Chwila dekoncentracji mojego przeciwnika kosztowała go życie. Sprawnym ruchem podcięłam mu nogi i przebiłam pierś, lecz demon, inaczej niż na Midgardzie ku mojemu zdziwieniu, nie zmienił się w pył, tylko w lepką smolistą breję, w której znajdowała się jeszcze czerwona posoka podobna do krwi, lecz inna. Kolejnego z nich boleśnie znokautowałam i korzystając z tego, że znalazł się na kolanach, odbiłam się od niego, po czym zraniłam jego towarzysza w brzuch. Kolejny zasyczał na mnie przeciągle, rozkładając wokół głowy wachlarz kolców, co miało podziałać na mnie odstraszająco, lecz jestem Nocnym Łowcą i takie zagrania mnie nie wzruszają. Podbiegłam doń w kilku krokach i wykonując obrót ścięłam mu głowę.
Mój oddech znacznie przyspieszył. Nic dziwnego, w końcu od jakiegoś czasu mierzę się z asgardzkimi demonami i jak na złość wciąż ich przybywa!
A tak a'propo chyba znalazłam leże demonów.
Hura.
Minusem był fakt, że było ich zdecydowanie zbyt wiele jak na mnie jedną, co pozornie przesądzało wynik tej walki, niestety niekorzystnie dla mnie. Upsik? Ale zacznijmy może od tego jak to wszystko się zaczęło.
Po pamiętnym śniadaniu i rozmowie z przyjaciółmi musiałam ochłonąć i dobrze wszystko przygotować. Willa nie zdziwił fakt, że wyszłam z pałacu przejść się po ogrodzie i znanych sobie ścieżkach, ale to, że zaaranżowałam spotkanie z Myrninem już wprawiło go w zaskoczenie. Od tego dość ekscentrycznego obieżyświata chciałam otrzymać trzy komplety strojów podobnych do tych na Ziemi. Ile można bowiem chodzić w sukienkach, czasem zamieniając je na uprany strój do łowów?! Patrząc z perspektywy czasu, o ile uda mi się przeżyć, była to dobra decyzja, bo po dzisiejszym moja ulubiona skóra na nic się nie zda.
Następnie zajęłam się Sif. Runa niewidzialności, dobry refleks, wiedza z książek i załamanie nerwowe tej wredoty gotowe! Posunęłam się nawet o krok dalej i będąc bardziej bezwzględna podłożyłam w jej komnacie truciznę od Serafima. Jeśli wykorzysta ją tak jak myślę (a na pewno to zrobi) wygraną mam już w kieszeni.
Wracając do swej komnaty zauważyłam, że przy jednej ze ścian w opuszczonym korytarzu ma miejsce dziwny powiew powietrza. Tak trafiłam na zapadnię, dalej na schody, a jeszcze potem: na demony. Ja to mam szczęście, prawda?
Jeden z demonów zasyczał na mnie wyzywająco, szczycąc się swoimi długimi jak mój palec żółtymi kłami, z których leniwie skapywał jad. Podejrzewałam, że była to substancja paraliżująca i jedno jego ugryzienie przesądzi o mym losie. Odskoczyłam od niego jak poparzona, wpadając na, o zgrozo, innego demona, który nie szczędził siły, aby rozerwać mi rękawy od stroju i bardzo boleśnie ranić w ramiona, wyciskając mi jednocześnie łzy z oczu. Gdyby jeszcze tego było mało, kiedy chciałam się odwrócić ranił mnie w klatkę piersiową. Ból był tak wielki, że nie mogłam powstrzymać wrzasku. Zacisnęłam zęby, zduszając łkanie (choć miałam ochotę wyć) i jednym ruchem skierowałam miecz do tyłu, a potem przebiłam mu trzewia.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami zamienił się w breję, która mnie ochlapała. Ciepła ciecz spływała po mych ramionach i klatce piersiowej, a mi obraz zaczął się zamazywać. Cofnęłam się do tyłu raz, potem drugi. Coś uderzyło mnie w głowę, próbując powalić. Zakołysałam się na nogach. Oddech znacznie mi przyspieszył, stał się urywany, ciężko było mi zaczerpnąć tchu. Moją chwilową słabość natychmiast wykorzystano. Zostałam powalona na ziemię. Siła uderzenia wydusiła mi całe powietrze z płuc. Jak przez mgłę widziałam postać, przed którą się rozstąpiły. Widziałam jak przede mną uklękła i palcem starła krew spływającą z mego czoła. Przez moment patrzyła na mnie, a potem cmoknęła z dezaprobatą.
CZYTASZ
Dziecko boga: Krew nocy
FanfictionLudzkość nie wiedziała, że jej losy nie zależą od nich samych. Ani od znanych im bohaterów. Nie wiedziała, że wśród nich krąży ktoś tak niebezpieczny, że sam nie wie o swojej potędze. Nikt nie spodziewał się, że córka boga i Nocnego Łowcy sprawi, że...