!one shot jest troche modern au!
Udało wam się. Szliście przez Mareńskie ulice, naciągając na głowy kaptury. Ty, Armin i Jean mieliście przedostać się do Mare i wkraść do siedziby wojskowych, aby zdobyć dokumenty, w których zapisane były ważne informacje, np. o ilości broni i żołnierzy, tytanach, przeszłości tego kraju i sojuszów, których zawarło. Ułatwiało to w znacznym stopniu przygotowanie do ,,ataku" na Mare, w którym mieliście pójść z nimi na ugodę.
Szliście gęsiego. Na początku Jean, następnie Armin, a na końcu ty. Przeciskaliście się przez gwarny tłumy, kiedy nagle jeden z żołnierzy, który stróżował okolicę, złapał cię za ramię.
- Gdzie się panienka wybiera? Czy mógłbym poprosić o dokumenty? - obrócił cię w swoją stronę, tak że mogłaś zobaczyć jego grubą, pomarszczoną i spoconą twarz. - Halo? - wzmocnił uścisk, kiedy nie odpowiedziałaś na jego pytanie.
- Już, już. Muszę je tylko znaleść. - powiedziałaś grając na zwłokę. Oczywiste było, że nie miałaś dokumentów. Spojrzałaś się do tyłu i na szczęście zobaczyłaś Armina idącego w twoją stronę. Wiedziałaś, że on jakoś wyciągnie was z tej sytuacji.
- Przepraszam, w czym problem? - zapytał blondyn, prostując się.
- Proszę o pokazanie dokumentów, pana również. - burknął, lekko już zniecierpliwiony żołnierz.
- A moglibyśmy pójść w bardziej ustronne miejsce? Tutaj cały czas ktoś na nas wpada. - powiedział blondyn opanowanym głosem.
- Dobra chodźcie, ale szybko, nie mam całego dnia. - odparł, idąc w stronę, jednej z odnóg głównej ulicy.
Armin szepnął Jeanowi, żeby poszedł do waszego tymczasowego schronu i oznajmił reszcie, że jak nie wrócicie za 20 minut, to mają was szukać. W schronie znajdował się mały oddział żołnierzy oraz Connie z Sashą, więc w razie czego nie byliście zdani sami na siebie. Mieliście szczęście, że najprawdopodobniej lekko podpity strażnik, nie zauważył Jeana.
Weszliście za żołnierzem w ciemną uliczkę. Armin zdążył już wymyśleć plan. Widziałaś to po nim. Przyłożył rękę do rękojeści noża, umiejscowionego na pasku, przyczepionym do spodni, dając ci tym sygnał, że masz zrobić to samo. Nie chcieliście go zabijać. Musieliście go tylko zranić na tyle mocno, żeby nie mógł za wami pobiec i nie zobaczył gdzie znajdowała się wasza kryjówka.
Dzisiaj wieczorem mieliście w końcu wrócić do domu, więc nie mogliście zostać aresztowani. Po miesiącu spędzonym w tym państwie, jedyne o czym marzyliście to o chwili wytchnienia w domu w Paradis.
- W takim razie poproszę o dokumenty, bo jak nie, to wiecie co was za to czeka. - powiedział mocno zirytowany żołnierz.
- Dobrze. - odpowiedział Armin sięgając ręką pod płaszcz i zbliżając się do strażnika.
Wyciągnął rękę spod płacht materiału i najmocniej, jak potrafił, uderzył mężczyznę w twarz. Teraz była twoja kolej. Podeszłaś z drugiej strony do żołnierza i również wymierzyłaś mu cios prosto w twarz. Strażnik zachwiał się i upadł na ziemię.
- Wiedziałem, że nie jesteście Mareleyanami! Wasz splugawiony, diabelski ród, jednak nic się nie zmienił. - wysyczał, a stróżka krwi wypływać mu z buzi. Najwyraźniej wybiliśmy mu zęba.
- Zabierz mu broń. - polecił ci blondyn, opadając obok strażnika i próbując go unieruchomić.
Najszybciej jak umiałaś, ściągnęłaś pasek z nabojami i wyjęłaś dwa najzwyklejsze pistolety, schowane za płachtami munduru.