Rozdział piąty, w którym brzydka prawda wychodzi na jaw

13 2 0
                                    


Uniknąwszy odkrycia w zielniku, Neokadia podążyła do kuchni, bo po samej kawie nieco jej się zgłodniało. Tam spotkała Witosławę Herb, zwaną przez uczniów czule Wicią z powodu łagodnego usposobienia. Jej uczennice smażyły właśnie jajka, a potem miały zamiar udać się na sukiennicki targ z nalewkami ziołowymi. Neokadia postanowiła do nich dołączyć. Uwielbiała Magiczny Kraków.

Spędziła uroczych kilka godzin w mieście. Pomagała przy straganiku, oglądała towary wyłożone przez kupców na kamiennych ławach. Rzuciła grosik wędrownemu muzykowi umilającemu czas targowy grą na lutni. Poszła do piekarni po gorące rogale z masłem i konfiturą wiśniową. Po namyśle postanowiła odżałować trochę kieszonkowego wypłacanego jej przez mistrzynię Gordonę na pachnące olejki. Gdy po południu dotarły znów do budynku Akademii, wystarczyło odświeżyć się lekko i wetrzeć wonności w skórę i włosy. A potem zażyć odpoczynku i czekać.

Jednak Rusłan nie zjawiał się. Ani po obiedzie, na który podano zupę rybną i gulasz z leśnych grzybów, ani później, gdy lekcje już na pewno ustały, a zmęczone Mistrzynie oddawały się odpoczynkowi. Zdenerwowana Neokadia postanowiła przejść się do swojego wybranka osobiście i przypomnieć mu o porannej umowie.

Zastała go mokrego jeszcze po kąpieli. Owinięty niedbale w haftowany szlafrok, ćmił fajkę na balkonie. Nie wyglądał na kogoś, kto się gdziekolwiek spieszy, jednak widok jego jasnego ciała i potarganych, wilgotnych włosów sprawił, że chuć kazała czarownicy natychmiast przymknąć na to oko.

- O, nie zapukałaś – stwierdził raczej niż zapytał. Neokadia bezceremonialnie usiadła obok niego na ławie. Z balkonu Rusłana rozciągał się widok zaledwie na zarośla otaczające podzamcze, jednak jemu zdawało się to nie przeszkadzać. Nie lubił gwaru miasta.

- Widzę, że dzisiejsza lekcja naprawdę cię pochłonęła – nekromantka pozwoliła sobie na złośliwość.

- To prawda. Zuzanna opowiadała o wywarze Axis Mundi pozwalającym odnaleźć kamień Ałatyr na Chortycy. No wiesz, tam, gdzie rośnie Drzewo Życia.

- Warzyliście Axis Mundi? Dziś?

- Nie, no co ty! Wiesz, jak trudno w tych okolicach dostać bagniak? A bez niego się nie obędzie. Sól morską można zastąpić kamienną, krew czarnego kozła obskoczy czarna kura, nawet włosy topielca się załatwi jakoś, ale ten cholerny bagniak... rośnie na mszarach i torfowiskach nad Dnieprem, a nie ma zastosowań kulinarnych, więc...

- Rusłan – przerwała mu wreszcie – byliśmy umówieni.

Uciekł wzrokiem, wciąż ssąc nerwowo fajkę.

- Miałem ci coś powiedzieć, wiesz. Ale bałem się, jak zareagujesz...

- Na pewno źle reaguję na nieszczerość. I tchórzostwo.

- Posłuchaj, jesteś piękną dziewczyną. Bardzo miło wspominam wszystko, co się między nami zdarzyło. Tylko, widzisz... - znowu urwał. Neokadia czuła, jak jej krew zamienia się w bulgoczący wrzątek.

- Co wreszcie, do cholery?

- Spotykam się z Laryssą.

Cisza opadła między nich jak ostrze katowskiego topora.

- Dawno? – spytała lodowato nekromantka.

- Nnnnie. Jakiś tydzień, dwa...

Neokadia podniosła się z ławy blada niczym duch powstający z grobu. I z podobną, mniej więcej, miną. Zgarnęła za sobą sukienkę pogardliwym gestem, pokazała kochankowi wyprostowane sztywno plecy i najdostojniej jak mogła wyszła z komnaty. Po drodze w jej oko wpadł podręcznik Driakwie wpływu. Bez namysłu wzięła go ze sobą. Niech się głupek tłumaczy Mistrzyni.

Nie pamiętała, jak dotarła do swojego pokoju i czy spotkała kogoś po drodze. Padła na łóżko, gniotąc najlepszą sukienkę. Ciałem wstrząsnął kilka razy zdradziecki szloch, podobny do wzbierającej erupcji wulkanu. A potem jak wulkan wreszcie wylał, rozmazując makijaż. Zacieki węgla spłynęły po policzkach i szyi, pobrudziły dekolt. Zezłoszczona Neokadia ściągnęła suknię, by komfortowo ryczeć w samej tylko halce.

Nawet nie zauważyła, kiedy za oknem zapadł zmrok. Ruta przyszła miauczeć i ocierać się o twarz studentki, bo przyszła jej pora karmienia. Młoda czarownica wstała niechętnie, umyła twarz, przebrała się w ubranie robocze: powycierane płócienne spodnie i zgrzebną lnianą koszulę. Koniec romantycznych złudzeń, czekała skrzecząca rzeczywistość. Nakarmić kota, napisać zaległy esej, oporządzić bałagan w pomieszczeniu, zanim wróci Gordona.

Kiedy wychodziła, jej wzrok padł na książkę porwaną z komnaty Jeskowa.

- Daj mi chwilę, Rutka.

Eliksiry miłosne zajmowały znaczną część podręcznika, ale większość była na poziomie trudności dla dziewczyny nieosiągalnym. Jedyny srebrny kociołek w zamku posiadała mistrzyni Brzozowska, a ona na pewno nie pożyczy go adeptce nekromancji. O pawich piórach i skrzelach utopca też można było zapomnieć. Jedyną nadzieję budził przepis na Maść Telniczanki. Słynna uwodzicielka radziła ściąć sierpem o północy kwiaty naparstka i werbeny, zalać je na całą noc olejem z ostropestu, zetrzeć na masę, dodać miodu spadziowego (dopisek na marginesie: można zastąpić lipowym, WH), tak przygotowane mazidło rozprowadzić w czasie nowiu księżyca na stopach ukochanego szepcząc imiona leśnych duchów, a wybranek odczuje niepowstrzymane pragnienie podążania za tą, co rytuał odprawiła. Neokadia nie miała naturalnego talentu do zielarstwa, ale co jej szkodziło spróbować? Decyzję o tym, czy ogarniętego urokiem Rusłana zechce przyciągnąć do łona czy zjadliwie wydrwić, zostawiła sobie na później.

- Miaaaaaau – rozdarła się Rutka. Była ulubienicą Gordony i znała swoje prawa.

- No już!

Olej z ostropestu oraz miód spadziowy były w kuchni. Gorzej z kwiatami. Neokadia bała się naruszyć zielnik Horpyny, na dodatek furtkę zamykano na noc. Pozostawały łowy na dzikiej łące w zaroślach podzamcza, dokładnie tam, gdzie wychodził balkon Rusłana. Cóż, trudno, pozostawało mieć nadzieję, że nie zamierza akurat wyglądać przez okno, gdy jego była plądruje krzaki.


- Poszłaś tam dokładnie o północy? – przerwał Swętek z nagłym ożywieniem.

- Tak, przecież trzymałam się przepisu. Ba, niosłam książkę pod pachą, gotowa konsultować się z tekstem na bieżąco.

- I co stało się dalej?

- Kiedy zanurzyłam się w zarośla, ogarnął mnie mocny zapach łubinu. Pomyślałam wtedy, że to jeszcze na niego za wcześnie. I nie widziałam nigdzie kwiatostanów, ale w końcu było ciemno. Zakręciło mi się w głowie. Musiałam usiąść na ziemi. Nie pamiętam, co było dalej. Obudziłam się na Plantach.

- Czy Planty nie znajdują się dokładnie tam, gdzie powinien być zagajnik? Nie byłem w Akademii wiele lat.

Neokadia spojrzała w magnetyczne oczy latawca i pomyślała, że coś w tym jest. Nigdy nie zastanawiała się nad topografią Magicznego Krakowa w stosunku do Niemagicznego.

- Możemy się tam przejść jutro, po mojej pracy.

- W porządku. A potem jedźmy na Zakrzówek.

- Jesteś pewien? Ten facet mówił...

- Wiem, słyszałem. Ale ja nie zamierzam rezygnować tak łatwo. 

Polowanie na ocalałychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz