- Przyniosę wam rzeczy, które zostały po Camille. - odparł Raphael, gdy wrócił do łowców. - ale rozmowa jest wykluczona.
- Jej rzeczy? - powtórzyła rozbawiona Clary. - to nie jest rodzaj książki, którą czytałabym w wolnym czasie.- sarknęła sarkastycznie rudowłosa.
- Przykro mi, ale to jedyne, co mogę dla was zrobić. - odparł wampir bez krzty śmiechu.
- Powinniśmy być sojusznikami. - powiedziała niepocieszona Isabelle.
- Moglibyśmy być, ale nie teraz, póki jedna z was może przyczynić się do naszej zagłady, a po za tym Nocni Łowcy nie powinni się wtrącać w sprawy Dzieci Nocy. - oparł nonszalancko. - możesz iść po sprawiedliwość do Clave, ale wampiry podlegają mnie. Camille zostanie tam, gdzie jest. - dokończył twardo.
- Popełniasz błąd. - powiedziała również pewnie siebie Clary.
Tymczasem Jace wraz z Alec'em jeszcze przed rozmową na osobności Simona i Rapehael'a dostali telefon od Luke'a, że namierzają wraz ze stadem Hodge'a. Jace natychmiast ruszył do alfy a Alec z racji, że nie mógł już słuchać zbędnych słów wampira to również zdecydował ruszyć w ślad za przyjacielem.
Teraz oboje kręcili się po okolicy poszukiwań wilkołaków. Przyjaciele rozdzielili się. Alec ruszył w stronę otwartego placu, natomiast Jace wybrał kierunek z żywopłotami oraz wysokimi drzewami. Nagle dostrzegł jak znajoma blond czupryna mknęła mu przed nosem. Natychmiast ruszył w kierunku muru, za którym chował się przed wilkołakami Hodge. Jace ruszył od przeciwnej strony i chwycił go agresywnie za ramie, przygwożdżając go tym samym do zimnego betonu.
- Gdzie to jest? - warknął groźnie Jace.
- Jace... obawiam się, że się spóźniłeś. - spuścił wzrok a Wayland poluzował uścisk. - Valentine ma już Kielich.
Hodge, wykorzystując zelżony ucisk chłopaka natychmiast odepchnął go od siebie. Jednak Jace czujnie opanowując sytuację, nie dopuścił do ponownej ucieczki swojego byłego mentora. Złapał go w pasie i przewrócił na ziemię, od razu zaczął okładać go pięściami.
- Jak mogłeś? - zapytał rozjuszony Wayland.
Hodge kopnął Jace'a w brzuch i przetoczył się na bok, po czym wstał na równe nogi. Jace szybko otrząsnął się po ciosie i już stanął pewniej na ziemi, uginając delikatnie kolana. Starkweater czuł na plecach wciąż chłód betonowej ściany. Rzucił wyzywające spojrzenie Jace'owi.
- Tylko tak mogłem odzyskać wolność. - odezwał się Hodge. - byłem uwięziony wystarczająco długo.
Zaczęli krążyć wokół siebie.
- Uwięziony? - podniósł zdziwiony Jace brwi. - Byłeś naszym nauczycielem, traktowaliśmy cię jak rodzinę! Kochaliśmy Cię! - odparł wściekły chłopak.
- Rodzina? Rodzina? - powtórzył Hodge owe słowo niczym mantrę. - Lightwoodowie zawarli umowę, a ja zapłaciłem za zbrodnię, której oni się dopuścili. Nie widzisz tego!?Byłem ich więźniem! - stanął w miejscu. - Po za tym... bądźmy realistami. Nie pokonasz mnie. - odparł pewny siebie. - To ja cię wszystkiego nauczyłem. - uśmiechnął się chytrze pod nosem i wyciągnął ostrze, szykując się do ataku.
- Niezupełnie, Hodge. - odparł zdeterminowany Jace i rzucił się na przeciwnika. Jednak Hodge, jakby przwidując ruch Jece'a uchylił się spod jego ostrza i odbił cios. Szczęk noży odbił się echem. Wayland nie dopuszczając zbyt długo ostrza byłego mentora przy swoim, mocno wymierzył mu kopnięcie w sam środek brzucha. Ten od razu zgiął się w pół i zrobił kilka kroków w tył. Jednak szybko otrząsnął się i wymierzył chaotyczny atak nad głową Jace'a jednak ten zdążył się uchylić i uderzył go rękojeścią w twarz. Ten w szoku opuścił broń i ponownie mimowolnie wykonał kilka kroków w tył. Jace również pozbył się ostrza i w ten sposób przeszli do walki wręcz. Natychmiast przyłożył mu pięścią w żebra, Hodge jeszcze nie zdążył przygotować się na następny cios po poprzednim, dlatego więc ponownie zgiął się warcząc z bóli w tym starciu. Tracił równowagę, a Jace widząc to wykorzystał jego chwilę słabości i wymierzył mu cios prosto w twarz. Ten upadł. Jace doskoczył do niego i dzikim refleksem chwycił swoje ostrze i rozciął dłoń ówczesnemu mentorowi. Ten krzyknął gorzko z bólu i skaleczoną kończynę przycisnął do piersi. Hodge posłał mu zbolałe i litościwe spojrzenie, ale nie mógł znaleźć ani krzty skruchy w jego spojrzeniu. Jego oczy były przesiąknięte bezlitością, wobec tego Jace uniósł wyżej ostrze by zadać śmiertelny cios przeciwnikowi. Hodge zamknął oczy, będąc gotowym na kolejną falę bólu i spotkanie ze śmiercią. Ale żadne z nich nie nadeszło.
- To koniec!- usłyszał wrzask Alec'a, który brutalnie z niezwykłą siłą odepchnął przyjaciela od Hodge'a.
- To nie jest jeszcze koniec. - wskazał Jace na brodacza. - jest zdrajcą. Musi za to zapłacić. To on musi być osądzony a nie Beth! - warknął zły blondyn.
- Prawie go zabiłeś, Jace! I nie waż się mieszać jej do tego! - sarknął wściekły czarnowłosy.
- Może powinienem! Przeszedł na stronę Valentine'a! - Jace wciąż krzyczał. - Już raz Clave mu odpuściło i spójrz tylko do czego to doszło. - Jace próbował się wyrwać z uścisku Alec'a ale ten nie miał zamiaru go puszczać.
- Co zamierzasz zrobić? Zabijesz każdego byłego członka Kręgu? Nawet własnych rodziców?
- Robert i Maryse nie są moimi rodzicami. - warknął groźnie Jace.
- To ty tak myślisz! - podjął wysoki łowca. - Wychowali cię! Są twoimi rodzicami! - puścił blondyna, a ten podszedł do murku, przy którym dorwał Hodge'a i oparł czoło próbując wyrównać oddech. - Po prostu się uspokój.
- W Idyrisie czeka na ciebie loch. - odezwał się Luke, który do tej pory milczał i trzymał zdrajcę, by ten ponownie nie zbiegł im sprzed oczów. Ciemnoskóry alfa rzucił znaczące spojrzenie Alecowi i we dwoje ruszyli z Hodgem, zostawiając Waylanda w tyle.
Ten tylko rozejrzał się jak daleko są jego przyjaciele i podniósł z ziemi pierścień, który wypadł zdrajcy. Założył go na palec. Rozglądał wszędzie się w poszukiwaniu Valentine, jednak nigdzie go nie dojrzał.
- Miło Cię widzieć Johnathanie. - nagle odezwał się za głos za blondynem. Jace natychmiast odwrócił się do źródła odgłosu i ujrzał hologram Valentina. - domyśliłem się, że znajdziesz Starkweater'a. Dobrze cię wyszkoliłem.
- Nie znasz mnie. - warknął w jego stronę Jace.
- Wychowałem Cię. Za bardzo się nie różnimy.
Jace skrzywił się na jego słowa i opuścił wzrok.
- Hodge na to zasłużył. - spojrzał na ojca. - Ty zabiłeś niewinnych ludzi. Ja nigdy tego nie zrobię.
- Jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu. Clave nas zawiodło. Zawiodło całą ludzkość, ale wiesz o tym tak samo jak ja. Każdego dnia demony stają się coraz silniejsze. Nie wystarczy Łowców by je zwalczyć, ale ja znalazłem lekarstwo na to niedopatrzenie. - powiedział wypinając dumnie pierś.
Jace zmarszczył brwi gdy ujrzał przygarbioną i otępiałą blondynkę z opuszczoną głową. Nie poznał jej od razu, dopiero zmroziło go po chwili, gdy dotarło do niego kim ona jest.
- Beth? - zapytał, nie mógł uwierzyć jak ona wyglądała. Na dźwięk swojego imienia uniosła głowę i bez słowa z rozchylonymi ustami spojrzała swoimi pustymi oczami na niego. Czerni jej gałek przeraził go, momentalnie w jego kącikach oczu pojawiły się łzy a jego pięści mimowolnie zacisnęły się w pięść. - Co jej zrobiłeś? - zapytał groźnie, wciąż nie mogąc oderwać wzroki od bladości jej cery.
Jednak Valentine na jego pytanie głośno się zaśmiał. - Przyjdź do mnie i się przekonaj. Przyjdź a wraz z siostrą będziesz mógł naprawić błąd Clave. Pamiętaj, strata jest dopuszczalna kiedy alternatywą jest całkowicie wyginięcie. Razem wykorzystamy potencjał Annabeth i Kielicha i ocalimy świat. - powiedział doniośle.
- O tak, przyjdę po Ciebie. Mamy niedokończone sprawy. - odpowiedział i zdjął pierścień z palca.
Valentine strzeż się...
NOTATKA OD AUTORA
I tak jak obiecałam. Wstawiam kolejny! Na dziś to tyle ale jutro możecie się czegoś spodziewać a tymczasem piszcie co sądzicie!
Nie zapominajcie się uśmiechać! (◍•ᴗ•◍)❤
VM
CZYTASZ
Angelic Destiny | Alec Lightwood [2]
FanfictionBOOK TWO OF ANGELIC TRILOGY Annabeth Lynn tym razem musi znieść decyzję Clave, wobec czego zobowiązana jest udać się do stolicy Nocnych Łowców by zapieczętować swój los na ławach rady. Jednak jej przeznaczenie po raz kolejny nie układa się tak jak...