Chapter 15

175 15 32
                                    


✧.*ೃ༄. ˚ ✫ ˚ . ⋆

-Hej - mruknęłam pod nosem, uśmiechając się nieśmiało.

-Tak myślałem, że na mnie lecisz - szatyn przejechał językiem po dolnej wardze, zmuszając mnie do wbicia wzroku w jego usta.

Nagle zrobiło mi się strasznie gorąco. Zastanawiałam się tylko, czy to przez dłonie szatyna, które mocniej zacisnęły się na mojej talii, czy przez to piekielne słońce. Chociaż nie pamiętałam, by wcześniej aż tak parzyło. Lato było masakryczne.

-Długo jeszcze będziesz się tak na mnie gapić? - zakpił. - Nie to, żeby mi to przeszkadzało, ale co pomyślą ludzie? - szepnął tuż nad moim uchem, a do mnie dopiero teraz dotarło, że wszyscy się na nas patrzyli.

Byłam pewna, że kolor moich policzków przybrał teraz coś na wzór pomidora. Mimo wszystko, najzwyczajniej w świecie się wyprostowałam i chciałam odsunąć od szatyna, ale jego dłonie skutecznie mi to uniemożliwiały.

-Kol, ludzie się gapią - westchnęłam.

Prawdę powiedziawszy, to nie to stanowiło dla mnie problem. Równie dobrze, mogłoby ich teraz nie być, a ja i tak czułabym się tak samo. Przerażało mnie to, jak moje ciało reagowało na jego dotyk. W końcu, praktycznie go nie znałam.

-Teraz ci to przeszkadza? - odparował, po czym poluzował swój uścisk, jednak dalej stał w tej samej pozycji i zdecydowanie nie zamierzał się odsunąć.

Nasze ciała niemal się stykały i skłamałbym, gdybym powiedziała, że nie czułam się z tym nieswojo.

-Proszę - szepnęłam, wbijając wzrok w chodnik.

Wstyd, który odczuwałam w tamtej chwili nie mógł się równać absolutnie niczemu, a jednak szatyn w dalszym ciągu robił mi na przekór i wyraźnie świetnie się z tym bawił.

-W porządku - cyniczny uśmiech zagościł na jego ustach. Wzięłam głęboki wdech, próbując doprowadzić swój oddech do normalności. - Dokończymy tą rozmowę kiedy indziej - ściszył głos, zachowując jak najspokojniejszy ton. Zdecydowanie jego szept nie ułatwiał mi sprawy. - A teraz powiedz, jaka tragedia wydarzyła się na twojej głowie - zakpił, rzucając wymowne spojrzenie w stronę moich włosów.

W tamtej chwili dotarło do mnie, co się właśnie działo. Ja z kompletnie mokrymi włosami, w luźnej, białej koszulce i zwykłych, czarnych dresach, właśnie wpadłam na przeklętego Kola Mikaelsona na środku chodnika. Musiałam wyglądać przynajmniej okropnie, a jakby tego było mało, ludzie uparcie wgapiali się we mnie, jakbym co najmniej wyszła nago na ulice. Przecież ten dzień to istna tragedia.

-Zabije tego debila - szepnęłam niemal niesłyszalnie pod nosem, po czym pokręciłam głową. - Odpowiadając na twoje pytanie, wypadek przy pracy - mruknęłam po dłuższej chwili. Wypadek, któremu osobiście skopie tyłek.

-Nieciekawa sytuacja - przyznał z rozbawieniem szatyn. - Ale myślę, że mogę ci jakoś pomóc.

-A z jakiej niby racji miałbyś to zrobić? - rzuciłam w jego stronę podejrzliwe spojrzenie. W końcu, byliśmy dla siebie niemal obcy, a on zdecydowanie nie wydawał się jedną z tych pomocnych osób.

-Cóż, rzadko kiedy zdarza się okazja, żeby pomóc kalece w tragedii życiowej - odparował, na co uniosłam brwi ku górze.

-Serio? Tylko na tyle cię stać? - przewrócił oczami. - Jakbym wiedziała, że tylko po alkoholu potrafisz być ciekawy, wzięłabym coś ze sobą - skinęłam głową w stronę budynku, znajdującego się za nami.

-Mam ci przypomnieć, kto przed chwilą nie potrafił wydusić z siebie słowa? - zaczepnie uniósł brew ku górze, a ja poczułam, że moją twarz ponownie oblał rumieniec. - Uroczo - skwitował, uśmiechając się, po czym zdjął z siebie bluzę.

-Co robisz? - zdziwiłam się, na co przewrócił oczami.

-Prywatny striptiz, nie widać? - zakpił. Stanęłam jak wryta, nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Miałam dzisiaj wyraźne problemy ze skupieniem. - Och, po prostu chodź - złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę drzwi, przez które wyszłam niecałe pięć minut temu.

-Skąd wiedziałeś, że tu jest wejście? - zdziwiłam się, gdy zamknął za nami tylne drzwi lokalu, prowadzące na zaplecze.

-Naprawdę to jest dla ciebie teraz najważniejsze? - uniósł brwi ku górze. Pokręciłam przecząco głową. - Ściągnij koszulkę - usłyszałam rozkaz z jego strony, na co spiorunowałam go wzrokiem, nawet nie kryjąc oburzenia. - Nie o to mi chodzi - westchnął. - Ściągnij ją, bo się przeziębisz - wyjaśnił, następnie rzucając wymowne spojrzenie w stronę bluzy, którą trzymał w rękach.

Skinęłam głową ze zrozumieniem i zdjęłam z siebie mokre ubranie, następnie zastępując je ciepłą, czarną bluzą. Domyślałam się, że musiałam być czerwona, jak piwonia, ale jedyne, na czym skupiona była moja uwaga, to przyjemny zapach, wydobywający się z ubrania.

-Dzięki - wydukałam pod nosem. - Już drugi raz ratujesz mi tyłek - zauważyłam, czując, jak bicie mojego serca wróciło do normalności.

-Chyba powinienem zacząć pobierać opłaty - przygryzł dolną wargę, na co przewróciłam oczami. Zdecydowanie łatwiej się z nim rozmawiało, gdy byłam w stanie dobierać słowa.

-Nie wyobrażaj sobie za wiele, powinieneś cieszyć się, że w ogóle z tobą rozmawiam - odparowałam.

Zmrużył powieki i pokręcił głową. Najwidoczniej średnio przekonały go moje słowa.

-Doskonale wiem, że to ty myślałaś o mnie przez cały tydzień - wzruszył ramionami, przekonany o pewności swoich słów.

-Normalnie czytasz mi w myślach, Mikaelson - zaśmiałam się, chowając włosy za ucho. - W każdym razie, dzięki za pomoc - posłałam mu szeroki uśmiech, na co skinął głową. - Powinnam już iść i ogarnąć tą masakrę - stwierdziłam.

Albo zgotować masakrę temu przygłupowi, który siedział w tamtej chwili w aucie, zapewne zadowolony z własnego pomysłu.

✿ڿڰۣ-

CARELESS WHISPERS || Kol MikaelsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz