Rozdział 4: Trening

199 14 0
                                    

Wtorek, czwarty lipca 1995r.


Severus Snape obudził się z bólem głowy.

Za stary już jestem na to, pomyślał.

Chociaż dobrze wiedział, że niezależnie od wieku, Crucio Czarnego Pana bolało tak samo. Poza tym, nie powinien mieszać eliksiru na regenerację komórek nerwowych, przeciwbólowego i Ognistej Whisky. Jednak poprzedniego dnia naprawdę zależało mu, żeby odpłynąć jak najszybciej. Na dodatek Albus zaczął mu opowiadać jakieś bzdury na temat Pottera. To dla Lily złożył przysięgę, że będzie bronił chłopaka bez względu na wszystko, a teraz dyrektor zaczął mu wmawiać, że nie jest jej synem. Nie miał pojęcia, dlaczego Dumbledore miałby kłamać, ale wszystko na to wskazywało. Magiczna adopcja nie zmienia cech charakteru, a Potter definitywnie odziedziczył geny po ojcu. Zachowywał się tak samo arogancko i bezczelnie, jakby cała szkoła należała do niego. Poza tym ktoś musiałby o tym wiedzieć. Było oczywiste, że Black kochał dzieciaka i zrobiłby dla niego wszystko. Do diabła, nawet uciekł dla niego z Azkabanu, co jeszcze nikomu się nie udało. Nie wyobrażał sobie, że gdyby to nie był syn Jamesa, zależałoby mu tak na chłopaku... Chyba że... Chyba że to latorośl Blacka. I dopiero ostatnio raczył o tym poinformować. To wszystko wydawało się jednak niedorzeczne. A może Regulusa? Właściwie jego ciała nigdy nie odnaleziono i nie było żadnego dowodu, że nie żyje.

Severus potrząsnął głową. Miał ważniejsze sprawy niż myślenie o Potterze i Blacku. Kilka dni po zakończeniu roku szkolnego jak zwykle spędził na uzupełnianiu dokumentów i raportów. Dzisiaj zostało mu już tylko się spakować i wreszcie będzie mógł jechać do domu.

Niewiele osób o tym wiedziało, ale Severus Snape był człowiekiem sentymentalnym. Nie miał zbyt wielu pozytywnych wspomnień, dlatego szczególnie dbał o te, które posiadał. Lubił otaczać się przedmiotami, które przywoływały dobre chwile. Dlatego gdy dowiedział się o sprzedaży domu starych Evansów po ich śmierci, nie mógł go nie kupić. Zrobił wszystko, co mógł, by wziąć kredyt w banku Gringotta, a tydzień później dom był już jego. Oczywiście nie wiedział, czy dożyje końca wojny, więc tym samym możliwe, że nie spłaci do końca rat. W takim przypadku dom przeszedłby w ręce goblinów. Nie spędzało mu jednak snu z powiek, ponieważ i tak nie miałby go komu zapisać. Dzisiaj, po kilku długich miesiącach, w końcu do niego wracał.

Wiele osób by się też pewnie zdziwiło, gdyby usłyszało, że lato, tak słoneczny i pogodny okres, było jego ulubioną porą roku. Natomiast powody już nie były zaskakujące. Oczywiście, nie miało to związku ani ze słońcem, ani z ładną pogodą. Przyczyna była bardziej prozaiczna - przez całe dwa miesiące nie będzie musiał się użerać z gromadą rozwydrzonych półgłówków, próbując ich czegokolwiek nauczyć – jedynie z jednym, który, mimo że był nastolatkiem, na szczęście był w miarę rozsądny. Całymi dniami będzie mógł warzyć eliksiry w zaciszu własnego laboratorium, czytać książki czy po prostu wypoczywać. Miał tylko nadzieję, że spotkania śmierciożerców i Zakonu będą odbywały się jak najrzadziej.
Czarny Pan wziął sobie urlop, który potrwał kilkanaście lat, więc pewnie teraz nieprędko wybierze się na kolejny,, pomyślał gorzko.

HPHPHPHPHPHP

Zwinięty w kłębek, zatrząsł się z zimna. Otworzył oczy i rozejrzał się wokoło. Znajdował się na skraju jakiegoś lasu, a słońce zaczynało już wschodzić. Usiadł i potarł dłońmi o ramiona, by się trochę rozgrzać. Wtedy uderzyło go wspomnienie z poprzedniego dnia. Znowu zadrżał. Miał nadzieję, że Tobiasz nie zauważy, że zniknął na całą noc, nie mówiąc nic wcześniej, bo był pewien, że w przeciwnym razie czeka go kara. Z tego, co mówił, wywnioskował, że mężczyzna był dosyć wymagający w stosunku do Snape'a, więc nie sądził, żeby jemu miał zamiar pobłażać. Wieczorem mężczyzna był pod wpływem alkoholu i Harry miał nadzieję, że wyniknie z tego przynajmniej jeden pozytyw: że ojciec spał całą noc i nic nie zauważył.

Wciąż ciężko mu było zaakceptować myśl, że Tobiasz naprawdę jest jego ojcem, a znienawidzony mistrz eliksirów bratem. To wszystko wydawało się takie nierealne. Powinien być szczęśliwy, że okazało się, iż ma żyjącą rodzinę, inną niż Dursleyowie, więc nie wiedział czemu miał mieszane uczucia. Przynajmniej teraz nie musiał nic udawać i Tobiasz nie wyrzuci go z domu. Z tego powodu odczuwał ulgę.

Zanim znalazł drogę powrotną, było już zupełnie jasno. Przed drzwiami lekko się zawahał, obawiając się reakcji Tobiasza, gdyby ten był już na nogach. Zebrał jednak w sobie swoją gryfońską odwagę i nacisnął klamkę.

Wybiegając z domu dzień wcześniej, nawet nie zamknął drzwi na klucz. Nie sądził jednak, by fakt, że były otwarte całą noc robił jakąś różnicę. Złodziej nie miałby tutaj co ukraść.

Wszedł do kuchni i zerknął do salonu. Tobiasz spał na kanapie, na ławie stał cały szereg butelek. Nic się nie zmieniło. Wyglądało na to, że mężczyzna nawet na chwilę nie podniósł się z kanapy i nie zauważył jego zniknięcia. Westchnął z ulgą i poszedł na górę, chcąc jeszcze trochę się przespać.

HPHPHPHPHPHP

Gdy obudził się po raz kolejny, było już południe. Zaburczało mu w brzuchu i uświadomił sobie, że tak naprawdę to nie jadł nic od niedzielnego wieczora. Hermiona urwała by mu głowę z tego powodu. Zawsze miała pretensje, kiedy w Hogwarcie opuszczał za dużo posiłków. Co mógł jednak poradzić na to, że rzadko bywał głodny i szybko się najadał?

Zszedł na dół i zrobił spaghetti na obiad. Gdy kończył zmywać rzeczy, które leżały na ławie w salonie, do domu wszedł Tobiasz. Trzeźwy. Sądząc po siatkach z zakupami, wstąpił po drodze do sklepu.

— Cześć, Harry! Jak tam? — zapytał mężczyzna, przekraczając próg kuchni.

Zaczął rozkładać zakupy po szafkach. Wyjął z torby czekoladę i podał ją Harry'emu.

— Trzymaj. Kupiłem ci, bo za chudy jesteś. — Zaśmiał się.

W tym momencie Harry poczuł wdzięczność. Nie z powodu samej czekolady, ale faktu, że jego ojciec pamiętał o nim i przyniósł mu coś bez żadnej okazji. Uśmiechnął się, gdy przyszło mu do głowy, że może Tobiaszowi zaczynało zależeć. Gdyby nic go nie obchodził, nie pamiętałby o nim podczas zakupów. Dursleyowie nigdy nie wydali na niego pensa więcej niż to było konieczne. Niczego od nich nie dostał, nie licząc starych skarpetek wuja Vernona, wieszaka i ubrań po Dudleyu. Oczywiście zauważył, że Tobiasz ma wady, za dużo pije, jest porywczy i może daleko mu do Artura Weasleya, ale Harry i tak był wdzięczny losowi za szansę, jaką otrzymał. Jego sytuacja stanowczo się poprawiła od zeszłego roku. Był bardzo zadowolony, że ciotka Petunia znalazła te dokumenty. Teraz mógł powiedzieć, że należy do kogoś, że gdzieś jest jego miejsce.

— Dzięki, tato. — Po raz pierwszy użył tego słowa. Tobiasz uśmiechnął się lekko, pokazując pożółkłe zęby.

— Jadłeś już obiad? — zapytał mężczyzna.

— Tak, zostało jeszcze. Jak chcesz, to ci podgrzeję, zanim pójdę na trening — zaproponował.

— Nie, dzięki. Mówiłem ci, że mamy w pracy obiady. A powiedz mi, jak ci wczoraj poszło? Mam nadzieję, że nie jesteś rezerwowym?

— Nie wiem, trener jeszcze nie wybrał pierwszego składu. — Gdy zobaczył, jak Tobiasz marszczy brwi, szybko dodał: — Ale powiedział, że jestem szybki i strzeliłem bramkę, więc chyba nie poszło mi źle.

— Dobrze. Severus pewnie nawet nie dostałby się do drużyny. Łamaga jedna.

Chłopak nie mógł się zgodzić z tym stwierdzeniem. O Snapie można było powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, że był łamagą. Jego ruchy zawsze były precyzyjne. Na nieszczęście wszystkich cierpiących na bezsenność i nie posiadających mapy Huncwotów ani peleryny niewidki, nocą potrafił poruszać się po korytarzach bezszelestnie. Przeczyło to oczywiście wszystkim prawom fizyki, ponieważ jego kroki powinny wydawać jakiś dźwięk. Nie wyraził jednak swojej opinii. Przecież to Snape, nienawidził go nawet bardziej niż Dursleyów. Owszem, jego krewni upokarzali go, ale zwykle nie działo się to publicznie. Nawet Malfoy zdawał się być znośny w porównaniu do niego. Większą awersję czuł chyba tylko do Voldemorta. Nigdy nie był tak poniżany jak na eliksirach i często był wdzięczny swojemu opanowaniu, że w klasie się po prostu nie rozpłakał. Zdarzało się, że przed eliksirami miał nudności, o ile w ogóle udało mu się cokolwiek przełknąć. Także teraz nie miał najmniejszego zamiaru bronić swojego brata przed Tobiaszem. Zresztą była to niewypowiedziana umowa między nim a Ronem, który w szczególności lubił słuchać, jak ktoś wymyśla Snape'owi. Chociaż to, że jego ojciec cały czas wyrażał się negatywnie o swoim własnym synu było trochę dziwnie i w pewien sposób nawet niepokojące, ale nie do końca zdawał sobie sprawę dlaczego.

HPHPHPHPHPHP

Trening zaczął się wykładem trenera o tym, jak to przemoc do niczego nie prowadzi i powinno się inaczej rozwiązywać swoje problemy. Mężczyzna stwierdził także, że widocznie treningi nie są wystarczająco ciężkie skoro nie potrafią rozładować nadmiaru nastoletniej energii, więc postara się ułożyć je tak, że po dwóch godzinach będą mieli tylko tyle siły, by wrócić do domu. Następnie kazał im zacząć rozgrzewkę od dziesięciu okrążeń wokół boiska, przy czym Dredd i Oasis mieli przebiec po piętnaście.

Harry ukończył ten dystans jako drugi. Na początku miał sporą przewagę nad wszystkimi, ale pod koniec zaczęło mu brakować tchu i musiał zwolnić, a Pele, biegnący cały czas w równym tempie, bez problemu go wyprzedził. Gdy dobiegł do mety, czuł się tak, jakby zaraz miał wypluć płuca i szczerze współczuł tym, którzy mieli więcej okrążeń.

Dodatkowy wysiłek okazał się być skuteczny, ponieważ przez kolejne dwie godziny Oasis i Dredd tylko rzucali sobie wzajemnie gniewne spojrzenia, na nic więcej nie mając siły.

Tym razem Harry był w drużynie Oasisa i podobnie jak dzień wcześniej, poszło mu dobrze. Zaliczył dwie asysty i jedną bramkę.

Jedynym nieprzyjemnym incydentem był moment, gdy Dredd próbował przejąć piłkę, w posiadaniu której był Harry. Odepchnął go łokciem z całej siły, jednocześnie potykając się o jego nogi tak, że wylądował na nim. Ciało większego chłopaka całkowicie go przykryło, przygniatając do podłogi, a twarz, znajdująca się dosłownie kilka centymetrów nad jego własną, wykrzywiła się w złośliwym uśmieszku.

— Złaź ze mnie — warknął Harry, próbując się uwolnić.

— Oj, Lala! Nie irytuj się tak, przecież nie wpadłem na ciebie z specjalnie — wyszeptał. Ton jego głosu mówił zdradzał jednak, że było dokładnie odwrotnie. — Przy okazji, popełniłeś wczoraj błąd, wybierając tego kretyna. — Harry tylko westchnął z rezygnacją. Już wczoraj wiedział, że wstawienie się za Oasisem będzie niosło za sobą dalsze konsekwencje. Po dłuższej chwili, gdy reszta drużyny podbiegła do nich, a trener zagwizdał rzut wolny dla Harry'ego, Dredd pozwolił mu się uwolnić.

HPHPHPHPHPHP

— Te, Młody, idziesz z nami na piaskownicę? — zapytał Oasis, wskazując na Małego, Pelego i dwóch innych chłopaków, z którymi Harry jeszcze nie rozmawiał: Dunkana i Płaza.

— Gdzie? — zdziwił się Harry.

— Na piaskownicę, w parku przy placu zabaw. O tej porze dzieciaki już są w domu i teren jest nasz — wytłumaczył starszy chłopak.

Harry zastanowił się chwilę. Tobiasz nie powiedział mu, o której ma wrócić, a chłopak naprawdę chciał zostać zaakceptowany przez tę grupę.

— Mogę iść — zdecydował.

Idąc z chłopakami, którzy rozmawiali i śmiali się bardzo głośno, obserwował ich uważnie. Widać było, że bardzo swobodnie czuli się w swoim towarzystwie. Rozluźnieni, jakby nie mieli problemów i nie myśleli o przyszłości. On, w przeciwieństwie do nich, był cichy i spokojny. Ale miał nadzieję, że i jemu z czasem uda się trochę rozluźnić. Tutaj mógł być sobą. Jeżeli go polubią, to jako Harry'ego, a nie sławnego Pottera.

— Dobra chłopaki, zrzutka — zarządził Oasis, gdy doszli na miejsce. Reszta rozsiadła się na brzegu piaskownicy i na stojącej na wprost ławce. Każdy wyciągnął z kieszeni jakieś drobne i mu podał. Harry na szczęście też miał kilka funtów z reszty z zakupów.

— Młody, chodź ze mną, to cię zapoznam z panią Maggie — zawołał Oasis.

Harry skinął głową w odpowiedzi.

Zaczęli go nazywać Młodym już od pierwszego treningu. W sumie nie wiedział, czy wzięło się to od tego, że był jednym z najmłodszych i najmniejszych graczy, czy że Młody Snape było zbyt długie. W każdym razie nadawanie ksywek było tu chyba tradycją. Nikt nie mówił do nikogo po imieniu, w przeciwieństwie do Hogwartu, gdzie jedynymi używanymi przezwiskami były obelgi, chociażby fretka czy szlama.

HPHPHPHPHPHP

Sklep, jak się okazało, znajdował się kilka budynków od jego domu, co było przydatną informacją. Po ostatnie zakupy poszedł dużo dalej.

— Dzień dobry, szanowna pani sąsiadko! — Zawołał wesoło chłopak do ekspedientki. Była to siwowłosa, pulchna kobieta, lekko przed sześćdziesiątką.

— Chyba raczej dobry wieczór, Noah — odpowiedziała z uśmiechem. — Co podać?

— Sześć browarów i trzy duże paczki chipsów.

Gdy Harry to usłyszał, zrobił wielkie oczy. Zdziwił się, że mają zamiar pić i to w miejscu publicznym, gdzie każdy przechodzący obok może ich zobaczyć. Ostatnie kilka dni uświadomiły Harry'emu, że alkohol naprawdę negatywnie wpływa na zachowanie. I chyba nie miał zamiaru go nawet próbować.

— A może byś mi kiedyś w końcu dowód pokazał? — zapytała pełnym dezaprobaty głosem sprzedawczyni.

— Mój? — zapytał sztucznie niskim głosem, opierając się o ladę. — Czy syna? — dokończył, wskazując na Harry'ego.

Starsza pani tylko pokręciła głową i podała im zakupy.

— Kim jest ten młody człowiek?

— To jest Harry. Od Snape'a.

— Miło mi panią poznać — odezwał się po raz pierwszy chłopak.

— Ciebie też, skarbeńku. — Uśmiechnęła się do niego, mierząc go wzrokiem. — Powiedz mi, dlaczego zadajesz się z tym łobuzem?

Harry już miał coś odpowiedzieć, gdy Oasis mu przerwał.

— Dobra. Jak zawsze miło było pogawędzić, ale my już musimy spadać. Czekają na nas. — Zapłacił, wziął zakupy i pociągnął Harry'ego za rękaw w stroną wyjścia.

— Do widzenia — powiedział jeszcze Harry, zanim został wypchnięty za drzwi.

HPHPHPHPHPHP

Harry wrócił do domu przed północą. Mimo nieokrzesanego zachowania i kompletnego braku manier chłopaków, musiał przyznać, że ich polubił. Byli bardzo zabawni, gdy rozmawiali czy żartowali, czasem kompletnie bez sensu, o jakichś absurdalnych sytuacjach. Nawet gdy się sprzeczali, nikt się nie obrażał, nikt nie brał niczego do siebie. Zmienił zdanie nawet o Oasisie, który mimo że z pozoru był wręcz chamski, znacznie zyskiwał przy bliższym poznaniu. Taktu miał tyle co Ron, z tą różnicą, że był bardziej wulgarny.

Po tym, jak się pożegnali przy piaskownicy, Mały, Płazu i Dunkan poszli w stronę Reddish Road, a Pele, Oasis i Harry w kierunku przeciwnym - Spinner's End. Przed drzwiami domu Pelego, który był na początku ulicy, przystanęli jeszcze kilka minut, zanim ten skończył opowiadać o ostatniej obronie Irwina.

— Wiesz, Młody — zaczął niepewnie Oasis, kiedy już zostali sami. — Nie jestem taki, jak mój stary. — Pierwszy raz, od kiedy Harry go poznał, wyraz jego twarzy nie wyrażał bezwzględnej pewności siebie.

Harry wzruszył ramionami.

— Nie kłamałem, gdy mówiłem, że nie oceniam ludzi po tym, ile mają kasy ani jacy są czy byli ich rodzice. — Spojrzał na Oasisa, który widocznie się rozluźnił.

— No, ale uważaj na Dredda, bo będzie się ciebie teraz czepiał.

— Nie on pierwszy i nie ostatni. Dam sobie radę. — Ten nastolatek był niczym w porównaniu do Voldemorta. Mógł być jedynie irytujący jak Malfoy. Z tamtym sobie radził bez problemu, to i z tym nie będzie żadnego.

Oasis tylko uniósł brwi, patrząc z powątpiewaniem, ale się nie odezwał.

Rozstali się pod zniszczonym parterowym domem Oasisa, który znajdował się tuż obok sklepu pani Maggie.

Wróciwszy do domu, wszedł do kuchni, by zrobić sobie herbatę i stanął jak wryty, przerażony jej wyglądem. Cały blat był ubrudzony czymś pomarańczowym. W zlewie znajdował się stos naczyń, na kuchence brudna patelnia i garnek. Na stole stały puste butelki, kieliszki, szklanki i talerze, a na podłodze było pełno odcisków butów. Widocznie Tobiasz musiał zaprosić paru znajomych podczas jego nieobecności. Zniesmaczony, starając się niczego nie dotykać, wziął czystą szklankę i zrobił sobie herbatę.

Idąc do pokoju, nie zauważył rozlanego na linoleum oleju i poślizgnął się na nim. Hałas, jaki zrobił, lecąc do tyłu, a przy okazji tłukąc szklankę, był ogromny. Kucnął i zaczął zbierać odłamki szkła, gdy do kuchni wpadł zataczający się Tobiasz.

— Co ty, do jasnej cholery, wyprawiasz!? — wrzasnął.

Harry spojrzał w górę i ujrzał Tobiasza ubranego jedynie w spodnie od piżamy, który zdenerwowany zbliżał się w jego kierunku. Cofnął się odruchowo, lecz mężczyzna w dwóch krokach był przy nim i jedną ręką podciągnął go za kołnierzyk koszulki do pozycji stojącej. Nie sprawiło mu to najmniejszego problemu, co Gryfon zauważył z rosnącym niepokojem, po czym z całej siły uderzył go otwartą rękę w policzek. Kawałek szklanki, którą trzymał Harry wypadł mu z dłoni i uderzając o podłogę, potłukł się na jeszcze drobniejsze części.

— Przepraszam! Poślizgnąłem się! — Tłumaczył się, coraz bardziej przestraszony i zdezorientowany chłopak. Próbował się wyrwać, co tylko bardziej rozjuszyło Tobiasza, bo uderzył go po raz drugi. Tym razem pięścią.

Harry poczuł w ustach smak krwi.

— Przepraszam! Naprawdę nie chciałem. Puść mnie! — Prosił teraz już przerażony chłopak, jednocześnie nadal próbując się wyrwać.

— Czy ty, kurwa, nie potrafisz uszanować tego, że jutro muszę wstać do pracy? Chyba muszę za coś cię utrzymać!? — Tobiasz odepchnął go i Harry z impetem uderzył plecami o ścianę. — Za dobrze masz i robisz, co chcesz! Jak nie dajesz spać innym, to też będziesz chodził niewyspany. Rano jak wstanę, ma tu być błysk. W całym domu. Jak nie, to jutro ci tak wleje, że nie będziesz w stanie usiąść do końca wakacji — zagroził, odwracając się. — Zrozumiałeś? Wszystko ma świecić! — powtórzył jeszcze, zanim wyszedł.

— Tak — odpowiedział cienkim głosem Harry, wycierając zakrwawioną brodę.

Ze łzami w oczach, które próbował pohamować i pociągając nosem, wziął się za sprzątanie.

Wygrać Wojnę: PokrewieństwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz