Rozdział 3

7.7K 160 104
                                    

Gdy nadeszła godzina osiemnasta, zjadłam kolację z państwem Roberts i małą May, która opowiadała, co robiłyśmy przez ten czas, gdy nie było jej rodziców, a następnie przygotowałam się do wyjścia.

– Cieszę się bardzo, że mam okazję do opieki nad May. – powiedziałam do pana i pani Roberts, kiedy stałam gotowa do wyjścia.

– My się cieszymy, że znalazł się szybko ktoś dobry i ktoś, kogo lubi May. – westchnęła pani Elizabeth. – Dylan, którego już poznałaś... – po feralnym spotkaniu dziś rano, owszem. – ...nie lubi siedzieć w domu i dużo wychodzi. Stąd nie mogliśmy go uprosić, żeby zajmował się siostrą.

Niezauważalnie się skrzywiłam. Niby taki super brat, ogląda bajki z siostrą i sobie miło rozmawiają, ale nie zaopiekuje się nią, wtedy, gdy to potrzebne?

Westchnęłam cicho. Mam nadzieję, że w takim razie nie będzie go niemal codziennie. Nie będę musiała znosić jego towarzystwa i słuchać tego głupiego sposobu, w jaki wymawia moje imię.

– Nie szkodzi. – machnęłam ręką, a na moje usta powrócił uśmiech. – z May dajemy sobie świetnie radę. No i jest Melly.

Gospodarze uśmiechnęli się: pani Elizabeth bardziej, pan Aiden trochę delikatniej.

– Jutro mamy samolot o ósmej rano, chcemy się przed wyjazdem pożegnać z dziećmi. Jako, że jutro jest sobota, możesz wedle umowy przyjść później, o dziesiątej. – wyjaśnił na koniec mężczyzna w okularach.

Skinęłam głową na znak, że rozumiem.

Nagle za kobietą i jej mężem skrzypnęły schody donośnie i wszyscy spojrzeliśmy w tamtą stronę. May stała na krańcu schodów, ubrana w swoją żółtą piżamkę w stokrotki, a za nią wyglądała głowa suczki.

Jaki przeuroczy widok...

– Jutro też przyjdziesz, prawda? – spytała czarnowłosa.

– Oczywiście, że tak. – potwierdziłam z radością.

Mała skinęła głową i z uśmiechem powiedziała wszystkim dobranoc i pobiegła z powrotem na górę.

– Nie biegaj po schodach, May! – zawołała łagodnie za nią pani Roberts.

Pożegnałam się z mężczyzną i kobietą, po czym wyszłam z domu. Był piękny zachód słońca i niebo pokryło się złocisto-czerwonymi barwami. Odetchnęłam rześkim, wieczornym powietrzem i poprawiłam ramiączka plecaka.

– I co, zostajesz? – usłyszałam nagle pytanie.

Otworzyłam zaskoczona oczy i zobaczyłam po lewej, na podjeździe niebieskie Mitsubishi i opartego o nie Dylana, z papierosem między palcami.
Nie widziałam go po tym, jak zostawił mnie i May w salonie, ale teraz miał na sobie ciemne jeansy, w biodrach przewiązane czerwoną koszulą w czarną kratę, białą, zwykłą koszulkę i skórzaną kurtkę. Miał zmęczony, ale zaciekawiony wyraz twarzy i był dużo spokojniejszy, niż rankiem.

Podniósł papierosa do ust, zaciągnął się powoli, po czym wypuszczając dym z płuc, rzucił niedopałek na ziemię i przydeptał.

– Na moje nieszczęście, zostaję. – odparłam obojętnym tonem.

Chłopak uniósł brew i skrzyżował ramiona.

– Nie lubisz May?

– Raczej ciebie. – prychnęłam i odwróciłam się, żeby odejść na przystanek autobusowy.

Będę musiała spojrzeć na rozkład jazdy, żeby wiedzieć kiedy wstać...

Usłyszałam za plecami cichy śmiech.

BabysitterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz