Rozdział dwunasty, w którym płanetnik wpada z deszczu pod rynnę

16 2 1
                                    


- Możejko chciała przejść do etapu terrorystycznego, aby Kapituła wreszcie nas wypuściła. Ja szukałam innej drogi – powiedziała wreszcie Kalina, gdy uznała, że jej gość wchłonął widok z całym jego sensem. – Uwarzyłam Axis Mundi. Odnalazłam Drzewo na Chortycy. A potem urwałam jedną z gałązek. Będę zawsze pamiętać dotyk tego drewna, twardego, lecz jedwabistego w dotyku. Było wilgotne nawet długo potem, gdy normalne gałęzie dawno by już uschły. Urwałam ją dokładnie o północy, ponieważ tylko wtedy otwierają się wszystkie wrota między światami. Nie musiałam jednak nawet zastanawiać się, jak wrócić do Niemagicznego. Po prostu w jednej chwili Drzewo zniknęło, a ja znalazłam się na Chortycy Niemagicznej.

- Ty – wyszeptał bladymi wargami Swętek – to ty spowodowałaś Katastrofę!

- Katastrofę? A jak nazwiesz sytuację, gdy na Niemagicznej Ziemi umiera miliard ludzi? – odgryzła się lodowato zaklinaczka. – Nazywasz Katastrofą utratę waszego śmiesznego mikro wymiaru, w którym się schowaliście?

- Naszego, waszego. Nie możesz się zdecydować, po której stronie jesteś, co?

- Kpij sobie – prychnęła czarownica. – Przewiozłam złotą gałąź ponad tysiąc kilometrów, przemyciłam przez ukraińską granicę i ukryłam przed służbami w Polsce. Inaczej by mi ją odebrano, a ja nic bym nie uzyskała. Wreszcie nawiązałam kontakt z komórką ABW, która zajmowała się kontaktami z Horpyną. Jakimś cudem przekonałam ich, że nie jestem agentką Dragomiery i że naprawdę chcę im pomóc. Wiesz, oni nie są idiotami. Nawet jeśli dotąd nie wiedzieli o przepowiedni Gęślarki, bombardowali Horpynę pytaniami, czy Akademia Twardowskiego zamierza coś zrobić. Magiczni ich zbywali i na tamtym etapie panowała taka przyjaźń, że na widok półksiężyca niektórzy z nich chcieli strzelać bez ostrzeżenia. Jednak jakoś mi zaufali. Oddałam im gałąź. Obecnie wytwarza się z niej lekarstwo. Uratowałam miliardy ludzi, płanetniku, więc nie nazywaj tego Katastrofą, kurwa twoja mać!

Swętek odwrócił wzrok od mozaiki.

- To jak, Nobla już ci dali?

- Na razie nie mogę oficjalnie odzyskać opieki nad własnymi dziećmi – odpowiedziała gorzko Kalina, której gniew już opadł. – Pamiętaj, że formalnie nie żyję. A państwo nie może formalnie przyznać opieki obcej kobiecie. Musiałabym zabić byłego męża, jego krewnych i wystarać się o adopcję, a nie chcę mieć tego na sumieniu.

Nagle stawy, korty i stajnie nabrały innego sensu. Coś dawno zapomnianego ścisnęło Swętka za gardło.

- Co ze mną zrobisz? – zapytał po chwili ciężkiego milczenia.

- Cóż, nie wszyscy dostają wybór. O ile rozumiem, szukałeś tylko odpowiedzi. Jesteś niegroźny. Masz legalne dokumenty i mieszkanie. Opcja więzienia lub szpitala oczywiście istnieje... jeśli boisz się o swoją przyszłość. Jednak jestem w stanie ci zaufać, że wrócisz do Krakowa i będziesz dalej żyć po cywilnemu.

- Wypuszczasz mnie?

- Tak. Musimy tylko zawrzeć koleżeńską umowę, że zamkniesz swoje śledztwo i przestaniesz zawracać głowę Ruczajowi. To naprawdę nietakt włamywać się do jego domu po nocy. Na dodatek z nową dziewczyną.

- Ja bym ci odstrzelił łeb – dodał konwersacyjnie Dobrzański.

- Czyli to jest koniec? Magia nigdy nie powróci? Muszę iść do pracy do Tesco, tak?

- Chcesz się tu zatrudnić zamiast tego? Możesz czyścić baseny lub robić proste prace w ogrodzie.

- Pamiętaj, jest zawsze psychuszka i pierdel – dorzucił Dobrzański zachęcającym tonem.

Polowanie na ocalałychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz