Rozdział 5

7K 135 260
                                    

Dylan

Skręciłem w prawo i oparłem wygodnie łokieć w miejscu, gdzie szyba była zsunięta do końca. Uliczne latarnie oświetlały drogę, co jakiś czas przesuwając swoim światłem po moim ramieniu. Z głośników leciał utwór Chase Atlantic i panowała atmosfera nocnej ciszy i spokoju.

Na siedzeniu pasażera siedział młody chłopak, blondyn z przekłutą wargą, ubrany w czarne spodnie z dziurami na kolanach, koszulą w kratę, przewiązaną przez biodra i czarnej koszulce, która była o rozmiar większa, z logo jakiegoś zespołu rockowego, którego nie znałem.

– Ale był odlot na tej imprezie! – mówił przez przerwy.

Nawijał tak od dobrej godziny, kiedy wziąłem go spod kamienicy Starego i nie przerwał ani na moment podczas jazdy. Zaczynały mnie boleć uszy i trzymała mnie tylko moja playlista.

– A co ty taki milczący jesteś, co? Dylan! Rozumiem, że musisz dbać o reputację, ale jesteśmy kumplami. – zaśmiał się dziwnie.

Wywróciłem oczami i spojrzałem na niego powoli.

– Jesteśmy? – spytałem chłodno.

Blondyn zdezorientowany zamilkł i przeniósł wzrok na domy za oknem. Ponownie skupiłem się na drodze i muzyce, a na twarzy został mi obojętny wyraz twarzy.

Czasem naprawdę nienawidziłem swojej roboty. Ale potrzebowałem kasy...

– Sorry, chciałem tylko się upewnić, czy nic się stało? – powiedział cicho chłopak.

Leniwie spojrzałem w lewo, na chodnik za oknem, a potem przeniosłem tak samo wzrok na drugoklasistę. Z chłodnym wyrazem twarzy uniosłem brew zniecierpliwiony.

Blondyn jak najciężej tylko mógł odwrócił się i spuścił wzrok. Wziął w palce skrawek koszuli na biodrach i zaczął się nim bawić.

Fakt, o reputację muszę dbać.

Po piętnastu minutach ciszy, nareszcie, dojechaliśmy do celu – domu młodego.

Zatrzymałem się na boku ulicy i wyłączyłem radio.

– Wysiadaj. – rzuciłem obojętnie.

– Dzięki za podwózkę. – powiedział tylko chłopak i szybko zamknął za sobą drzwi.

Nie czekając dłużej ruszyłem przed siebie, szybko i płynnie wymijając jakiegoś Hyundaia. Mitsubishi nie potrzebuje wiele czasu, żeby się rozpędzić, więc po chwili skręcałem w lewo. Zmieniłem bieg i jeszcze przyspieszyłem.

Uwielbiałem szybką jazdę. Adrenalina wzrastała i trzeba było szybko myśleć. Albo ryzykujesz, albo zwalniasz i na tym polegała jazda.

Z lekkim piskiem opon ponownie skręciłem i zauważyłem, że wjeżdżam do centrum. Oj tu mogą być psy...

Minąłem główną ulicę i wjechałem w boczną, która przebiegała przez spokojną dzielnicę. Usłyszałem gdzieś szczekanie psa i łagodnym skrętem wyjechałem na inną ulicę. Ostro skręciłem w prawo, więc opony ponownie zapiszczały, ale wjeżdżałem już na granicę centrum naszego miasteczka. Wyjechałem na główną ulicę i przeciąłem szybko skrzyżowanie. Skręciłem w prawo, a potem w lewo i jechałem prosto.

BabysitterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz