zachowanie

52 4 10
                                    


 29. kwietnia 2019

Włoski urlop i cudowna bajka, w jakiej znajdowałam się ostatnimi tygodniami, skończyły się wraz z nadejściem nowego tygodnia. Ogólnie jakakolwiek bajka zakończyła się wraz z owym „początkiem" i miało być tylko i wyłącznie gorzej.

Ale wszystko po kolei.

Jeszcze w niedzielę zaraz po weselu Luca zaczął się dziwnie zachowywać – najpierw był zesztywniały (niestety nie w tym znaczeniu) w moim towarzystwie, aż zaczął mnie unikać i tak do końca wyjazdu. Ten stan rzeczy utrzymywał się nawet w czasie lotu – po prostu go przespał! Od kiedy wróciliśmy do swoich domów, nie napisał nawet głupiej wiadomości, żebym się na przykład od niego odwaliła, bo po jego zachowaniu z niedzieli i poniedziałku nie liczyłam już na jakiekolwiek przyjemności. Wiadomości, które mu wysyłałam, były tylko oznaczone jako wysyłane, a nie pojawiła się żadna informacja, czy zostały do niego dostarczone.

Po prostu chciałam wiedzieć cokolwiek na temat tego, na czym stałam, co było między nami i czy w ogóle coś było, bo niewiedza sprawiała, że wymyślałam coraz to różniejsze rzeczy, które zbyt miłe to nie były. Czy to, że chciałam znać swoją sytuację, to, czego mogłabym się spodziewać i czego oczekiwać, było zbyt wiele?

Nie pomagała świadomość, że nadal żyłam sobotnią nocą, tym weselem, jego czułością kierowaną do mnie... tym, jak sama wtedy się czułam... Nic nie było w stanie stłumić tych pięknych uczuć, za co niestety miałam zapłacić najboleśniejszą dla mnie cenę.

Niedługo po przylocie, co miało miejsce w poniedziałkowe popołudnie, opowiedziałam Rosie o wrażeniach i doznaniach, jakie towarzyszyły mi w czasie imprezy. Chciałam pominąć to, co było mniej przyjemne, bo to nie była dobra chwila, aby tę kwestię poruszać – wówczas byłam zbyt rozemocjonowana i moje spojrzenie na tę sytuację byłoby kierowane właśnie przez uczucia, a przepełniała mnie gorycz, rozczarowanie i strach z niewiedzy. Dlatego starałam się opowiadać o samych dobrych momentach i trzymałam euforyczny ton, ale mimo to przyjaciółka ciągle pozostawała bardzo sceptyczna i zdystansowana wobec Luki, nie mówiąc o tym, że bezproblemowo rozgryzła, że coś mnie trapiło. Wtedy udało mi się odwlec tę rozmowę, jednak w każdy kolejny dzień czułam się coraz mniej dobrze, czego już nie byłam w stanie ukrywać, co coraz bardziej niepokoiło Rosę.

Po dzisiejszym powrocie przyjaciół z wyjazdu do Azerbejdżanu, Rosa zastała mnie w niezbyt ciekawym położeniu – całe popołudnie w ramach zajęcia sobie czasu po pracy przeglądałam zdjęcia z wesela, co z czasem wywołało we mnie łzy, a Rosa zastała mnie w środku tego stanu. Niestety nie były one tymi spowodowanymi nadmiarem szczęścia. Wtedy znów ta kwestia została poruszona.

- Czujesz, że to t o, prawda? - spytała cicho, delikatnie przesuwając dłonią po moim ramieniu, owiniętym wokół kolan. Ten gest był możliwie największym znakiem, że coś było na rzeczy.

Nic jej nie odpowiedziałam, tylko pokiwałam twierdząco głową. Nie spodziewałam się, że będę w stanie poczuć t o akurat do Luki, nawiasem mówiąc nie przypuszczałam, że w ogóle będę w stanie t o poczuć do kogokolwiek i kiedykolwiek w swoim życiu. Jednak wystarczyła jedna noc, aby to wszystko, co próbowałam zblokować, pokonało wszystkie wewnętrzne bariery i ekspresem „rozkwitło". Tamta noc i coraz to bardziej narastająca we mnie tęsknota nie tyle co za bonusem, a za samym Lucą i jego bliskością były bardzo dobrym „nawozem" dla moich uczuć.

- Jeśli tak czujesz, dlaczego nie weźmiesz sprawy w swoje ręce? To niestety nie te czasy, gdzie to facet zawsze musi zabiegać o kobietę - czułam, że Rosa chciała powiedzieć coś więcej, albo wręcz przeciwnie – coś zupełnie innego, ale się powstrzymała. - Zamiast czekać na swoją randkę, sama rusz do niego! Przejmij inicjatywę! Chodź, wybierzemy Ci coś wystrzałowego, co zwali go na kolana!

Nie czekając podniosła się i zaraz wyciągnęła do mnie ręce, które schwyciłam i uniosłam się przy jej pomocy, po czym razem udałyśmy się do mojego pokoju. Wertowanie ubrań zajęło nam trochę czasu, jednak w końcu udało się nam skompletować możliwie najlepszy strój, który jednocześnie wyglądał dość... normalnie. I był wygodny! Nie to, co tamta sukienka, jaką miałam na weselu – to, że była piękna i wyglądałam w niej jak milion dolarów, nie umniejszało temu, że czułam się niekomfortowo. Miałam na sobie biały, koronkowy gorset i czarne, dopasowane spodnie z wysokim stanem. Wiadomo, musiałam do tego narzucić coś na ramiona, bo nieważne, jak ciepło było, nierzadko nie rozstawałam się z ubraniami z długim rękawem, bo było mi zimno w ramiona.

Zewnętrznie gotowa wyszłam z domu pożegnana przez „kopniaka na szczęście" od przyjaciółki. W środku nie byłam zbyt pewna, czy dobrze robiłam, jadąc do niego – gdyby faktycznie dalej chciał utrzymywać ze mną jakiekolwiek kontakty, przecież mógł to robić na każdy możliwy sposób, może nie powinnam tam jechać...

„Uzbrojona" w butelkę wina i sushi po dłuższej chwili wahania opuściłam samochód, kierując się ku bramce, a potem do drzwi. Odruchem nacisnęłam klamkę, jednak ta ani drgnęła. Dwukrotne naciśnięcie dzwonka też zdało się na nic i już miałam iść z powrotem, ale usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza, a następnie zauważyłam drgnięcie klamki i pociągnięcie jej do siebie. Szeroko się uśmiechnęłam, jednak ten uśmiech raptownie zgasł, gdy zamiast Luki zobaczyłam jakąś dziewczynę, odzianą w jego koszulkę, zarumienioną, głupio chichoczącą.

Momentalnie do gardła podeszła mi żółć, żołądek, serce i wszystko inne. Wpatrywałam się w nią oszołomiona, kojarząc wszystkie fakty – ostatnie zachowania Luki, to, że się nie odzywał... Po prostu „wypełniłam" swoją rolę i poprzez tamtą noc chciał odciąć się ode mnie, mając w poważaniu wszystkie lata naszej znajomości i ogólnie naszą relację oraz zażyłość.

Ta czułość wobec mnie była swoistym pożegnaniem.

- Mała, kto przyszedł? - zamarłam, słysząc radość, z jaką zadał to pytanie – zauważałam najmniejsze różnice w zachowaniach, więc nie umknęło mi to, że do mnie takim tonem nigdy się nie zwrócił...

Nie mogłam tu dłużej pozostać, dlatego zmusiłam się do odejścia. Wolałam nie stanąć twarzą w twarz z Lucą, bo mogłoby się to różnie skończyć. Z ulgą zatrzasnęłam za sobą drzwiczki auta, potem cisnęłam torbą na fotel pasażera, nie zważając na to, że szkło mogło się rozbić. Odchyliłam głowę i wgapiałam się na obicie sufitu, dopóki ten widok nie został przesłonięty przez łzy.

Czułam się beznadziejnie, nie spodziewałam się takiego finału tego wszystkiego, tym bardziej, że Luca w okresie wokołoweselnym (czy takie słowo w ogóle istniało?) zachowywał się, jakby to wszystko, co robił, było prawdziwe, że nie robił tego, aby to wszystko tylko wyglądało na szczere... Był w stanie do wielu rzeczy, ale nigdy nie pomyślałabym, że będzie w stanie mnie wykorzystać i zranić tak boleśnie...

Marzyłam o tym, aby znaleźć się w domu, marzyłam, że tam uda mi się odciąć od tego wszystkiego, co czułam, nie chciałam tak cierpieć, czuć tego zamroczenia nim, tego nieodwzajemnionego zakochania. To słowo było czymś, czego ani ja, ani Rosa nie byłyśmy w stanie użyć w czasie rozmowy, ale niestety to było owe t o. Coś, co nie miało najmniejszego prawa się pojawić w kontekście jego osoby.

Przeznaczeni | N.HülkenbergOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz