Prolog Harrison Carter i New Union

35 4 15
                                    

Cześć wam! Jestem Harrison Carter. Moja matka to Marge Simpson. Nie, nie tamta z serialu Simpsonowie. Chociaż fajnie by było mieć Barta za brata i Homera za ojca. Po prostu tak wyszło, że dziadek Walter nadał jej takie imię. Mój tata na odmianę to Chris Donovan Carter. Marge jest bankierką, a Chris mechanikiem. Dzięki nim tak bardzo interesuję się wyścigami i sam w nich uczestniczę. Jeśli chodzi o wyścigi jako pasja, to tata mnie do tego zachęcił. Korzystając z tego że miał (i jakby co, to nadal ma) niedaleko domu własny warsztat, często oglądałem auta, które naprawiał. Nawet dzisiaj pamiętam wiele z nich. Jednym z moich ulubionych jest Chevrolet Camaro. Okej, fani motoryzacji wiedzą, że jest wiele modeli tego wozu, to sprecyzuję. Chodzi mi konkretnie o Z28. To tamten wóz z okładki. W ogóle kocham auta typu muscle. Między innymi za charakterystyczny ryk silnika. Najbardziej jednak za to, że ostatnio coraz rzadziej spotykam je na drogach, a co za tym idzie stają się coraz bardziej wyjątkowe. Okej, chyba za bardzo się rozgadałem o ulubionych autach i rodzicach, a miałem się tylko przedstawić. Mam 22 lata. Jak mogliście więc policzyć, urodziłem się 27 maja 1991 roku. Moim znakiem zodiaku są w związku z tym Bliźnięta. Jestem pewny siebie (nawet bardzo) i podobny do Johnny'ego Bravo jeśli chodzi o bezpośredniość. Mam 176 cm wzrostu, pochodzę ze stanu Virginia i całkiem przystojny ze mnie gość. Mam gęste brązowe włosy, niebieskie oczy oraz bujna broda i wąsy.* Okazuje się, że nie tylko ja tak uważam. Dziewczyny, które często spotykam, najwidoczniej też uwielbiają mój wygląd. Wspominałem, że mam silne ręce? W takim razie mówię. Było się na siłowni kilka miesięcy, to efekty widać jak na dłoni. Hehehe. Odkładając żarty na bok, pewnie zastanawiacie się, po co kierowcy takiemu jak ja takie ręce? Przydają się do długich zakrętów, a takich w wyścigach nie brakuje. Są właściwie na wszystkich trasach, na których mogłem wystartować. Oczywiście poza nimi jechałem na rowerze i ćwiczyłem inne partie ciała. Dlaczego? Bo chciałem spełnić swoje marzenie o profesjonalnej jeździe Z28. Czy się udało zrobić te dwie rzeczy? Profesjonalizm i jazdę autem moich marzeń traktuję oddzielnie, żeby to było jasne. Czy kobiety doceniły i te cechy mojego ciała? I najważniejsze: czy znajduje się coś, co mnie kręci poza wyścigami? Jasne, że tak. Zakup Z28 z 1972 roku zawdzięczam swojej matce. Z tego, co pamiętam, miałem wtedy urodziny. Kosztował... Oj... Wystarczy dodać, że miałem szczęście, że z pomocą taty udało jej się uzbierać wystarczającą sumę. Bardzo ci dziękuję, mamo! Kocham cię! Jeśli chodzi o dodatkowe zainteresowania, to wspomnę, że lubię oglądać filmy. Zwłaszcza szpiegowskie. Przygody Johnny'ego Englisha, Jamesa Bonda oraz Jacka Ryana... Oglądałem wszystkie z nimi i innymi równie dobrymi w roli głównej i z całego serca polecam! Najbardziej Englisha. W porządku, to chyba wszystko, co powinniście o mnie wiedzieć. Przejdźmy teraz do klubu wyścigowego, dla którego jeżdżę i jestem największą gwiazdą. To New Union Race Club. Amerykanie właściwie od razu powinni wiedzieć, czym jest ten klub, bo jest jednym z najlepszych w kraju. Jest tak popularny, że wielu ludzi próbowało się do niego dostać. Ilu dokładnie? Nie wiem, ale na bank z kilkanaście tysięcy musiało być. Może więcej. Jak można się spodziewać zostanie członkiem New Union nie jest łatwe. Jak wygląda nasz proces inicjacji? Nasz chrzest, że tak powiem? Najpierw taki koleś musi podać na naszej stronie w necie oprócz danych osobowych czasy trzech przejazdów wykręconych na różnych trasach wraz ze stosownym zdjęciem. W ten sposób poznajemy za jednym zamachem potencjał i charakter kierowcy. Jeśli uzyska naszym zdaniem słaby czas lub jest oszustem, odpisujemy mu coś w stylu: adios muchacho. Czyli żegnaj, nie interesujemy się tobą. Jeśli ktoś będzie miał niezły czas i legitne zdjęcie, to zapraszamy go do wyścigu wstępnego, którego (nie)stety zwykle nie przechodzi najlepiej. Głównie dlatego, że ścigają się tam kierowcy, którzy walczą do końca, jeżdżą bardzo agresywnie i nie boją się zadrapać swojego wozu. Tylko nieliczni nadążali za nami i nie kończyli ostatni. Ci są naprawdę dobrzy, ale nadal za słabi na ten klub. Chociaż to nie tak, że kończą tak samo jak większość. Mamy w sumie takie rezerwy, w których mogą się rozwijać i pewnego dnia dostać do elity. Skąd to wiem? Nie, nie dlatego, że kiedyś sam w nich byłem. W swojej próbie byłem drugi. Dowiedziałem się tego od Austina. Opowiadał, że tamtejszy poziom nie odstawał znacząco od tego, w którym jest teraz. Jego skill zaczął się poprawiać odkąd tam trafił. Wygrywał wyścigi raz za razem. Chciałoby się napisać, że coraz częściej, ale inni ludzie też robili postępy. Kiedy w końcu uznał, że jest gotów na dołączenie do elity elity elit, wyzwał na pojedynek Tristana Randalla. Oczywiście to nie było tak, że tak sobie brano pierwszego lepszego na papierze kierowcę. Trzeba było być najlepszym w rezerwach. Poza tym nawet jeśli taki/a byłeś/aś, to nie miałeś prawa tak robić. Odbywało się to na zasadzie, że losowało się kierowcę, który ścigał się w pierwszym klubie, stylowym kołem fortuny. Swoją drogą ta reguła nawet dzisiaj jest aktualna. Byłem wybrany kilka razy i nigdy nie przegrałem starcia o awans. Chociaż raz było blisko. Wracajmy jednak do opowieści Austina. Kiedy tamten się z nim mierzył, był średniakiem w klubie. Nietrudno się domyśleć, że często kończył zawody w środku stawki. Legenda głosi, że kiedyś wygrał wyścig w Kalifornii. Czy ma ziarnko prawdy? Powiedziałbym, że nie. Mało tego, dodałbym, że to nie opowieść powstała pod wpływem narkotyków ani alkoholu. To jest fakt.
Na jego nieszczęście tamto zwycięstwo było tuż przed pojedynkiem w Miami. Dwa okrążenia po trasie w centrum miasta. W nocy. Zarówno Austin jak i jego przeciwnik używali Chevroletów. Tristan miał barwę pasującą do scenerii. Z białymi piorunami po bokach karoserii. Konfrontacje takie jak ten w naszym klubie zawsze zbierają sporą widownię. W tym kolegów z rezerw i pierwszego klubu. W końcu coś takiego nie zdarza się zbyt często. Jak był wynik? Przypomnę, że Austin jest teraz moim kolegą. Tak, wygrał ten wyścig. Chociaż muszę Randallowi oddać, że walczył do końca. Wspomniałem wam o tej rywalizacji, bo to był pierwszy wyścig, który wyzwolił tak skrajne emocje po moim wstępniaku. Pewnie spytacie się dlaczego, więc odpowiadam: Tristan jest moim przyjacielem. Zrobiliśmy razem wiele wspaniałych rzeczy. Między innymi te związane z Jamesem Bondem. Wystarczy powiedzieć, że dostaliśmy się do New Union po sobie. Najpierw ja, potem on. A po odejściu kibiców przytuliliśmy się mając nadzieję, że znowu będziemy się razem ścigać. W ten sposób do klubu dostała się większość moich kolegów, których opiszę później. Austina zresztą też. Pewnie między wierszami domyśliliście się, co się stało z Tristanem: skoro po tym wyścigu miał zamienić się miejscami z moim aktualnym kolegą, to spadł do rezerw. Niestety, wbrew moim nadziejom nigdy nie powrócił do pierwszego klubu. Próbował co prawda walczyć w tych pojedynkach, ale nie dawał rady. Przynajmniej do tej pory. Skoro już tu jesteśmy, to tacy kierowcy w dalszym ciągu dostają/zachowują malowanie New Union na swoje bryki. Poza Tristanem jest wśród nich taki jeden, co walczył w Chicago do samego końca, by do nas dołączyć. Gościu w swoim zielono-białym Chargerze naprawdę wymiatał ze swoją jazdą. Normalnie brał zakręty driftem tak płynnym, że nawet drugi najlepszy kierowca w klubie za nim nie nadążał. Szkoda, że we wstępniaku zajął czwarte miejsce. Gdyby się tylko nie zderzył z poboczem... Ach... Teraz jest tylko gwiazdą rezerw. Mimo to kwestią czasu będzie, gdy się do nas dostanie. Mam nadzieję, że to nie ja się z nim zmierzę. Nie chcę cofać się w wyścigowym rozwoju. Tak... New Union jest miejscem tylko dla najlepszych. Dzięki temu jesteśmy tak rozpoznawalni w Wujku Samie. Zapytacie się w takim razie: kto w ogóle ma szczęście być członkiem elity elity elit? Nie licząc tych z rezerw? Spoko, zaraz się dowiecie, tylko muszę dojechać do motelu w Kalifornii. Umówiłem się tam z kolegami na spotkanie. Tam poznacie ich nieco bliżej. Tak, to zaraz za rogiem w prawo.

Co naprawdę myślę o WSR? - Harrison CarterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz