9.

773 99 118
                                    

~dzień 320~

ZAPOWIADAŁO się dobrze.

Dream wiedział, że wszyscy coś przed nim ukrywają. Lekarz nie wychodził co ranka z sali z uśmiechem na twarzy, mama George'a zachowywała się dziwnie. Jakby go unikała. Kilka razy starał się dowiedzieć o co chodzi, jednak ona odpowiadała tylko, że to przez to, iż jej syn jest w śpiączce prawie od roku i bardzo tęskni.

Tego dnia blondyn planował pójść do szpitala wieczorem i może zostać na noc. Dzień spędził produktywnie na sprzątaniu w ‚‚zamku''. Wymiótł resztki suchych, starych liści zalegających gdzieś w kątach, uprzątnął pajęczyny poprzyczepiane do sufitu i ścian, wytarł dokładnie wszystkie meble i okna. Dodał kilka roślinek w doniczkach i  sznury małych lampek.
Każdej wiosny robili takie porządki z Georgem, więc i w tym roku podtrzymywał tradycję.
W pewnym momencie zauważył niewielką szparę w pniu starego klonu. Nigdy wcześniej tego nie zauważył. Podszedł kawałek, żeby zobaczyć to dokładniej z bliska. W środku dostrzegł niebieskie pudełeczko. Z trudem wyciągnął je z kryjówki. Usiadł pod ścianą naznaczoną 320 kreskami i otworzył kartonik. W środku znalazł jakieś koperty z umieszczonymi w nich kartkami i kilka rzeczy: długopis, zawleczka od puszki, klucz, sygnet i mały breloczek. Wyjął ostrożnie kartki i rozłożył. Były w dużej części zapisane drobnym, starannym pismem jego przyjaciela. Uśmiechnął się do siebie.

,,11 stycznia.      Do mojego przyjaciela Dreama."  - przeczytał nagłówek. W tym momencie zadzwonił telefon. Na chwilę zamarł, gdy zobaczył, że to numer mamy George'a. Wybudził się. - pomyślał od razu. Przygryzł wargę i odebrał.

- Dream, przyjedź do szpitala. - poprosiła. W jej głosie nie pobrzmiewały ani smutek, ani radość, czy ekscytacja.

- Czy... - zaczął, ale nie dała mu skończyć.

- Po prostu przyjedź. Myślę, że chciałbyś wiedzieć. - powiedziała tylko po czym się rozłączyła bez słowa pożegnania. Blondyn rzucił pudełko gdzieś w kąt i czym prędzej pobiegł leśną drogą w stronę miasta. Po kilku minutach wpadł zziajany do kuchni i zaczął wręcz błagać mamę, żeby go podwiozła do szpitala. Nie miał najmniejszej ochoty w tym momencie iść na piechotę, albo jechać rowerem. Chciał jedynie szybko być znów z Gogym.

★★★

Otworzył drzwiczki samochodu i wybiegł na chodnik prowadzący do głównego wejścia. Tylko kiwnął głową do pani w recepcji i popędził znajomymi korytarzami do sali 404. W drzwiach jak zwykle wpadł na znajomego lekarza.

- Dzień dobry! - uśmiechnął się do mężczyzny.

- Dzień dobry... - mruknął ledwo słyszalnie w odpowiedzi.

- GEORGE JUŻ SIĘ WYBUDZIŁ, PRAWDA? - bardziej stwierdził niż spytał blondyn. Uśmiechał się od ucha do ucha.

- Właściwie to... - zaczęła mama bruneta, która nie wiadomo kiedy znalazła się obok nich. Chłopak nie mógł się doczekać zobaczenia przyjaciela. Nacisnął klamkę, ale lekarz położył mu rękę na ramieniu. Obrócił głowę w jego stronę.

- Dream... George już się nie obudzi. Nigdy.
Od około miesiąca jego stan gwałtownie się pogarszał. Wykonywaliśmy regularnie rehabilitacje i badania, jednak nie udało się mu pomóc. Zaszłe zmiany okazały się nieodwracalne. Dzisiaj stwierdziliśmy śmierć. - oznajmił ze współczuciem.

Blondyn nic nie powiedział. Nie potrafił zebrać myśli. Po prostu wbiegł do sali i usiadł na brzegu łóżka. Patrzył na nienaturalnie bladą skórę przyjaciela, sine usta, podkrążone, zamknięte oczy. Te piękne, brązowe oczy przepełnione zazwyczaj szczęściem i słodyczą, otoczone wachlarzykiem czarnych rzęs. Najcudowniejsze jakie widział, a miały się nigdy więcej nie otworzyć. Nigdy więcej w nie nie spojrzy.  Zgrabny, zazwyczaj zaróżowiony, pokryty piegami nosem stracił swoje uroki.  Nawet ciemno brązowe włosy zdawały się tracić kolor. Wychudł strasznie przez ten cały czas. Widoczne przeważnie kości policzkowe odznaczały się jeszcze bardziej.

Dream ujął jego twarz w dłonie. Była tak chłodna. Przyłożył delikatnie swoje usta do jego ust. Żałował, że nie zrobił tego rok temu. Wtedy do niego dotarło. Nie żyje. Nie zobaczy go więcej. Nie obejrzą zachodu słońca, nie porozmawiają, nie usłyszy więcej jego kojącego głosu. Nie pójdą już razem na spacer po łące, nie pooglądają filmów, nie będą więcej słuchać muzyki. Wszystko co mieli właśnie się skończyło. Odeszła najważniejszą osoba. Jedyny powód do życia zniknął. Nikt nie potrafił sprawić, że będzie szczęśliwy. Nikt nie potrafił wysłuchać i pocieszyć jak on. George był jedyną osobą, dla której każdego dnia wstawał z łóżka. Dzięki niemu się uśmiechał, śmiał, wychodził z domu, po prostu cieszył się chwilą. Uzmysłowienie sobie tego niby zajęło mu kilkanaście sekund, jednak dalej w to nie wierzył. Ktoś, kogo kochał bardziej, niż kogokolwiek innego na świecie. Ktoś, komu ufał bardziej, niż samemu sobie...
Poczuł pustkę. Jego serce rozsypało się na miliony kawałeczków, a w płucach nagle zabrakło powietrza. Z kącika oka wypłynęła pierwsza łza. Po niej przyszły kolejne. Spływały po policzkach aż do brody. Ręce zaczynały mu się trząść i nabierał powietrza coraz bardziej chaotycznie.

- To nie może być  prawda... - wyszeptał. Przyłożył głowę do klatki piersiowej przyjaciela. Serce nie biło. Płuca nie pracowały. Zaczął szlochać wtulony w bruneta.

Nie wierzył.

Nie chciał uwierzyć.

~ last sunset ~  dnf ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz