Kiedy Andy zajmował się moja lewą ręką zaczął dzwonić mi telefon który zostawiłam na stole. Chłopak mi go podał. Spojrzałam na ekran. Dzwonił Logan. Zmarszczyłam brwi i odebrałam.
-Czego?
-Nie wiem gdzie jesteś i szczerze mówiąc mam na to wyjebane - mówił drżącym głosem - Ale szybko przyjedź do domu. Zostali napadnięci.
Po tych słowach się rozłączył. Napadnięci?
-Gdzie są moje kluczyki? - powiedziałam cicho.
- Na szafce. Co się stało? Nie dasz rady jeszcze prowadzić.
- To mnie zawieś do cholery! - krzyknęłam. Niebieskooki tylko zacisnął szczękę i ruszył ku drzwiom.
***
Od domu Andiego do mojego był spory kawałek. Całą drogę jechaliśmy w ciszy. Co jakiś czas tylko mówiłam mu gdzie ma skręcić. Kiedy podjechaliśmy pod dom na schodach siedział Linch.
- W końcu. - powiedział podnosząc się.
- Daruj sobie dupku i mów co się stało!
- Kiedy wyszłaś wczoraj Rick naskoczył na mnie i trochę się posprzeczaliśmy. No i ja też wyszedłem i wróciłem nad ranem, a tu... - przełknął ślinę.- oni... karetki.. dużo krwi.. Liten oni nie żyją. Tylko Tom jeszcze jakoś..
Nie potrafił złożyć sensownego zdania..
- Pamiętasz do jakiego szpitala zawieźli Toma? - powiedziałam spokojnie. A gdy nie odpowiedział szturchnęłam go w ramie i krzyknęłam - Kurwa Logan miej jaja!!
- Chyba na Charing Cross Road.
Odwróciłam się i wróciłam do auta. Kazałam Andiemu szybko ruszać.
Jak to się stało? Jak? Moja jedyna rodzina. Oni nie żyją. Nie zobaczę ich więcej. Nie usłyszę śmiechu każdego z nich. Nie usłyszę porannych sprzeczek . To jest straszne. Spod moich powiek uciekły pojedyncze łzy. Szybko je otarłam i spojrzałam na chłopaka obok mnie.
- Wszystko w porządku? - zapytał patrząc na mnie.
- Nie nie jest. Straciłam rodziców, prawdziwą rodzinę. A teraz ich. To była moja jedyna ostoja. Tylko u nich miałam wsparcie. Nie nie jest dobrze. Wiesz jak to jest stracić rodzinę dwa razy?
Chłopak zacisną ręce na kierownicy i wbił wzrok w drogę. Nie odezwał się już. Po pół godzinie auto zatrzymało się.
- Jesteśmy. Mam iść z tobą?
-Nie. - wyszłam i szybko wbiegłam po schodach. Podeszłam do recepcji i zapytałam o Toma.
- Rodzina? - zapytała lustrując mnie wzrokiem.
- Tak, siostra . - skłamałam bez zawahania.
- Sala B12 skrzydło B trzecie piętro. - kiwnęłam głową.
- dziękuje.
-Proszę się zapytać lekarza czy można odwiedzić. - krzyknęła za mną. Wchodziłam szybko po schodach przeszłam na inne skrzydło i szybko wbiegałam na trzecie piętro. Mijałam szybko sale. Kiedy wreszcie stanęłam pod tą co potrzeba prawie walnęły mnie drzwi.
-Uhnm. Przepraszam - powiedział lekarz. - Pani do tej sali.
- Tak. Do Toma. Mogę? - zapytałam, patrząc prosto w jego oczy.
- Tak. Tylko nie za długo.
- Dobrze. - powiedziałam łapiąc za klamkę.
-Tylko proszę uważać.
Zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam na jedyne łóżko na sali. Leżał na nim blondyn. Był on podłączony do respiratora. Z milion rurek wchodziły do jego ciała. Zakołowało mi się w głowie i szybko usiadłam na krześle koło łóżka. Był w śpiączce. Dotknęłam jego ręki. Była zimna. Jak u trupa.
- Wiem że mnie słyszysz. Ja cie przepraszam. Nie powinnam była wychodzić wczoraj. Nie powinnam też się gniewać. Chciałeś dobrze teraz to wiem. Obiecuje że cię pomszczę. - zacisnęłam lekko rękę. - Obiecuje.
Wstałam i powoli wyszłam.