W holu Instytutu echem rozchodziły się nerwowe i szybkie kroki Aleca. Szedł bardzo sprawnie z zaciśniętymi pięściami i nie zwracał nawet na nawoływanie swojej siostry z głębi korytarza. Isabelle miała problem nie tylko zwrócić na siebie uwagę swojego brata ale również aby go dogonić. Zrównała swoje kroki z nim dopiero przy centrum dowodzenia.
- Jakieś wieści od Clave? - zapytał starszy z rodzeństwa, kompletnie ignorując towarzystwo Izzy.
- Jeszcze nie, a dobijamy się od czterech godzin. - powiedziała Lydia. - Coś się dzieje. - dodała po chwili.
- Magnus powiedział, że Clave nadal nie wycofało zarzutów w kierunku Beth i szuka potwierdzenia swoich przypuszczeń i być może przez to utrudnia ze sobą kontakt. - odezwała się w końcu Isabelle.
- Martwię się. Sama widziałaś ją... - lekko załamał się głos czarnowłosemu.
- Beth nie była sobą. Znajdziemy ją i dowiemy się co zrobił jej ten drań. - szybko przerwała mu siostra.
- Nie czuję Jace'a przez więź Parabatai. Nie wiem jak ich zlokalizujemy. - powiedział z zrezygnowaniem mężczyzna.
- Alec, znajdziemy ich. - zapewniła twardo czrnulka. - Po aresztowaniu Hodge'a powiedział, że Valentine jest na statku. Dalej muszą być na wodzie.
- Pokaż drogi wodne Nowego Jorku. - zwrócił się Clary do Lydii. Wszyscy skierowali wzrok na rudowłosą. Nikt nie zwrócił wcześniej na nią uwagi. Nawet nikt nie był pewien w którym momencie dziewczyna weszła do pomieszczenia. Lydia tylko przytaknęła jej.
Jednak Alec nie mógł stać tak bezczynnie. Westchnął głośno i ruszył na środek.
- Dobra, słuchajcie! - zwrócił na siebie uwagę wszystkich obecnych. - Całodobowa obserwacja Hudson i East River. - rozkazał i spojrzał na dwóch Nocnych Łowców stojących obok siebie. - Wy, znajdziecie coś dziwnego to od razu meldujecie to mi.
- Mam to pod kontrolą Alec. - odpowiedziała niezadowolona z podejścia czarnowłosego.
- To dlaczego jeszcze ich nie znalazłaś? - warknął groźnie Alec.
- Nie zapominaj, że Beth jest zbiegiem. I z tego co widzę współpracuje z Valentinem i utrudnia nam odnalezienie Jace'a. - odpowiedziała wyniośle.
- Beth nie jest żadnym zdrajcą. - ponownie warknął rozłoszczony słowami blondynki.
- Skąd masz pewność? Skoro Clave wydało decyzję to być może podejrzewali to już wcześniej? Nie uważasz, że pojawienie się tej przybłędy kompletnie rozregulowało waszą postawę i funkcjonowanie w Instytucie? - zapytała.
Alec na jej słowa zacisnął pięści. - Jak ty możesz tak mówić. Ona nie jest sobą! Ten drań coś jej zrobił! - powiedział podnosząc głos. Po czym wypuścił gwałtownie powietrze i odwrócił się z zamiarem wyjścia. Nie mógł słuchać tego wszystkiego.
- A po za tym jaką masz pewność czy nie wynosiła już wcześniej stąd informacje może nie jest pod żadnym jej wpływem? Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że tak szybko odnalazła się w towarzystwie Valentine'a? - dodała kąśliwie widząc rekację czarnowłosego.
Lightwood słysząc to, powoli odwrócił się w kierunku Brandwell i zacisnął zęby.
- Nie widziałaś jej, więc nie masz prawa tego ocenić. - powiedział twardo. Westchnął już kolejny raz i już miał wychodzić gdy zdał sobie sprawę z pewnej kwestii. - Ty! - wskazał na swoją rozmówczynię. - Ty od początku to planowałaś. Od początku chciałaś jej się pozbyć. Lepiej powiedz co nagadałaś Clave, że nie ma z nim kontaktu. A może komunikujesz się potajemnie i o niczym nas nie informujesz? - Alec mówił to z zacięciem w głosie coraz to bardziej zbliżając się do Lydii. - To ty od razu wydałaś wyrok na Beth. Ale dlaczego? Wytłumacz to. Natychmiast. - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Nie muszę Ci się z niczego spowiadać. Dalej jestem głową Instytutu. Nie zapominaj z kim rozmawiasz. - Alec prychnął na jej słowa.
- Ależ wiem z kim mam do czynienia. Jedynym zdrajcą w tym miejscu to jesteś ty. - Warknął Alec. - Oto z kim mamy do czynienia! Głowa Instytutu, która knuje potajemne intrygi! - tym razem czarnowłosy powiedział to głośniej tak aby wszyscy obecni słyszeli. Zadziałało. Wszyscy zwrócili uwagę na wymianę zdań Lightwooda z Lydią.
- Jak śmiesz. Odejdź. - syknęła.
- A co? Na mnie też wydasz wyrok? - zapytał z przekąsem.
- To nie była prośba. Masz odejść.
- Świetnie! Nie mam zamiaru dalej z Tobą rozmawiać. - warknął. - Uważajcie, bo was też moż czekać osąd Clave z rąk naszej cudownej głowy Instytutu. - zwrócił się do reszty i wyszedł nerwowo z pomieszczenia.
Zacisnął dłonie ponownie w pięści. Obiecał sobie, że odnajdzie Jace'a oraz Beth. Miał tylko nadzieje, że na nic nie będzie jeszcze za późno.
Jeszcze wtedy nie wiedział, jak bardzo wszystko zacznie się komplikować i jak bardzo pomylił się...
Cień przepowiedni nie tylko krążył nad Annabeth ale także nad nim samym.
***
Szum wody dobiegł do umysłu Beth. Nie mogła uwierzyć, że słyszy coś zupełnie innego niż ciszę. Czuła jak jej ciało wiruje jakby się nad czymś unosiło. Nie mogła uwierzyć w to, że cokolwiek czuła. Mogła swobodnie zamrugać powiekami. Ale tylko tyle.
- Beth? - ujrzała blond czuprynę Jace'a. - To ty. - uśmiechnął się na widok prawdziwych oczu blondynki. Dziewczyna chciała coś powiedzieć ale nie mogła otworzyć nawet ust.
- Wiem, spokojnie. Tylko na chwilę wróciłaś. - wskazał na swoją dłoń. Dopiero wtedy zauważyła jak złota łuna unosi się wokół jego palców, które były dociśnięte do jej barku. - Nie mamy za dużo czasu bo Valentine zaraz wróci. Ale słuchaj, jesteśmy na statku. Znajdę jakieś wyjście żeby stąd uciec. - powiedział a Beth już czuła jak powieki robią jej ciężkie a szum wody oddala się.
- Nie zostawię Cię. - tyle zdążyła usłyszeć zanim ponownie objęła ją pustka.
Blondyn puścił bark blondynki.
- Zabiorę Cię stąd. Obiecuję - powiedział twardo. Ale ona już tego nie mogła usłyszeć.
Nagle zjawił się Valentine. Zmarszczył brwi by zaraz po tym uśmiechnąć się szeroko.
- Jak tam moje dzieci? - zapytał z ogromnym uśmiechem.
NOTATKA OD AUTORA
No i mamy kolejny! Ja go tu tylko zostawię i zapowiem, że następny pojawi się jeszcze w tym tygodniu!
Trzymajcie się!
VM
CZYTASZ
Angelic Destiny | Alec Lightwood [2]
FanfictionBOOK TWO OF ANGELIC TRILOGY Annabeth Lynn tym razem musi znieść decyzję Clave, wobec czego zobowiązana jest udać się do stolicy Nocnych Łowców by zapieczętować swój los na ławach rady. Jednak jej przeznaczenie po raz kolejny nie układa się tak jak...