13. What makes me dissapear

21 3 5
                                    

Problem zatrudnienia kogoś do pomocy rozwiązał się niemal sam.

Pewnego dnia przyszła studentka, która poszukiwała studia fotograficznego, gdzie mogłaby odbyć praktyki. Studiowała w Dublinie, pochodziła z Mullingar, więc stąd zaczęła poszukiwania, ponieważ wtedy mogłaby zatrzymać się u rodziny. Ułatwiłem jej zadanie, przyjmując ją. Dobrym pomysłem było, aby od razu po studiach zrobić odpowiednie szkolenia, żebym mógł prowadzić praktyki bądź staże. Oczywiście przyjęcie nie było takie proste; czekał na mnie szereg dokumentów do wypełnienia. Przebrnąłem przez to dość sprawnie, więc Lisa mogła rozpocząć naukę. Pierwszego oraz drugiego dnia wszystko pokazywałem, tłumaczyłem dziewczynie. Jeszcze nie obsługiwała klientów – przyglądała się, gdy ja to robiłem.

Byłem w szoku, widząc, jak szybko się uczyła i pojmowała wszystkie rzeczy. Myślałem, że to niemożliwe. Po tygodniu w moim studiu czuła się jak ryba w wodzie. Zacząłem się zastanawiać, czy nie kłamała, mówiąc, że do jej pierwsze doświadczenie w zawodzie i chyba powinienem zacząć martwić się o posadę.

Przez ten krótki czas tchnęła trochę życia w to miejsce. Z nią nie dało się nudzić. Uwielbiała rozmawiać, nie szczędziła żartów. Polubiłem rozmowy z nią, słuchać jej inteligentnych wypowiedzi. Mógłbym tylko jej słuchać i uczyć się od niej.

Nadszedł marzec, a wraz z nim coraz cieplejsza pogoda. Słońce, które coraz częściej zachęcało, aby wyjść na zewnątrz. Zwłaszcza że Irlandia nie rozpieszczała nas słonecznymi dniami. Zrobiłem pierwsze porządki w ogrodzie. Zatęskniłem za golfem, więc każde słoneczne popołudnie spędzałem na polu. Czasem dołączała do mnie Lucy, Keegan od pola trzymał się z daleka, odkąd dwa lata temu namówiłem go, żeby spróbował i chciałem go nauczyć. Podjął kilka prób, lecz poddał się, stwierdzając, iż ten sport nie był dla niego.

Dowiedziałem się też, że Mullingar Golf Club organizował turniej. Zapisałem się od razu, bo dlaczego nie? Nie miałem nic do stracenia, a nie zaszkodziłoby spróbować czegoś nowego. Zaczęły się więc przygotowania. Od tamtej pory na polu spędzałem jeszcze więcej czasu.

– Jaki plan na dziś, szefie? – zapytała Lisa, gdy szykowaliśmy się do pracy. Spodobało jej się nazywanie mnie „szefem", odkąd w żartach jakiś czas temu sam o sobie tak powiedziałem. Nie przeszkadzało mi to, więc nie oponowałem. Poza tym chciałem stworzyć dla niej swobodną atmosferę, by czuła się dobrze, nieskrępowana. W ten sposób nauczyłaby się więcej oraz lepiej.

– Mamy dziś zaplanowaną jedną ciążową sesję. Jutro ślubna w plenerze. Mam nadzieję, że cieszysz się na nowe doświadczenia.

– Świetnie! Uwielbiam sesje w plenerze.

– Poprawna odpowiedź. – Mrugnąłem do niej z uśmiechem.

Dzień upłynął nam naprawdę szybko, sesja poszła sprawnie. No może pomijając nieco upierdliwą mamę, ale dało się to obejść. Najważniejsze, że sama zainteresowana bezproblemowo współpracowała.

Po drugiej strony ulicy znajdowała się knajpa, w której serwowali kebaby. Po zakończonej pracy kupiłem jednego w ramach obiadu, a drugiego wziąłem na wynos. Takim sposobem miałem też załatwioną kolację. Do tego colę. Oczami wyobraźni widziałem, jak mój organizm patrzy na to wszystko z założonymi rękami, kręcąc przy tym głową zdegustowany wyborem dzisiejszych posiłków. Nie miałem czasu ani ochoty na zjedzenie czegoś lepszego, ponieważ jak najszybciej chciałem znaleźć się na polu golfowym i wykorzystać ładną pogodę. Ostatnimi czasy dom coraz bardziej służył mi jedynie w nocy.

Odkąd postanowiłem odciąć się od Meadow oraz zaprzestać zabiegać o jej uwagę, z dnia na dzień czułem się coraz lżej. Co nie oznaczało, że całkowicie wyrzuciłem ją z mojego umysłu. Może inaczej – miewałem epizody, kiedy mogłem powiedzieć, iż było w porządku. Miałem nadzieję, że z dnia na dzień będzie tylko lepiej.

Uwielbiałem grać w golfa. Była to moja odskocznia od rzeczywistości. Mojego umysłu nie zaprzątały niepotrzebne myśli, skupiając się na ciężkości kija w moich rękach, odgłosie uderzenia nim o piłeczkę, dołkach oraz otaczającej naturze. Cisza i spokój.

Zdarzało się jednak zupełnie odwrotnie. Ta cisza tworzyła sprzyjające warunki, aby myśleć za dużo, przypominać najgorsze momenty w życiu. Wtedy ciałem znajdowałem się na polu golfowym, myślami zaś gdzieś daleko, na innej planecie, może nawet w innej galaktyce. Może wtedy powinienem zacząć słuchać podcastów, żeby zająć czymś głowę.

Tego dnia przy piątym dołku uświadomiłem sobie, iż nieświadomie zacząłem oddalać się od Lucy. Nie miałem pojęcia, co mogłoby być tego powodem. Znajdowałem się na ostatniej prostej, aby skończyć jej portret, więc na tym etapie wystarczało mi zdjęcie kobiety, które zrobiłem na początku. Mojej uwadze nie mogły umknąć moje uczucia, gdy pracowałem nad tym obrazem. Gdy siedziała ze mną w pracowni, pozując, odnosiłem wrażenie, iż naruszyła moją bezpieczną bańkę. Wtargnęła do niej niczym intruz, na co sam jej zresztą pozwoliłem.

Na szczęście powoli zbliżałem się do końca, więc miałem nadzieję na szybkie pozbycie się tego obrazu.


Nadszedł wyczekiwany przeze mnie ostatni dzień pracy w tym tygodniu. Ten tydzień był wyjątkowo męczący. Lubiłem swoją pracę, a Lisa dodatkowo mi ją umilała swoimi rozmowami czy spostrzeżeniami na każdy temat, który akurat przyszedł jej do głowy. Odciągała też moje myśli od Meadow. Mimo wszystko potrzebowałem weekendu, żeby nieco odetchnąć. Samo przyjęcie Lisy na praktyki było dla mnie nowym wyzwaniem, co dokładało mi obowiązków. Musiałem jak najlepiej przekazać jej wiedzę – teoretyczną oraz praktyczną. Nie chciałem tego zawalić i pozwolić Lisie wyciągnąć przez te tygodnie jak najwięcej.

Wróciłem do domu nieco podenerwowany.

Przez całą drogę powrotną mój umysł wypełniony tylko Meadow. Meadow to, Meadow tamto, Meadow, kurwa, sramto.

Odgrzewając wczorajsze spaghetti, wypaliłem papierosa, czego nie chciałem robić w domu, jednak deszcz i wiatr mieli inne zdanie. Kiedy danie było gotowe, usadowiłem się przed telewizorem. Próbowałem skupić się na tym, co oglądałem, lecz przebywając w domu wspomnienia o Meadow tylko się nasiliły, gdyż niemal wszystko mi o niej przypominało. W dodatku prawdopodobnie moje zmęczenie to potęgowało.

Kolejne dwie godziny spędziłem na bezmyślnym wgapianiu się w kolorowe obrazki skaczące po ekranie. Nagle naszła mnie ochota, aby coś wypić. Poczuć szum w głowie oraz ten przyjemny bezwład spowodowany alkoholem. Nie lubiłem pić sam i tego unikałem, lecz teraz potrzeba była zbyt silna. Zwłaszcza kiedy mój wzrok ciągle uciekał w kierunku górnej szafki po lewej stronie, gdzie trzymałem alkohol. Dzięki otwartej kuchni z kanapy miałem idealny widok na to miejsce.

Poddałem się.

Złapałem pierwszą lepszą butelkę: niedopite wino, które zostało po jednym z wieczorów filmowych z Meadow. Zaśmiałem się bez humoru, przelewając napój do szklanki. Nawet alkohol zamierzał ze mnie kpić.

Wziąłem drugą butelkę, następnie wróciłem na kanapę. Sączyłem powoli to, co miałem w szklance, przynajmniej wydawało mi się, że powoli, oglądając turniej tenisa ziemnego. Po trzeciej szklance zaczynałem odczuwać skutki spożytego alkoholu. Nareszcie poczułem ulgę, której potrzebowałem i nawet nie zauważyłem, w którym momencie straciłem kontrolę.


***

wyszło trochę chaotycznie...

SaudadeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz