| aby na sto procent wiedzieć, po co tutaj przyszedłeś

668 74 69
                                    

— No, dobra, mała Arkuszewska, chłopcy, macie coś około pięciu minut, zaraz musimy przygotowywać salę i tak dalej. Jakbyście chcieli o coś spytać, wołajcie. I nie dotykajcie eksponatów. Jasne?

Wszyscy troje skinęli głowami synchronicznie, a miły (aczkolwiek nieco pasywno agresywny w kwestii regulaminu muzealnego) przewodnik jeszcze bardziej poszerzył swój uśmiech i wyszedł z pomieszczenia. Uprzejme grymasy na twarzach pozostałych tam osób przygasły nieznacznie, kiedy chyba synchronicznie zdali sobie sprawę z pewnego małego szczególiku.

— Chłopaki, a czego wy w ogóle chcecie szukać?

— Nie mamy pojęcia.

— Cokolwiek o duchach.

— Morderstwa? Dziady? Dziady to wspaniały obrząd. Bardzo budujący.

Gdyby nie ograniczony czas, Ludwika natychmiast dałaby upust swojemu załamaniu przez jęk boleści, klasyczne uderzenie otwartą dłonią w czoło, dramatyczny opad rąk, jednak teraz, kiedy przede wszystkim zależało im na szybkim załatwieniu sprawy, po prostu zajęła się oglądaniem kolejnych starych woluminów i kartek wystawionych dla zwiedzających w eleganckich gablotach. Adam i Juliusz zajęli się tym samym, co chwila biorąc ten specyficzny wdech pełen nadziei, jakby zaraz mieli co najmniej odkryć Atlantydę, jednak tuż po tym opadając nieco z entuzjazmu i przenosząc wzrok na kolejne linijki tekstu, niektóre zamazane albo nieczytelne, co dodatkowo utrudniało im sprawę.

Wzrok biednej Ludwiki padł już na kilka rękopisów dramatów Zygmunta, rozmaite listy do Delfiny, Elizy, znalazły się nawet te adresowane do Juliusza (Mickiewicz, sądząc po pełnym niedowierzania prychnięciu urazy, też się na jakiś natknął), ale jak na złość nie było tam niczego o duchach. Już chciała rezygnować z przeglądania papierzysk z takim zapałem, kiedy rzuciła jej się w oczy pojedyncza kartka, najwyraźniej notatka. Kontrastując z wszechobecnymi pamiątkami po hrabii Krasińskim, podpis niedbale złożony na boku wskazywał na kogoś innego. Nazwisko lub imię zaczynało się na pewno na F, czyli teoretycznie mógł to być… Z resztą, będzie się tym przejmować później. Nagłówek tych chaotycznych zapisków utwierdził ją w przekonaniu, że ta konkretna pożółkła strona może mieć jakieś szczególne znaczenie.

Dziady, cz. II, ciągiem dalszym [początek konceptu w roku 1854]

dowcipem u̶l̶e̶p̶s̶z̶o̶n̶e̶ urozmaicone

— Chłopaki? Chyba coś mam. Panie Robercie, może nam pan coś powiedzieć o tym?

Co przerażające, przewodnik, nadal z szerokim uśmiechem przylepionym do warg, pojawił się przy niej szybciej niż tamci dwaj, stojący dobre kilkanaście metrów bliżej. Przynajmniej tak spekulowała. Pan Robert przyjrzał się uważnie eksponatowi i zmarszczył brwi, ściągając usta w wąską linię. Wyglądał przez moment jak chirurg przeprowadzający poważną operację albo detektyw odkrywający ważną poszlakę w sprawie.

— I jak, proszę pana? W ogóle, czyje to notatki? Nie są podpisane.

— Ich tu nie powinno być. Czekajcie moment, dzieciaki, zaraz to wezmę…

Pracownik obiektu znowu się ulotnił, prawdopodobnie w celu znalezienia kluczy do zamykanej gabloty, a starszy poeta, już zauważywszy co takiego znalazła Arkuszewska, spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.

— Co to za marna podróbka? Niech się tylko dowiem, kto i dlaczego to napisał…

— Ludwika, szybko, zrób temu zdjęcie, będziemy się zastanawiać w domu. A Ty, narcyzie od siedmiu boleści, odpuść. Jak chcesz to ponarzekasz później.

Studentka miała najwyraźniej nadludzki refleks jeżeli chodzi o uwiecznianie momentów, bo zanim Juliusz się zorientował, ta miała już trzy różne ujęcia i to w zaskakująco zadowalającej jakości. Adam natomiast wygiął wargi w niezwykle demonstracyjną podkówkę. Zawsze robił tak, kiedy zdarzyło mu się właśnie coś w tym guście; rozczarowującego, aczkolwiek nieszczególnie poważnego. Czyli paradoksalnie, dzięki grymasowi niezadowolenia na jego twarzy, Słowacki miał pewność że wszystko jest w porządku. Robert faktycznie zjawił się ponownie z drobnym kluczem w dłoni okrytej bawełnianą rękawiczką. No jasne, wolał nie uszkodzić eksponatu, który po chwili ostrożnie wyjął z gabloty, jeszcze bardziej marszcząc brwi. Widocznie tej kartki naprawdę nie powinno tutaj być.

𝐂𝐀𝐃𝐀𝐕𝐄𝐑𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz