Rozdział 6

138 10 45
                                    

* Lorenzo*11maj2020

Jako drugi i ostatni dzień weekendu, niedziela zaczęła się dość ponuro. W podobno słonecznym i ciepłym Ashland, w maju zaczął padać deszcz.

Usiadłem przed oknem na podłużnej pufie i przyglądałem się kroplom spływającym po szybie.
W więzieniu nawet tego dobrze nie mogłem obserwować, bo w oknach były kraty, które były w odległości prawieże metra od szyby. Nie miałem też parapetu czy miękkiej kanapy żeby koło tego okna usiąść, więc teraz zdecydowanie z tego korzystałem.

Myślałem o wczorajszym wieczorze. Jak mogłem być tak głupi żeby zabrać ją na wyścigi? Miałem zacząć od nowa, porzucić dawne, nielegalne życie i odciąć się od tamtych ludzi. Teraz nie dość, że Amelia wie, że brałem w nich udział, to jeszcze Anthony uważnie nas obserwował.

Wszystko czym ten chłopak był, to pieprzone kłopoty. Mogłem już być pewny, że za jakiś czas zaatakuje i nie będzie to jednak zwykła kłótnia w której padnie kilka wyzwisk czy bluźnierstw, nie będzie to też jakaś bijatyka. Anthony jest cholernym wrzodem, który nie zapomina niczego, co należy do dawnych czasów. Ten nienawistny dupek jeszcze przyjdzie po mnie, by przypomnieć mi, ile przeze mnie stracił. Zupełnie jakbym nie pamiętał z jakiej sumy pieniędzy ograbiłem go za każdym razem, gdy wygrywałem wyścig. Za każdym razem, gdy wygrywałem dogrywki. I za każdym razem gdy stawiali na mnie o 300% więcej kasy, niż na Anthonego.

Teraz jednak nie była to rozgrywka pomiędzy mną, a nim. Minęło już sporo czasu odkąd stanęliśmy na terytorium wyścigów, byłem pewny, że młokos już zna dokładne dane Amelii. I zamierza je jakoś wykorzystać.

Cholera, przecież nie mogłem wykorzystać tego dnia na zastanawianie się czy Anthony do mnie przyjdzie. Mógłbym pójść do sklepu, kupić jakąś książkę albo nawet kilka! Albo laptop na którym mógłbym oglądać filmy! Nie czekając więc zgarnąłem z półki telefon, stary portfel jeszcze sprzed więziennych czasów i klucze do domu. Udałem się na małe zakupy.

*

Jak zwykle czas trochę mi się przeciągnął, a zakupy zamiast obejmować jedną lub dwie książki obejmowały ich aż pięć! Niosłem je w reklamówce, po przeciwnej stronie w której niosłem pare produktów spożywczych, z których mogę zrobić sobie obiad.

Cieszyłem się jak dziecko niosąc w torbie paczkę mrożonych frytek, warzyw, dużą pizzę, mały chleb, paczkę sera żółtego, butelkę coli i mały napój energetyzujący. Czułem się jakbym miał dostać porządny ochrzan od matki, gdy przekroczyłem próg domu, ale zaraz przypomniałem sobie, że mojej mamy tu nie ma. Że ma mnie głęboko w dupie i że właściwie to jej się nie dziwię.

Nie rozmyślałem nad życiem rodzinnym, którego już nigdy nie będę posiadał i położyłem zakupy na blacie. Otworzyłem napój energetyzujący i od razu wziąłem łyka, by poczuć ten przepyszny, rześki smak.

Usmażyłem garść frytek na oleju, resztę chowając zgrabnie do zamrażarki, na drugiej patelni usmażyłem paczkę mrożonych warzyw. Gdy tak wszystko się smażyło, pochowałem produkty w odpowiednie miejsca i aż nie mogłem znieść, jak w kuchni jest czysto.

Mieszając frytki przedostatni raz, kilka kropel gorącego tłuszczu prysnęło mi na skórę ręki. Syknąłem głośno wyłączając palnik.

-Kurwa. - szepnąłem, zdejmując też z gazu drugą patelnie.

-Chyba wykwintnym kucharzem to ty nie byłeś w poprzednim życiu.

Na dźwięk aksamitnego śmiechu odwróciłem głowę w stronę przejścia do kuchni. Potrąciłem ręką jeszcze na wpół pełną puszkę napoju, który zaczął ściekać z blatu. Amelia urządziła sobie z mojego gotowania niezły pokaz komedii.

Lorenzo (Zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz