| aby uniknąć nudy w wypadku długiej podróży autem

756 85 139
                                    

Juliusz nie powiedziałby, żeby był zwolennikiem przygotowań do podróży. Jasne, całkiem lubił zwiedzać nowe miejsca, ale pakowanie, wytyczanie tras lub ewentualnych kosztów podróży było dla niego równoznaczne ze zstąpieniem do najniższego kręgu piekła. Albo przekopania się jeszcze niżej. I to nie tak, że nie potrafił tego robić - po prostu szczerze nie cierpiał tych rutynowych spraw, zupełnie przeciwnie do Adama. Ten bowiem, ekscytował się tym niemal bardziej niż perspektywą nadchodzącej wycieczki, bo przecież dawno nie opuszczałem tego miasta, no i lubię podróżować, a to taki prolog całej wyprawy, i można się pakować, a potem— Juliusz, słuchasz mnie w ogóle?, jednak jego umiejętności w składaniu ubrań i czytaniu ewentualnych map wołały o pomstę do nieba.

Zdecydowanie nie pomagał im w tym też Boeuf Stroganov II, regularnie próbujący wejść do jednej z walizek niezauważony lub polujący na dosyć ważne przedmioty w rodzaju map samochodowych tudzież ręczników. Ludwika załatwiła wszystko co trzeba u siebie w przerażającym tempie i aktualnie sprawdzała stan swojego auta, którym mieli dotrzeć do przeklętej Opinogóry, rozmawiając przez telefon z Klarą; logicznym więc było, że nikt nawet nie próbował jej w tym przeszkadzać. A Cyprian... Cóż. Nieco pomagał, ale w głównej mierze ekscytował się razem z panem Mickiewiczem, dodając przy tym że warto odwiedzić muzeum i proponując różne sposoby wezwania trzeciego wieszcza z zaświatów. Słowacki wątpił, że zasady BHP wycieczki ustalane wyłącznie ze względu na zdrowy rozsądek pozwolą na zrealizowanie chociaż jednego z nich.

Nie dziwnym więc jest fakt, że zaraz po dopięciu ostatniej walizki pozwolił sobie na dobitne westchnienie ulgi i demonstracyjne opadnięcie na kanapę. Zaczęli przygotowania tuż po kolacji, w międzyczasie robiąc sobie przerwy na wieczorną toaletę i tym podobne, więc było już blisko do północy. Litawor zmył się z salonu chwilę temu, życząc im dobrej nocy, a Ludwika wślizgnęła się do mieszkania zaraz po nim, z podejrzanie zadowoloną miną. Gdyby Juliusz nie był taki nie do życia, z pewnością natychmiast dotarłoby do niego, co też mogło się stać. Ale na tę chwilę, chciał tylko się położyć. To nie na jego głowę. Przymknął oczy, wypuszczając z płuc nadmiar powietrza, stabilizując oddech. Poczuł, jak kanapa delikatnie ugina się po drugiej stronie.

— Julek? Śpisz?

Uchylił powieki, kierując wzrok sarnich oczu na swojego rywala, właśnie kładącego się obok. No tak. Niewyczerpane pokłady energii Mickiewicza biorące się chyba z jakichś tajemnych rezerw na Litwie, moi drodzy. Słowacki skłamałby, mówiąc że nie napawają go one żadnym niepokojem.

— W pierwszej chwili myślałem, że to Ludwika przeszła jakąś niepokojącą mutację głosu. Skąd ta zmiana przy zwracaniu się do mnie?

— Mówiłeś przecież kiedyś, że nie lubisz swojego pełnego imienia.

— I mówiłem, że kiedy Ty tak mówisz, to mi nie przeszkadza.

— Ah. Okej.

Leżeli przez moment w zupełnej ciszy, przerwanej tylko równomiernym dreptaniem Bouefa Stroganova II w kierunku kuchni, prawdopodobnie ze względu na jego zwyczajowe przekąski o dziwnych porach. Kot zdążył się najeść, wrócić do pokoju Arkuszewskiej i prawdopodobnie zasnąć, a u nich wciąż nic się nie zmieniło. Juliusz nie mógł zasnąć. Przełknął ślinę, a Adam mimowolnie prześledził wzrokiem to lekkie towarzyszące temu działaniu drgnięcie grdyki. Rzuciła mu się w oczy linia szczęki młodszego poety; była jakby bardziej zarysowana niż kiedyś. Albo po prostu dłużej się jej przyglądał. Pieprzyk na prawej kości policzkowej nie odcinał się aż tak bardzo jak przedtem — po tych wszystkich spacerach policzki wieszcza nabrały nieco rumieńca —, aczkolwiek nadal był dobrze widoczny.

— Myślisz, że to cokolwiek da? W sensie, ten wyjazd?

– Pewnie warto spróbować. Zygmunt zawsze lubił gotyckie masakry i duchy, powinien się chociaż trochę na tym znać.

𝐂𝐀𝐃𝐀𝐕𝐄𝐑𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz