Rozdział 5

41 7 8
                                    

           Słysząc to jedno imię zapadam się w sobie. Przez moment zakrywam dłońmi twarz, chcąc cofnąć się w czasie. Przeczesuję dłońmi włosy i patrzę zeszklonymi oczami na Alka. Piotr. Syn przyrodniego brata mojego dziadka. Przypomina sobie o łączących nas więzach krwi, tylko wtedy gdy wyczuwa zysk. Co najgorsze ten człowiek nie zna granic, jeśli czegoś chcę zrobi wszystko, żeby to zdobyć. Patrzę na każdego z osobna i wzbieram się w sobie do przekazania im, że teraz musimy wierzyć tylko sobie. Nie mam cienia wątpliwości, że Piotr spróbuję nas skłócić i przeciągnąć na swoją stronę, tak jak próbował kilka lat temu. I wtedy uderza mnie jakże żywe wspomnienie z  tamtego dnia.

Kilka lat wcześniej

To już pięćdziesiąte drugie niedzielne popołudnie bez babci. Rok. Siedzimy z dziadkiem na tarasie, pijąc herbatę w wrześniowy ciepły dzień. W powietrzu jeszcze było czuć resztki lata. Przez ten rok działo się dużo, a zarazem tak mało. Powoli nasza skorupa po odejściu babci zaczyna pękać. Robimy małe kroki naprzód aby wrócić do świadomego życia, którego zawsze uczyła nas babcia. Pamiętam jak dziś, gdy kilka dni przed tym jak umarła wzięła nas na rozmowę i przedstawiła swoje ostanie życzenia. Nie lubiła czarnego koloru. Poprosiła nas, abyśmy na jej pogrzeb założyli wszystkie inne kolory, oby nie czarny. Jeśli nie spełnimy jej prośby, będzie jej przykro. Nakazała nam się nie załamywać i pamiętać, że jeszcze zawsze mamy siebie. A ona będzie opiekować się z nami z góry. I pamiętam jak wyłam jak bóbr. Na to wspomnienie, zeszkliły mi się oczy. Ona odeszła, nie czuła już nic. A my?! My pogrążyliśmy się w goryczy i żalu po jej odejściu. Tak łatwo było jej mówić jak mamy żyć, gdy jej już nie będzie. Ale nam to zajęło rok. Dwanaście miesięcy. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni.

W ostatnim czasie cała nasza energia została skierowana na bar. Interes dziadka się rozkręcał i ten nowy początek nie mający żadnego związku z naszą przeszłością był dla nas czymś w formie terapii. Wszystko zaczęło się układać. I rozkoszowałam się tym stanem. Wtedy na taras wszedł bez zapowiedzi Piotr.

-Dzień dobry wuju, cześć młoda! – zawołał wesoło wysoki szatyn, ubrany w elegancką wzorzystą koszulę, sportową marynarkę, czarne mokasyny.

-Cześć, czym zawdzięczamy sobie Twoją wizytę? – przywitali się uściśnięciem dłoni, a Piotr usiadł obok mnie i poczochrał mnie po głowie.

-Ej! Też się cieszę, że Cię widzę, ale nie jestem psem! – rzuciłam rozdrażniona jego osobą, bo wyczuwałam kłopoty.

- Spokojnie młoda, lepiej leć zrób mi kawę, musimy z wujem obgadać męskie sprawy – zaśmiał się gardłowo, a ja wymieniłam zdezorientowane spojrzenia z dziadkiem. Wstałam i ruszyłam przez cały dom w kierunku kuchni. Wstawiłam wodę na kawę, dla mojego ulubionego wujaszka, po czym naszykowałam sobie tacę do zaniesienia całego zestawu. Kiedy wyciągałam talerzyk na ciasto i sztućce, do moich uszu dobiegły podniesione głosy.

- Mam Ci pożyczyć pieniądze, tylko dlatego, że według Ciebie jestem winny zadość uczynnie za to, że umiałem pokierować swoimi losami w życiu świadomiej niż Twój ojciec? – usłyszałam oburzenie dziadka.

-Wuju, po prostu skoro jesteśmy rodziną, to chyba wujowi włos z głowy by nie spadł jeśli trochę byś pomógł bratankowi. Bar się rozkręca, musi przynosić zyski, co wujowi szkodzi zainwestować pieniądze w mój biznes. A jeśli nie, to chciałbym włączyć wuja bar do mojej sieci. Co prawda to się wiąże z pewnymi zmianami, ale z tym się wiąże rozwój, prawda?

-Na czym według Ciebie miała by polegać nasza współpraca? –zapytał dziadek gdy weszłam na taras z gotową kawą. Postawiłam ją przed Piotrem, ale ten zdawało się nie zawracał sobie głowy moją obecnością. Był skupiony na swoim celu. Na wyciągnięciu szybkiej kasy po rodzinie.

Bar pod zegarem ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz