Rozdział 7

492 32 6
                                    


Przemierzałyśmy złote korytarze w ciszy. Naprawdę starałam się zapamiętać ich rozkład, ale pogubiłam się za piątym zakrętem. Ten pałac był po prostu ogromny, jeszcze większy od Instytutu. Chciałam jakoś zacząć rozmowę, tylko po raz pierwszy nie wiedziałam od czego. Brakowało mi słów, a żona Odyna wydawała się tak zamyślona, że nie chciałam jej niepotrzebnie przerywać. Dopiero, kiedy cisza stała się niezręczna, zapytałam:

— Wiedziała pani, prawda?

Miałam oczywiście na myśli moje istnienie.

— Tak — potwierdziła. — Loki przedstawił mi nawet twoją matkę, była cudowną kobietą. Cierpiał kiedy odeszła i nie mógł cię wychować.

— Rozmawiałam z nim o tym — mruknęłam smętnie. 


Było mi trochę głupio, że tak pochopnie go oceniałam.

— Ale wiele kwestii nadal pozostało niewyjaśnionych — spojrzała na mnie kątem oka, a kiedy chciałam zapytać, co ma na myśli, zatrzymała się przed drzwiami, które (chyba jako jedyne) nie były ze złota. — Oto twoja komnata. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Wybacz teraz, goździku, ale muszę pomówić z tamtymi bałwanami. Tylko nie mów, że tak ich nazwałam — mrugnęła do mnie figlarnie, na co uśmiechnęłam się z rozbawieniem. — Odpocznij. Za trzy godziny ktoś zaprowadzi cię na kolację, potem wybierzemy się na spacer i wszystko mi dokładnie opowiesz.

— Jak sobie życzysz, Wszechmatko — dygnęłam, choć niezbyt mi to wyszło, bo kobieta zaśmiała się. 

Jednak nie był to szyderczy śmiech, tylko pełen rozbawienia i ciepła.

— Wystarczy babciu, albo Friggo — pouczyła mnie.

— Dobrze... babciu — uśmiechnęłam się z ulgą. 

Te wszystkie dworskie tytuły bywały nużące. Wystarczyło, że do królowej Faerie musiałam zwracać się ciągle per Wasza Wysokość.

Frigga zostawiła mnie samą przed drzwiami. Kiedy odchodziła jej suknia szeleściła cicho, co tylko dodawało jej osobie majestatu. Jako jedyna tutaj wzbudziła moją sympatię. Weszłam do swojej komnaty. Miałam wrażenie, że chyba ojciec maczał palce w jej urządzeniu, choć sama nie wiedziałam jak to możliwe. Chociaż, może to on kiedyś tutaj mieszkał?

Pomieszczenie było urządzone dość surowo, przeważała w nim zieleń i czerń, choć znalazła się także odrobina złota. Na wprost drzwi znajdował się kominek, na którym stały dwie eleganckie wazy w odcieniach morskiej zieleni i turkusu. Pomiędzy stał jeden zielony kwiatek. Nad kominkiem wisiał pejzaż w złotej ramie, przedstawiający widok jednego z dziewięciu światów. Przed nim stały dwa welurowe fotele w odcieniu zgniłej zieleni. Po lewej, tuż obok drzwi balkonowych stało ogromne łoże z baldachimem zaścielone zielono-czarną satynową pościelą. Obok stała szafka nocna z ciemnego drewna ze złotym kandelabrem. Po prawej stronie wzdłuż ściany przebiegała pokaźnych rozmiarów biblioteczka, przed nią stało mahoniowe biurko i przyrządy do pisania. Wszystko oświetlało słońce, wpadające zza dużych rozmiarów okna, które miało zielone firany ze złotymi elementami.

Były jeszcze dwa przylegające pomieszczenia, ukryte za dębowymi drzwiami z misternymi zdobieniami. Zdecydowałam zajrzeć do pierwszego po lewej. Okazał się dobrze oświetlonym salonem, gdzie pod ścianą stał rząd szaf, a w kącie ogromne lustro i toaletka. Pośrodku stał turecki ottoman, a po bokach dwie pufy. Natomiast centralną część zajmował szklany stolik, przy którym krzątała się młoda dziewczyna, układając w wazonie czarne róże.

Dziecko boga: Krew nocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz