując przywołać do siebie spojrzenie, gdzie mogłabym minąć szatyna. Nie ukrywałam, że było na czym oko zawiesić, więc widok takiej twarzy raczej powinien zapaść mi w pamięci.

-Nie sądzę - odparł ze śmiechem, szerzej się uśmiechając. - Może to przez moją twarz. Strasznie wbija się wszystkim w oko, a pięknym paniom w szczególności - dodał, rzucając mi wymowne spojrzenie.

-Szklankę whisky, tak? - zapytałam, nie mogąc pohamować uśmiechu, na co szatyn skinął głową.

Sprawnie wyjęłam szklankę i postawiłam na blacie, następnie napełniając ją do połowy złotą cieczą. Przy tym cały czas czułam na sobie zaintrygowany wzrok szatyna, ale prawdę mówiąc, niezbyt mi to przeszkadzało. Powiedzmy, że zaczynałam być skłonna do zrozumienia, co Cami widziała w tej pracy.

-Jeśli mogę - zaczął szatyn po dłuższej chwili - nie jesteś stąd, prawda? - uniósł brwi ku górze.

-Po czym to wywnioskowałeś? - zapytałam, parskając śmiechem i podsunęłam szklankę w stronę chłopaka.

-Nie przeoczyłbym żadnej kobiety z taką urodą - dodał z zawadiackim uśmieszkiem. - A co za tym idzie, albo jesteś tu od niedawna, albo dobrze wychodziło ci ukrywanie się przede mną - dodał, ujmując w dłoni szkło i wziął pojedynczy łyk, nie spuszczając ze mnie wzroku.

-W takim razie skąd miałeś pewność, że specjalnie cię nie unikałam? - dodałam z kpiarskim uśmiechem.

-Strzelałem - przyznał, na co pokręciłam głową z rozbawieniem. - I to najwyraźniej trafnie - nagle się wyprostował. - Mógłbym poznać twoje imię? - zapytał, na co uniosłam wzrok ku górze i delikatnie się uśmiechnęłam.

-Riley Campbell - odparłam, podpierając dłonie o blat i wbijając wzrok w czekoladowe tęczówki.

-Kol Mikaelson - skinął głową. - Cała przyjemność po mojej stronie.

Następną rzeczą, którą zarejestrowałam, był  mocny trzask drzwi, wydobywający się zza moich pleców.

✿ڿڰۣ-

CARELESS WHISPERS || Kol MikaelsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz