Szłam powoli po korytarzach szpitala, nie śpiesząc się zbytnio. Zastanawiałam się czy Tom z tego wyjdzie, czy jakoś to będzie. Oni nie żyją. Nie zobaczę ich więcej. Przekraczając próg szpitala zobaczyłam Andiego opierającego się o samochód. Boże, czemu ja jestem taka głupia zaufałam chłopakowi którego spotkałam przez przypadek w lesie. Jak mogłam stracić czujność?
- I jak? - zapytał patrząc mi w oczy. Obeszłam auto i wsiadłam. Po chwili on dołączył do mnie.
- Ciebie to nie powinno obchodzić. - powiedziałam kiedy odpalał samochód. On tylko wzruszył ramionami. Wbiłam wzrok gdzieś przed siebie.
- Czemu mnie wczoraj uratowałeś ? - powiedziałam obojętnym tonem.
- A wolałabyś zostać pożarta, rozszarpana i zostawiona gdzieś w czarnej dupie? - zirytował mnie właśnie.
- Nie odpowiadaj na pytanie pytaniem.
- Po prostu jesteś człowiekiem i moje sumienie nie wytrzymało by tego - powiedział uśmiechając się lekko.
Już nic nie odpowiedziałam. Działał mi tak cholernie na nerwy, że zaraz zaczęłabym go okładać pięściami gdyby nie to że prowadzi. Wiem, powinnam być mu wdzięczna. Ale on wcale nie musiał tego robić więc mam to gdzieś.
Kiedy wreszcie podjechaliśmy pod mój dom było grubo po 22. Wysiedliśmy samochodu i dał mi kluczyki.
- Więc dzięki za wszystko i.. i pa. - powiedziałam odwracając się na pięcie ale kiedy byłam w połowie schodów spojrzałam na chłopaka. Stał jak wryty. Wzdychnęłam. Kurwa jesteś pierdolnięta jeśli to zrobisz. - Może zostaniesz, bo jest późno i masz w sumie spory kawał do siebie? - I w tym momencie "przybiłam" sobie mentalną piątkę, krzesłem w twarz. Jesteś nie odpowiedzialna i popełniasz błędy Liten.
- Jeśli mogę. Jutro zniknę. - powiedział doganiając mnie.
Otworzyłam drzwi i zapaliłam światło. Zobaczyłam pełno krwi, smugi na ścianach. A na podłodze ślady po ciągnięciu kogoś. Poszłam do salonu wszędzie to samo. Byłam przerażona i rozjebana psychicznie. To było za dużo. Andy stał za mną. Nagle usłyszałam skrzypienie nad naszymi głowami. Ktoś był w domu i to na pewno nie był Logan. Zostawił by światło włączone. Spojrzałam na czarnowłosego i pokazałam palcem na schody , po czym przyłożyłam go do ust na znak ciszy. Po woli podeszłam do kanapy i z pod poduchy wyciągnęłam pistolet i kołek. Poszłam w kierunku schodów. Rzuciłam okiem jeszcze na chłopaka. Miał już w pogotowiu wyciągniętą broń. Kiedy znaleźliśmy się na piętrze pokazałam mu żeby sprawdził prawą stronę, a sama poszłam w lewo. Najpierw obejrzałam każde z drzwi bez dotykania ich. Były zamknięte, lecz ostatnie po prawo były lekko uchylone. Podniosłam pistolet na wysokość ramion i stopą powoli otworzyłam drzwi. Mężczyzna (wampir) pochylał się nad ciałem mojej przyjaciółki, po prawka zmarłej już przyjaciółki Susan.
- Ty skurwielu!! - krzyknęłam na tyle głośno by on i Andy w drugim końcu korytarza usłyszeli. Wampir odwrócił głowę i syknął na mnie, ukazując zęby. Po chwili jednak jakby wrócił mu rozum wstał wytarł twarz w rękaw swojej bordowej pokrwawionej już bluzy. Jego jeansy jednak zmieniły kolor z granatowego na czerwony.
- Chciała się ukryć. W szafie. Przede mną nie da się ukryć - powiedział głosem psychopaty, przechylając głowę patrząc na mnie pustym wzrokiem. Poczułam dłoń Andiego na moim ramieniu na znak że jest za mną.
- Lecz wybacz droga pani, jestem Michael Urrutia. Mam 250 lat. - pochylił się.
- Skończ pierdolić przyjebie. - powiedziałam tracąc cierpliwość.
-Nie do mnie z takim językiem moja droga. - znów syknął i skoczył, a ja wystrzelałam w niego cały magazynek. Urrutia padł na ziemie nie przytomny. Andy zamierzał go przebić kołkiem.
- Czekaj mam lepszy pomysł. Weź go i chodź za mną.
- Co ty chcesz zrobić? - zapytał lekko zaniepokojony. Nie odpowiedział a on więcej nie pytał. Po prostu szedł za mną z wampirem. Zeszliśmy po schodach do piwnicy, w której mieściła się siłownia. Podeszliśmy do jednego z luster.
- Odsuń się trochę. - powiedziałam po czym wzięłam krzesło i walnęłam nim w lustro.